Wydawało się, że po kredytach „frankowych”, wciskaniu funduszy akcyjnych na szczycie hossy, opcjach walutowych i skandalu tzw. polisolokat polska branża finansowa wreszcie coś zrozumiała. Ale przypadek obligacji GetBacku każe sądzić, że wszystko jest tak, jak było.


Każdy kolejny kwietniowy tydzień przynosi nowe informacje w sprawie GetBacku. Jeszcze kilka miesięcy temu wrocławska firma była postrzegana jako szybko i „agresywnie” rosnący wicelider prężnie rozwijającej się branży windykacyjnej. Teraz GetBack jest faktycznie niewypłacalny i coraz trudniej uwierzyć, że odda pieniądze ludziom, którzy kupili jego obligacje. 19 kwietnia Quercus TFI poinformował, że GetBack nie wykupił obligacji za 5,5 mln zł. Cztery dni później GetBack nie wypłacił w terminie odsetek od obligacji GB21019 serii N w kwocie 233 tys. zł. 26 kwietnia spółka w oficjalnym komunikacie poinformowała, że nie wykupiła w terminie obligacji o wartości nominalnej 88,26 mln zł.
Przeczytaj także
Skalę problemu ujawniła Komisja Nadzoru Finansowego, według której obligacje GetBacku za 2,6 mld złotych nabyło 9064 osób fizycznych oraz 178 instytucji finansowych. Przy czym aż miliard złotych obligacji zostało wyemitowanych po wrześniu 2017. Po rynku krążą opinie, że ponad 80% obligacji GetBacku trafiło do inwestorów detalicznych. Do redakcji Bankier.pl zgłaszają się osoby, które zainwestowały w papiery wrocławskiego windykatora. W większości znanych nam przypadków oferentami tych obligacji były Idea Bank oraz jej marka Lion’s Bank. Czyli firmy z grupy kapitałowej Leszka Czarneckiego – założyciela i do 2016 roku (pośrednio) właściciela GetBacku.
Przeczytaj także
Ofiary GetBacku
Inwestorzy byli zapewniani, że obligacje GetBacku to „bezpieczna inwestycja” – równie bezpieczna jak lokata. Niektórzy sprzedawcy mieli wręcz przekonywać, że obligacje GetBacku są bezpieczniejsze od depozytu bankowego! Sposób zachwalania tych papierów i przemilczanie ryzyka inwestycyjnego z nim związanym wykazują niebywałą zbieżność z praktykami stosowanymi przy oferowaniu ubezpieczeń z funduszem kapitałowym (UFK), potocznie zwanych „polisolokatami”.
Zobacz także
„Moją mamę emerytkę Idea Bank namówił na zakup obligacji oprocentowanych na 5,5% w skali rocznej z terminem zapadalności na 2020 r. Lokata w obligacje była przedstawiona jako bardzo bezpieczna co wynikało, jak zapewniano ze sprawozdania Get Becku za 3 kwartały 2017 r. Dodatkowo powoływano się na pozytywną opinię firmy ratingowej, która została ogłoszona tuż przed 7 lutym 2018 r. tj. terminem emisji prywatnej obligacji. Mama nabyła 5 obligacji o wartości nominalnej 10 000zł za 50 000 zł bo z taką kwotą do ulokowania na lokacie przyszła do banku (całe jej oszczędności)” – to relacja naszej Czytelniczki.
Jak w pigułce mamy tu wszystkie „grzechy przeszłości” branży finansowej. Nachalna sprzedaż. Misseling ryzykownego produktu (GetBack miał rating mocno spekulacyjny!) klientom zainteresowanym tylko bezpieczną lokatą kapitału. Sprzedawanie obligacji jako substytutu dla depozytu bankowego. I wreszcie crème de la crème: namówienie przysłowiowej już emerytki do ulokowania wszystkich oszczędności w ryzykowny produkt finansowy. Jak widać, nic się nie zmienia!
Dlaczego tak się stało?
Motywacja sprzedawców – równie błędnie co nagminnie tytułowanych „doradcami” – jest tu oczywista. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, przynajmniej jedna z firm oferujących papiery GetBacku otrzymała 2,5% prowizji od wartości sprzedanego długu. Trudno oczekiwać bezstronności od sprzedawcy, którego wynagrodzenie zależy od wartości „upchniętych” produktów. Rzecz jasna, nie ma to nic wspólnego z doradztwem finansowym czy private bankingiem. Ani nawet z elementarną uczciwością. To także nadużycie zaufania klienta do banku, który – czysto teoretycznie – ma być „instytucją zaufania publicznego”.
Znacznie bardziej skomplikowana jest tu motywacja klientów, którzy przyszli po zwykłą lokatę, a wyszli jako posiadacze wysoce spekulacyjnej obligacji. A gdy nie wiadomo, o co chodzi, to niemal zawsze chodzi o pieniądze. A konkretnie o odsetki. Dopóki lokaty bankowe płaciły po ok. 5% rocznie, mało kto interesował się obligacjami korporacyjnymi. Klient detaliczny ruszył po te papiery dopiero wtedy, gdy Rada Polityki Pieniężnej sprowadziła stopy procentowe do rekordowo niskich poziomów.
Wtedy w Polsce zmaterializowało się zjawisko znane na Zachodzie jako hunt for yield. Czyli podejmowanie wyższego ryzyka, aby utrzymać satysfakcjonującą stopę zwrotu. W ten oto sposób choroba niskich stóp procentowych w skali globalnej zmusza konserwatywnych inwestorów do szukania bardziej ryzykownych instrumentów. W warunkach polskich była to właśnie zamiana nisko oprocentowanych lokat bankowych na płacące nieco wyższe odsetki obligacje korporacyjne. A że słowo „obligacja” kojarzy się w Polsce z papierem emitowanym przez państwo, to sprzedawcy łatwo mogli je prezentować jako „bezpieczną” inwestycję. Nawet jeśli emitent miał rating B lub nie miał go wcale (ratingi „inwestycyjne” zaczynają się od BBB-, czyli pięć poziomów wyżej!).
Po drugie, niskie stopy procentowe umożliwiają powstanie i ekspansję ryzykownych i często nieproduktywnych przedsięwzięć. Wiele wskazuje na to, że GetBack jest właśnie takim typowym dzieckiem kredytowego boomu. Gdyby kredyt był droższy, to wrocławskiej firmie zapewne trudno byłoby się przebić z ofertą obligacji na rynku lub musiałaby zaoferować znacznie wyższe odsetki. Zatem część winy spada na barki tych członków RPP, którzy w przeszłości głosowali za niskimi stopami procentowymi, a teraz sprzeciwiają się ich podwyższeniu.
Po trzecie, istotną rolę odrywa tu polityka kredytowa banków – zresztą w znacznym stopniu także zdeterminowana przez decyzje RPP. Przy bardzo niskich stopach procentowych – w polskich warunkach dodatkowo ograniczanych przez tzw. ustawę antylichwiarską – bankom trudno zarabiać na akcji kredytowej. Bo niskie odsetki nie rekompensują ryzyka kredytowego. Dodatkowo do produkcji kredytów zniechęca nałożony w 2016 roku podatek bankowy. Banki koncentrują się więc na wyciskaniu wyników z opłat i prowizji. W takich warunkach wizja pobrania kilku procent prowizji za „ubranie” klienta w ryzykowny produkt staje się bardzo kusząca. Tym bardziej, że z powodu nadpłynności całego sektora banki nie potrzebują tylu depozytów co kiedyś. Mogą więc sobie pozwolić na swoistą „transmutację” depozytu w natychmiastowo inkasowaną prowizję.
Po czwarte, trudno nie wspomnieć o chciwości i lenistwie niektórych inwestorów. Nie chcę tutaj zrzucać winy na „ubranych” w obligacje GetBacku, bo to przecież oni zostali poszkodowani i nierzadko zapewne także oszukani. Ale kilku rzeczy wciąż nie mogę zrozumieć. Jak można było włożyć wszystkie (lub znaczne) oszczędności w jeden instrument finansowy? Dlaczego tylu ludzi nie zapoznało się z sytuacją finansową emitenta obligacji, o którym już od marca było wiadomo, że ma problemy? Jak można było nie zadać pytania, dlaczego obligacja oprocentowana na 5,5% jest równie bezpieczna co lokata przynosząca 2%? Przecież wystarczy minimum zdrowego rozsądku, aby odkryć, że coś tu nie gra.
Zasada ograniczonego zaufania do instytucji zaufania publicznego
Rzecz jasna część „ubranych” w GetBack nabyła te obligacje z pełną świadomością podejmowanego ryzyka, zachowując zasady dywersyfikacji i z wyrachowaniem oczekując w zamian wyższych stóp zwrotu. Idę jednak o zakład, że takich inwestorów była mniejszość. Że większość stanowili ludzie bez rozeznania w świecie obligacji, bez dostatecznej wiedzy i którzy chcieli po prostu ulokować pieniądze na bezpiecznej lokacie bankowej w zamian za uczciwe odsetki. Którzy z braku dobrej alternatywy dali się namówić na ryzykowny papier. I którzy zaufali sprzedawcy, dobrowolnie zawarli umowy, przy okazji podpisując całe pliki bankowych „dupochronów”, w ramach których deklarowali swoją znajomość ryzyka związanego z zakupiony produktem.
Nie chcę tutaj wybielać bankowych sprzedawców, ani tym bardziej obwiniać klientów. Jednak to ci ostatni zawsze ponoszą odpowiedzialność za swoje decyzje. Tłumaczenie, że banki to przecież „instytucja zaufania publicznego” jest dla mnie naiwne i zakrawa na próbę zamaskowania własnej nieroztropności lub zwykłego lenistwa. Tak jak na drodze kierujemy się zasadą ograniczonego zaufania, tak samo w świecie finansów ufamy, ale sprawdzamy. Większość kierowców respektuje zasady pierwszeństwa. A jednak oglądamy się, przekraczając jezdnię nawet na pasach i przy zielonym świetle. Trudno mi zrozumieć, dlaczego tak wielu z nas zapomina o elementarnej przezorności w przypadku lokowania oszczędności.
Bez winy nie jest tutaj sam GetBack. Przede wszystkim spółka prowadziła skandaliczną politykę informacyjną wobec do rynku. Mimo że mamy końcówkę kwietnia, wciąż nie znamy raportu finansowego za 2017 rok! Zgodnie z obowiązującymi przepisami spółka ma czas na jego publikację do 30 kwietnia. Zatem nawet najbardziej przezorni inwestorzy kupujący obligacje GetBacku musieli bazować na informacjach z września 2017 roku (!), co na rynku finansowym jest już bardzo odległą historią.
Nadal nie wiemy, jaka naprawdę jest sytuacja w spółce. Wygląda też na to, że GetBack nadużył instytucji oferty prywatnej, przeprowadzając emisje w sposób niemalże ciągły bez publikacji aktualnego prospektu emisyjnego. Po skandalu z nieprawdziwą informacją o rzekomym zaangażowaniu PFR i PKO BP pojawiły się wręcz opinie o osobistej odpowiedzialności członków zarządu GetBacku. Co więcej, sama Komisja Nadzoru Finansowego ma wątpliwości „co do rzetelności i jakości ujawnień dotyczących ryzyka płynności ponoszonego przez emitenta i jego grupę kapitałową, a także na brak ujawnień informacji istotnych dla możliwości realizacji zobowiązań finansowych emitenta”.
Odnoszę wrażenie, że po każdej tego typu sprawie czytam identycznie brzmiące komentarze. Że zawsze jest tak samo. Nachalne i w gruncie rzeczy oszukańcze praktyki firm finansowych skoncentrowanych TYLKO na realizacji krótkoterminowych celów sprzedażowych. Nieudolność instytucji nadzorczych, które latami przymykają oko na nieetyczne praktyki, by później w atmosferze fanatycznego uniesienia wprowadzać setki szkodliwych i niepotrzebnych zakazów i obostrzeń. I wreszcie kompletną ignorancję i łatwowierność niektórych klientów, ciągle nabierających się na te same tricki bankowych sprzedawców. Wnioskuję zatem, że tak już po prostu jest i tak też będzie, niezależnie od tego, jakie zmiany w prawie zostaną wprowadzone. Najwyraźniej taki już jest ten świat, że zawsze znajdą się cwaniacy zarabiający na niewiedzy naiwnych.
Interwencja Bankier.pl
Redakcja Bankier.pl na bieżąco przygląda się sprawie GetBacku. Pod adresem interwencja@bankier.pl czekamy na kontakt zarówno od posiadaczy obligacji, akcji, jak i pracowników.
Przypominamy też, że na naszym Forum trwa dyskusja o spółce.
























































