Rzadko który z nich zauważa postać brokera czy agenta ubezpieczeniowego, nieintencjonalnie pomijając także inne stanowiska mające wpływ na kształtowanie końcowego katalogu oferowanych produktów. Aczkolwiek można usprawiedliwić to tym, iż wcześniej wspomniane profesje są związane z pracą najbliżej samych zainteresowanych – inni po prostu pracują w oddali. Skąd więc się bierze brak krystalizacji względem wizerunku i funkcji obu grup?
Dyskusja na ten temat nie jest uszczypliwą uwagą skierowaną do jednostek zaangażowanych w branżę czy próbą stworzenia niepotrzebnych napięć. To chęć wprowadzenia klarowności i jasności w realia rynku. To całkiem poważny problem, wypływający nie tylko z nieznajomości lub zagubienia przeciętnego Kowalskiego, lecz także z zachowań samej gospodarki i podmiotów operujących na tej płaszczyźnie. O ile niefrasobliwość klienta można usprawiedliwić chęcią zdobycia samego ubezpieczenia, to nic nie tłumaczy neutralnego stosunku lobby do rosnącego zjawiska. Zainteresowani nie starają się dostatecznie, by wyjaśnić sytuację – a powinni. Niedługo dojdzie do takiego zjawiska, jakie występuje obecnie w Europie Zachodniej, a już namacalnie widoczne jest w Londynie. Zresztą doprowadza ono powoli do upadku roli agenta ubezpieczeniowego przyczyniając się do budowania miażdżącej przewagi sprzedaży w systemie direct. Taki stan rzeczy wykształca również wyższość nowego stanowiska – nieuregulowanego i zbyt szerokiego definicyjnie zawodu konsultanta. Tym bardziej, że proces napędza dodatkowo gospodarka oraz chęć bycia zauważalnym na jej powierzchni.
Perspektywa czasowa
Początek lat 80. w Wielkiej Brytanii sprawnie wdrożył w finansową rzeczywistość dwa zawody – agenta oraz brokera ubezpieczeniowego. Będąc precyzyjnym, to właściwie dookreślił on ich funkcje, wskazując, kto i za co jest od teraz odpowiedzialny. W konsekwencji szczególnego znaczenia nabrał zawód brokera, który z nową nazwą (była to nazwa zupełnie nowa w ubezpieczeniach, która kojarzyła się i nadal kojarzy się z usługami finansowymi innego gatunku, np. brokingiem usługowym) miał budzić odmienne skojarzenia, nową jakość i inny wymiar usług.
To właśnie Insurance Brokers Act z 1977 roku nadał nowy wymiar obydwu pojęciom, będąc zdecydowanym krokiem w kierunku rozdzielenia funkcji pomiędzy jednym a drugim. Spełnił też stawiane przed nim cele poprzez wprowadzenie obiektywnego kryterium, które zdefiniowałoby ostatecznie obie kategorie. Dokonał tego nadając definicjom przymiot definicji legalnej i, w konsekwencji, w sposób efektywny wprowadzając rozróżnienie.
Niestety od momentu przejęcia kontroli nad działalnością finansową przez Financial Services Authority (od 2005 roku) definicje te pozbawione zostały prawnego charakteru i przeszły w umowne porozumienie co do stosowania oraz potencjalnego zakresu użycia. Otworzyło to rynek usług direct, umożliwiając tak naprawdę niekontrolowany rozrost wątpliwej jakości doradztwa ubezpieczeniowego. Sporna sytuacja bowiem nie wygląda optymistycznie z perspektywy nadzoru świadczonych usług, Ale o tym warto wspomnieć przy okazji omawiania uregulowań w Polsce.
W Polsce Ustawa o pośrednictwie ubezpieczeniowym jasno precyzuje w art. 14 i 15 zakaz łączenia funkcji agenta i brokera ubezpieczeniowego. Definiuje ona także możliwości posługiwania się nazwami, skutecznie ograniczając ich ekstensywne funkcjonowanie. Ponadto nie włącza też do swoich postanowień innych możliwych definicji, jakie mogą określać ten zawód. Zamiast tego przyznaje specjalne znaczenie tylko dwóm definicjom – podobnie jak w przeszłości w Wielkiej Brytanii – nadając definicji agenta oraz brokera ubezpieczeniowego rangę definicji legalnej.
Takie podejście idące pod prąd ogólnym trendom jest uzasadnione, a nawet warto się pokusić o stwierdzenie, że potrzebne. Choć z pewną dozą obawy trzeba powiedzieć, że nie zawsze jest dobrze interpretowane. Jednakże ten temat doczekał się ostatnimi czasy wielu wyjaśnień i nawet pomimo to pozostaje niezrozumiały. Cała ta dyskusja nie spełniła swojego głównego zadania – nie wyklarowała koncepcji tzw. konsultanta ubezpieczeniowego. Jak doskonale widać, problem ma swoje wzloty i upadki, ale jego końca nadal próżno szukać...
Ogólnikowość w cieniu detalu
Konsultant ubezpieczeniowy jest stosunkowo nową definicją, która niesie ze sobą bardzo szerokie znaczenie. Krąg podmiotów, które mogą się cieszyć takim określeniem, nie jest kategorycznie zamknięty. Może to być więc jednostka(zwana poprawnie agentem ubezpieczeniowym), która pomaga nam dokonać wyboru pomiędzy produktami jednej firmy, ale także nic nie stoi na przeszkodzie, by określić tym mianem osobę, która pomaga nam wybrać korzystną ofertę. Nie można w pewnym sensie też zabronić posługiwania się tym terminem w stosunku do pracownika banku oferującego produkt z kategorii bancassurance. Często więc i pracownicy bankowi cieszą się mianem bycia konsultantem ubezpieczeniowym tzw. produktów bankowych.
Broker ubezpieczeniowy, czy broker w szerzej zakrojonym kontekście, to zawód końcowych lat 70., który ewaluował poprzez poszerzanie oferty ubezpieczeniowej i finansowej na rynku brytyjskim – częściowo spychając na ubocze agenta ubezpieczeniowego. Ten ostatni był utożsamiany tylko z jednostką próbującą sprzedać produkt określonej firmy, bez względu na to, czy oferta była dostosowana do potrzeb klienta czy nie. Kierował się chęcią zysku, a nie zadowolenia klienta. W konsekwencji rynek sam znalazł rozwiązanie. W związku z dużym rozproszeniem dostępnych opcji ubezpieczeniowych oraz brakiem klarowności broker zaczął być postrzegany jako niezależny profesjonalista, dobierający poszczególne oferty na miarę klienta – nastawiony odmiennie niż monotematyczny agent. Jednakże z pierwotnej formy brokera w obecnej chwili został tylko szkielet podstawowych funkcji tego zawodu.
Oliwy do ognia dolała sytuacja rynkowa i jej drastyczny rozwój. Przewaga systemu sprzedaży bezpośredniej negatywnie wpłynęła na pozycję agenta ubezpieczeniowego, który i tak od samego początku stracił wiele na rzecz usług brokerskich. Wielka Brytania, można powiedzieć, że odzwyczaiła się już od usług świadczonych przez niego i spojrzała w kierunku brokingu. Taka sytuacja stworzyła spadek sprzedaży ubezpieczeń określonych korporacji, więc działania naprawcze były i są poniekąd naturalną konsekwencją takiego rozłożenia sił na rynku. Kształtowały się one na wielu płaszczyznach, między innymi na przyciągnięciu klienta z powrotem do dawnej marki lub wzbudzenia zainteresowania na nowo, co osiągane jest poprzez wprowadzenie nowej nazwy.
Środki zaradcze
Na rynku brytyjskim system direct starał się obejść utarty stereotyp funkcji agenta ubezpieczeniowego, który w mniemaniu wielu klientów kojarzył się z przedstawicielem handlowym określonych grup ubezpieczeniowych, namawiającym do wykupu tylko jednego produktu. To raczej odstraszało, a nie sprzyjało nawiązaniu kontaktów biznesowych. Klient mając do wyboru cały wachlarz produktów, chciał wybrać to, co najlepsze, a nie to, co ktoś chciał sprzedać. To zrozumiałe zjawisko przy tak ogromnej konkurencji.
Z racji tego lobby postanowiło wprowadzić nową terminologię do swoich usług i zastąpić słowo „agent” słowem „doradca” czy „konsultant”. Oba nieustannie stosowane są zamiennie, szczególnie z uwzględnieniem sprzedaży bezpośredniej i charakteru jej funkcjonowania. Przykładowo kontaktując się z jednym z gigantów rynku direct – Churchill Insurance – będziemy rozmawiali z konsultantem, a nie z agentem ubezpieczeniowym. Podobnie dzieje się ze wszystkimi pośrednikami ubezpieczeniowymi i długo by tu ich wymieniać. Do tej grupy można także zaliczyć chociażby AIG, lecz jest to grupa rzadziej rozpoznawana aniżeli mniejsze firmy lub pośrednicy – na brytyjskim rynku to one wiodą prym w sprzedaży.
Sytuacja kształtuje się analogicznie w przypadku prywatnych podmiotów znacznie mniejszego kalibru. Większość jednostek działających na Wyspach w ramach samozatrudnienia (selfemployment) jest konsultantami. Dzieje się tak nawet pomimo tego, że oficjalnie kwalifikowani są oni jako brokerzy. Za przykład może posłużyć Tony Boobier – konsultant ubezpieczeniowy, który w 2003 r. został wyróżniony przez British Insurance Awards, a oficjalnie jest brokerem.
Zagrożenie nie tkwi jednakże w niedostatecznym przygotowaniu konsultantów do zawodu, bo są oni jednakowo przygotowywani przez firmy ubezpieczeniowe do pełnionych funkcji co inni pracownicy. Problem leży w tym, iż wprowadzają zamieszanie w nomenklaturze profesjonalnej i pewny chaos w nadzorze. Ze względu na wpływ, jaki Londyn i jego metody funkcjonowania wywierają na pozostałe systemy, nie jest to działanie pożądane.
Nie można też mówić o jego korzystnym wpływie bezpośrednio na rozwiązania polskie. I tak nawet pomimo legalnej definicji agenta ubezpieczeniowego, jego tożsamość powoli zostaje rozmyta. W Wielkiej Brytanii z racji braku prawnych obostrzeń w tym zakresie problem nie istnieje. U nas natomiast rodzi pewien niesmak i samowolną interpretację prawa oraz zwyczaju. Wystarczy wpisać frazę „konsultant ubezpieczeniowy” w okno jednej z przeglądarek internetowych, by otrzymać dostateczną dawkę skali zjawiska, w którym konsultant zastępuje brokera i agenta ubezpieczeniowego.
Praktyka
Jak wcześniej zostało to nakreślone, w Wielkiej Brytanii nie skupia się na tym problemie już tak naprawdę nikt. Definicja została wyzuta z legalności, więc mało kto się specjalnie przejmuje zachowaniem klarownego żargonu branżowego. Zresztą, była to celowa zagrywka regulacyjna, ponieważ mało kto przykładał do tego wagę od samego początku. System prawny w Polsce i w Wielkiej Brytanii różni się diametralnie nie tylko względem suchych regulacji, lecz także egzekucji prawa.
W Polsce obecne tendencje wskazują na restrykcyjny charakter prawa. Skąd więc się bierze taka samowolna modyfikacja zapisów ustawowych? Na domiar złego, podmioty, w których interesie leży dbanie o pewne standardy, nie robią nic w kierunku wprowadzenia zmian. A skutki, w przypadku polskiego systemu, mogą być inne niż w przypadku City, z wielu względów, lecz chociażby tylko z powodu mentalności rynku.
Na polskiej stronie internetowej jednego z zagranicznych ubezpieczycieli, Link4 – jednego z liderów rynku bezpośredniego, działającego także i w Polsce, można wyczytać: „Agent ubezpieczeniowy przyjmuje Klientów w biurze, w określonych godzinach, a z pomocy naszych konsultantów Klienci mogą korzystać przez całą dobę za pośrednictwem telefonu, bez wychodzenia z domu. Agent ubezpieczeniowy zarabia tym więcej, im większą składkę przyjmie od Klienta. Dla naszych konsultantów wysokość składki nie ma znaczenia, dlatego konsultant dostosowuje ofertę do indywidualnych potrzeb Klienta.
Każda rozmowa z konsultantem jest nagrywana, co z jednej strony ułatwia Klientowi zawarcie umowy – nie trzeba wypełniać żadnych formularzy, a z drugiej strony zabezpiecza interesy naszych Klientów, bo gwarantuje dotrzymanie wszystkich warunków umowy uzgodnionych w rozmowie z konsultantem z możliwością odwołania się do nagrania w razie jakichkolwiek wątpliwości Klienta″.
Inną perspektywę wprowadza Jacek Kliszcz, który mówi, że: „Jeżeli broker jest wynagradzany przez towarzystwo ubezpieczeniowe na zasadzie prowizji, to jest pośrednikiem ubezpieczeniowym. Jeżeli pracuje wynagradzany przez klienta, to jest konsultantem [...]″. Czy powyższy przykład da się połączyć z definicją zaprezentowaną przez Link4? Czy nie występuje tutaj tzw. konflikt interesu pomiędzy klientem a towarzystwem ubezpieczeniowym? Wysoce wątpliwe wydaje się, by konsultanci ubezpieczeniowi zatrudnieni dla jednego z towarzystw ubezpieczeniowych oraz pracujący w ich call center byli wynagradzani jedynie przez prowizję od klienta.
Drugorzędną kwestią, choć może i nawet jednakowo ważną, jest to, jak mamy traktować osobę będącą „konsultantem″. Czy jest ona tak jak w wypadku Link4 agentem ubezpieczeniowym, który jest zatrudniony w całodobowym call center, czy też jako brokera według definicji przytoczonej przez Stowarzyszenie Polskich Brokerów Ubezpieczeniowych i Reasekuracyjnych? Tutaj pojawia się problem i rzadko kto jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Argumenty faworyzują dwie strony jednocześnie i ciężko jest jednoznacznie orzec na czyjąś korzyść. Aczkolwiek co rusz pojawiają się nowe pomysły.
Skoro więc mowa o takiej dwojakiej interpretacji, to warto by się zastanowić nad innym problemem – kwestią ponoszonej odpowiedzialności. Broker jest objęty obowiązkowym ubezpieczeniem OC, które w razie niefachowej porady lub też błędnie dobranych instrumentów może wynagrodzić powstałą na skutek tego stratę. Odnosi się to też do konsultanta, który występuje po stronie jednej z firm ubezpieczeniowych. Tutaj ta wyżej wspomniana równowaga nie występuje.
W Wielkiej Brytanii odpowiedzialność jest ponoszona zazwyczaj przez firmy ubezpieczeniowe, aczkolwiek niezależni doradcy wykupują ubezpieczenie sami. Na rynku anglosaskim, a już szczególnie w Anglii (występują bowiem różnice w rynku szkockim i angielskim, co również jest widoczne w innym wymiarze wynagrodzenia i kwalifikacjach wymaganych do wykonywania określonych zawodów), też pojawiają się rozbieżności, lecz uczciwie trzeba przyznać, iż trzon uregulowań jest bardzo tożsamy. Tam działalność ubezpieczeniowa przypomina raczej wielopoziomową analizę rynkową aniżeli sprzedaż.
Często więc pod definicją brokera kryje się coś więcej. W londyńskim City na hasło broker zgłasza się wielu bankowców, agentów ubezpieczeniowych, aktuariuszy czy też maklerów giełdowych. O dziwo wszyscy uważają się także za specjalistów od ubezpieczeń. Nie istnieje więc jasna granica czy widoczny rozdział pomiędzy jedną profesją a drugą, natomiast powszechne jest zamienne zastosowanie tych dwóch różnych terminów.
Obecnie, pomimo odmienności definicyjnej, trudno więc doszukiwać się w Wielkiej Brytanii rozbieżności względem oferowanych usług czy zawodów. Rynek direct, który jak do tej pory rozwija się tak dynamicznie i nawet pomimo kryzysu nie słabnie w sile, wymaga nowych form działania oraz nazw. To taki wewnętrzny/zewnętrzny marketing typowy dla angielskiego podejścia – swoiste oderwanie od monotonii i kreowanie zmian (konsument nigdy nie może być znudzony ofertą). Ważne jest jedynie to, by klient wiedział, z jakich usług może skorzystać u danego specjalisty. Nazwa odgrywa tutaj drugoplanową rolę. Co więcej, w Wielkiej Brytanii odpowiedzialność za świadczenie usług w pośrednictwie ubezpieczeniowym jest ponoszona zazwyczaj przez firmy ubezpieczeniowe, aczkolwiek niezależni doradcy muszą wykupić ubezpieczenie sami.
Takie różnice wynikają przede wszystkim z ukształtowania rynku oraz jego dynamizmu. Polska raczej przejmuje doświadczenia płynące z Zachodu i stara się je aplikować czy dostosowywać do naszych warunków rynkowych. Tak było na przykład w przypadku PPI. Nie oznacza to jednak całkowitej swobody w takich działaniach. Często prowadzi to do wielu zawirowań i sprzeczności. Do tych problematycznych kategorii można dodać jeszcze różnice pomiędzy konsultantem a agentem ubezpieczeniowym.
Problem nadzoru
Problem odmiennego zastosowania definicji agenta i konsultanta jest postrzegany inaczej także przez miejscowe organy nadzoru ubezpieczeniowego. Financial Services Authority ma przede wszystkim odmienną strukturę oraz charakter aniżeli jej polski odpowiednik, czyli Komisja Nadzoru Finansowego. Brytyjski urząd ma za zadanie sprawnie kontrolować rynek, lecz w mniej inwazyjny sposób niż robi to KNF. Ale wymaga to specjalnego dostosowania instytucji do charakteru rynku i jego cech specyficznych. Na ten kształt wpływa szereg czynników.
Po pierwsze, FSA może musi być bardziej wyczulone na działalność świadczoną przez podmioty rynku ubezpieczeniowego – ze względu na brak ograniczenia odnośnie do nazw firm czy też poszczególnych stanowisk oraz na skalę zjawiska. Rynek anglosaski jest pierwowzorem rynku direct i tak naprawdę się na nim opiera. Jak wspomniałem powyżej, klient rzadko kiedy udaje się na spotkanie twarzą w twarz z agentem ubezpieczeniowym. Raczej uzgadnia i zawiera polisę przez telefon, internet lub przystępuje do polisy w ramach umowy adhezyjnej, np. kupując bon ubezpieczeniowy w supermarkecie. Ale rzutuje to na wielkość i organizację FSA, które jest nieporównywalnie większą strukturą niż rodzimy KNF.
Tak więc zanim dana firma może rozpocząć działanie na rynku finansowym, przechodzi ona dokładną analizę prawną swojej przyszłej działalności (oraz rejestracji, w zależności od charakteru pracy). Do tego dokłada się brak konieczności dostosowywania się definicji legalnych, nakładanych przez prawo. Rozróżnienie pomiędzy konsultantem a agentem ubezpieczeniowym traci więc na znaczeniu, ponieważ ma tylko formalną otoczkę. Odmiennie sprawę widzi polskie prawo, które precyzuje wyczerpująco te kwestie nie pozwalając na naginanie reguł.
Po drugie, w Wielkiej Brytanii problem zawierania i rozwiązywania jakichkolwiek umów jest mniej skomplikowany i sformalizowany niż w Polsce. Niestety, nasze prawo rzadko pozwala na kierowanie się interesem klienta, tym bardziej nie robią tego firmy operujące na rynku. Nie oznacza to, iż firmy wykorzystują niewiedzę potencjalnego nabywcy polisy, choć i takie praktyki są częste, lecz potencjalne nawiązanie czy rozwiązanie umowy ubezpieczeniowej jest dużo bardziej skomplikowane. To samo tyczy się klauzul generalnych na niekorzyść klienta, co widoczne jest na przykładzie odmiennym, choć także z rynku finansowego – renegocjacji umów kredytowych, czym już zajęła się KNF. W Londynie klient jest zawsze chroniony i w każdej chwili może zrezygnować dosłownie z czegokolwiek powołując się na klauzulę smallprint.
Dlatego też, niezależnie od tego, czy polisę sprzedaje broker, agent czy konsultant, klient nie jest tym zainteresowany. Interesuje go jedynie produkt finalny, który i tak w razie niespełnienia jego wymagań może być szybko zneutralizowany. Stąd też kwestia nazwy zawodu czy jego legalnej definicji nie ma zupełnego znaczenia. Tutaj liczy się zaufanie, które buduje markę i uczciwość. Jednakże spotykane są często przeciwne praktyki, ale FSA przeważnie gasi je jeszcze w zarodku. W Polsce występuje inna kultura prawna, więc i do niej należy się dostosować. Z tego też względu, gdy traktujemy restrykcyjnie każde postanowienia umowne, musimy także przestrzegać restrykcyjnych definicji legalnych. Nie można więc swobodnie traktować nieścisłości w stylu pomylenia agenta z konsultantem czy też niezrozumiałego użycia słowa broker. To wszystko wymaga chirurgicznej precyzji. Pomyłka w Polsce jeszcze uchodzi na sucho, natomiast gdyby zastosować polską ustawę w Anglii, to posypałyby się kary za nieprzestrzeganie prawa i wprowadzanie klienta w błąd.
Siła sprawcza
Problem obecny w polskich rozwiązaniach może być sprowadzony do kilku aspektów, ale przede wszystkim jest nim aspekt prawny. Polskie prawo nakłada zbyt restrykcyjne obostrzenia w miejscach, które tego nie wymagają. Zamiast skoncentrować się na poprawie pozycji klienta, a firmom ubezpieczeniowym umożliwić szerszą i łatwiejszą działalność, przykłada wagę do spraw mało istotnych. Rzutuje to na słaby poziom usług ubezpieczeniowych w Polsce i tym samym gąszcz przepisów, które są martwe od samego początku. Nadaje się większą rangę znaczeniom niż bardziej koniecznym rozwiązaniom.
Drugą stroną medalu jest zbyt niefrasobliwe podejście do regulacji towarzystw ubezpieczeniowych, które w poszukiwaniu oryginalności używają także nowych definicji. Powinno się raczej dostosować do regulacji stosowanych przez państwo aniżeli pomijać nawet tak drobne szczegóły. Działanie takie przyniosłoby długofalową obietnicę korzyści i budowanie wizerunku stabilnego oraz rzetelnego systemu, który nie ma zamiaru grać z systemem o prymat. Działania takie były prowadzone na rynku anglosaskim, co poskutkowało zaostrzeniem norm, a także klęską rozluźnienia regulacji odnośnie do rynku ubezpieczeniowego. Dopiero po solidnym okresie przejściowym nacisk zelżał.
Brak rozróżnienia a konsekwencje
W związku z odmiennością względem polskich uregulowań, brytyjski system rzadko kiedy może być przywołany w analizach porównawczych. Próba zestawienia polskich regulacji z modelem anglosaskim przynosi tylko negatywne odczucia względem rodzimych uregulowań. Chodzi przede wszystkim o swobodę działania oraz o prawa konsumenta.
Aczkolwiek pomijając różnice rynkowe, warto się skupić na problemach wewnętrznych. One bowiem kształtują szarą strefę rynku. A do tej strefy z pewnością można zaliczyć posługiwanie się definicją konsultanta ubezpieczeniowego przez firmy ubezpieczeniowe. Sprawa wygląda inaczej w przypadku podmiotów prywatnych, które działając poprzez wynagrodzenie otrzymywane od klienta, nie budzą zasadniczych wątpliwości. Choć i tak nie funkcjonują w strefie jasno regulowanej przez prawo.
Niemniej jednak takie niefrasobliwe posługiwanie się definicją konsultanta wbrew pozorom przysparza podwójnego problemu. Zarówno podmioty korporacyjne – duże i zorganizowane – jak i mniejsze tracą dużo na swoim wizerunku i kliencie. Skończyły się bowiem już czasy, kiedy to klient nie szukał produktu najtańszego z prostej przyczyny – bo nie było wyboru. Rozwój rynku podziałał na jego zmysły i to teraz podmioty świadczące usługi muszą bardziej zabiegać o klienta niż on sam o polisę, a zbyt ekstensywne zastosowanie definicji konsultanta wywiera tylko negatywne skutki.
Dla podmiotów korporacyjnych jest to dość niewygodna sytuacja, z tego względu, iż posługując się taką terminologią narażają się na działanie niezgodne z prawem. Chodzi tutaj w większości o to, że wprowadzają klienta w błąd, nie stosując się także do obowiązującego prawa zawartego w Ustawie o pośrednictwie ubezpieczeniowym, która nawet nie posługuje się definicją konsultanta. Konsultant ubezpieczeniowy występujący w imieniu firmy i operujący w ramach call center danej korporacji nie uzyskuje wynagrodzenia od klienta, ale od samego zakładu ubezpieczeń. W dodatku, nie pomaga on klientowi wybrać produktu, który jest dla niego najlepszy z rynkowego/komplementarnego punktu widzenia, ale jedynie najlepszy spośród palety oferowanej przez jeden podmiot. To definitywnie wskazuje na to, że mamy do czynienia z agentem ubezpieczeniowym. W dodatku do tego nie spełnia wyczerpująco wymogów Dyrektywy 2002/92/WE Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej w sprawie pośrednictwa ubezpieczeniowego.
Poważną konsekwencją takiej niefrasobliwości zdaje się być także podkopywanie rynkowej pozycji drobnych pośredników ubezpieczeniowych, którzy występując też niesłusznie pod szyldem konsultanta ubezpieczeniowego, są od razu kojarzeni z korporacją. Oznacza to, że cierpi na tym zawód brokera, który z założenia ma być nakierowany na pomoc klientowi (za co od niego ma otrzymać prowizję), a nie na to, by przynosić na siłę zysk zakładowi ubezpieczeń. Klient nie rozróżni bowiem różnic wskazanych przez Stowarzyszenie Polskich Brokerów Ubezpieczeniowych i Reasekuracyjnych, bo jest zainteresowany tylko produktem. A takie powiązania mogą nieść ze sobą sprzeczne konotacje. I tutaj też może zgłosić obiekcje UOKiK oraz KNF, bo to wprowadza klienta w błąd, ze względu na dwojakie znaczenie tej definicji, bo konsultant może być wynagradzany przez zakład ubezpieczeń, jak też przez samego Kowalskiego.
Co zrobić?
Polska specyfika rynkowa powinna być zmieniona i wreszcie dojrzeć do standardu europejskiego. Obecny stan odbiega od niego daleko, a żadne argumenty przeciwne nie są w stanie podważyć tego faktu. Zamiast spoglądać więc na krótkowzroczną chęć zysku, lepiej jest budować zaufanie i markę. Co za tym idzie, poważniej traktować uregulowania prawne, nawet jeżeli nie są doskonałe.
Rynek ubezpieczeniowy powinien zerwać z niezbyt korzystnym wizerunkiem, który właśnie po części tworzony jest przez brak konsekwencji i świadomości. To prawda, że część winy leży po stronie legislacji, lecz niestety, jeżeli chce się działać na polskim rynku, trzeba się do niej dostosować, co więcej, nowa terminologia, a przez nią wątpliwy marketing, nie pomagają w tym działaniu.
Ucząc się na błędach, warto zrobić wyjątek i przyjrzeć się Wielkiej Brytanii i konsekwencji wprowadzania nowych terminów na oblicze rynku. Pomimo szerokich rozbieżności, które bez powodu są adaptowane do naszych środowisk, kapituła British Insurance Awards nadaje nagrody tylko dla kategorii brokera, a nie konsultanta ubezpieczeniowego. Na rynku o światowym znaczeniu o czymś to świadczy...
Grzegorz Grzeszczyk