Dow Jones spadał momentami o ponad 6%, zaliczając największy punktowy spadek w swej historii. S&P500 mocno spadł drugą sesję z rzędu, tracąc ponad 4%. Takich spadków na Wall Street nie widziano od dwóch lat. Ekstremalnie przewartościowane akcje szybko tanieją.


To była istna rzeź giełdowych byków. Momentami DJIA tracił nawet 1500 punktów, czyli najwięcej w historii, a skala spadków sięgała 6,2%. Na rynku mówi się o wyprzedaży akcji wynikającej z działania komputerowych systemów transakcyjnych. To wręcz powtórka z nagłego krachu z maja 2010 roku.
Rynek był bardzo „szybki” i ceny akcji zmieniały się w mgnieniu oka. Choć w ostatniej godzinie handlu pojawił się popyt na przecenione akcje, to jednak ostatecznie sesja zamknęła się krwawym bilansem. Dow Jones spadł o blisko 1 180 punktów, notując największą nominalną stratę w swej historii. Oznaczało to utratę 4,60% względem piątkowego zamknięcia.
S&P500 zanurkował o 4,10%, schodząc do 2 649 punktów i tym samym wymazując niemałe tegoroczne zyski. Był to pierwszy od dwóch lat (a dokładnie od 406 sesji) spadek S&P500 o przynajmniej 5% względem szczytu.To także najsilniejszy dzienny spadek tego indeksu od sierpnia 2011 roku. Nasdaq po utracie 3,78% niemal roztrwonił zarobek z ostatnich pięciu tygodni.
Jak widać, natura kocha równowagę. Po niespotykanych wcześniej regularnych i systematycznych wzrostach z 2017 roku nadeszły rzadko widywane spadki. Komentatorzy zwracają uwagę na fakt, że chicagowski indeks zmienności VIX (zwany też indeksem strachu) podskoczył o bezprecedensowe 115% w trakcie jednej sesji! To spora odmiana po tym, jak w 2017 roku zmienność praktycznie umarła.
Przeciwstawne odreagowanie trwa na rynku obligacji, który przedstawiany był jako główny katalizator ostatniej fali giełdowych spadków. Rentowność amerykańskich obligacji 2-letnich spadła o 10 punktów bazowych, do 2,04%. Papiery 10-letnie notują dochodowość rzędu 2,73% - o 11 pb. mniej niż jeszcze w poniedziałek rano.
Zupełnie przypadkowo fala przeceny na Wall Street zbiegła się w czasie z zaprzysiężeniem nowego prezesa Rezerwy Federalnej. Jerome Powell przejął stery po Janet Yellen - pierwszej prezes Fedu od czasów Paula Volckera, który nie wywołał (chyba) żadnego większego kryzysu finansowego.
Przecena na nowojorskich parkietach rozpoczęła się w piątek, po publikacji raportu z amerykańskiego rynku pracy. Wtedy to inwestorów przestraszył najszybszy od ponad 8 lat wzrost płac, co odebrano jako sygnał alarmowy przed inflacją i wyższymi stopami procentowymi. Ten ostatni czynnik sprawił, że trzymanie rekordowo drogich akcji nagle przestało się wydawać tak dobrym interesem.
Zwłaszcza że relacja cen akcji do przypadających nań zysków spółek w przypadku indeksu S&P500 przekraczała 26. A więc poziomu w podręcznikach inwestowania uznawanych za przejaw manii spekulacyjnej. Zatem ostatnią przecenę można traktować jako element powrotu do normalności.
Ale to może jeszcze nie być koniec spadków. Po zamknięciu sesji na rynku kasowym w dalszym ciągu zniżkowały konotowania na rynku terminowym. O 22:30 kontrakty na Dow Jonesa spadały o 6%, a futures na japońskiego Nikkei225 dołowały o blisko 7%. Przy tym skala obniżki kontraktów na indeksy europejskie nie robiła już większego wrażenia: kontrakty na DAX spadały o 5,6%, na FTSE100 o 4,3%, a na CAC40 o 4,4%.
Krzysztof Kolany