REKLAMA

Tam mieszkam: Tajlandia

Malwina Wrotniak2012-01-09 17:00redaktor naczelna Bankier.pl
publikacja
2012-01-09 17:00

Ten kraj to kompromis pomiędzy Zachodem i Wschodem. Podstawa tutaj to nie stresować się i uśmiechać bez względu na okoliczności. Jeśli to nie jest egzotyka, to nie wiem, co nią jest – mówi o Tajlandii Maciej Klimowicz*, trzydziestolatek, który zostawił Wrocław i przeniósł się do Bangkoku.

Tam mieszkam: Tajlandia
Tam mieszkam: Tajlandia
/ ingimage

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Żeby porzucić Wrocław... Źle tu Panu było?

Maciej Klimowicz

Maciej Klimowicz: We Wrocławiu mieszkałem 27 lat – wystarczy, jak na jeden raz. Nie twierdzę, że to nie jest piękne miasto, bo jest, i ma swój niepowtarzalny klimat. Tyle że teraz, z perspektywy Bangkoku, wydaje się jakieś takie…małe. Sky Tower wygląda jak jedna świeczka na urodzinowym torcie, a nasze starania o Expo jak nieśmieszny żart.

W Tajlandii, a konkretnie w Bangkoku szukałem kompromisu między Wschodem a Zachodem – azjatyckiego klimatu, kuchni i luźnego podejścia do życia i jednocześnie wszystkich zachodnich, miejskich wygód. Znalazłem to wszystko z nadwyżką.

Podobno tak w oryginale brzmi pełna nazwa Bangkoku. Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że ten kraj to jednak egzotyka?

Jasne, że tak! Spędziłem tu już jakieś 10 miesięcy, a nie ma dnia, żebym czemuś się nie dziwił, czymś nie zachwycał. Tak jak wspomniałem – są tu wszystkie zachodnie wygody: metro, bezprzewodowy internet, fastfoody itd. Ale wystarczy wyjść z galerii handlowej na ulicę i trafia się do egzotycznego tygla. W porównaniu z tętniącym życiem Bangkokiem (i to o każdej porze dnia i nocy – zdarzało mi się przystanąć w korku o 3:00 nad ranem) zachodnie metropolie przypominają senne osady. Tu życie toczy się na ulicy, wciąż panuje (niekiedy nieznośny) hałas, do nosa docierają dziesiątki zapachów (w tym zapach zatęchłej wody z kanałów), w głowie kręci się od nadmiaru barw. Jeżeli to nie jest egzotyka, to nie wiem, co nią jest.

Trzy pierwsze słowa, jakie Google kojarzy z hasłem „tajlandia” to „powódź, pogoda, wycieczki”. Zacznijmy od początku. Temat powodzi już Pana dotknął?

"Tak naprawdę Tajlandie są dwie – Bangkok i cała reszta", fot. ingimage.com

Powódź bezpośrednio mnie nie dotknęła – tu gdzie mieszkam, na południu miasta, woda nie dotarła. Co nie znaczy, że powodzi nie widziałem. W związku z nadciągającą falą w szkole, w której pracuję przez miesiąc nie odbywały się zajęcia. Wykorzystałem ten czas na wycieczki motocyklowe na zalane tereny. I właśnie tam mogłem z bliska zobaczyć podejście Tajów do tego, co zachodnie media nazywały „Dramatem na biblijną skalę”. Tymczasem to, co działo się tu na miejscu przypominało momentami piknik nad jeziorem. Tajowie bujający się po falach na prowizorycznych tratwach, działające na pełnych obrotach stragany z jedzeniem i jak to zwykle w Tajlandii – wszechobecne uśmiechy.

To właśnie w czasie powodzi zakochałem się Tajach, w ich beztrosce. Nie chcę przez to wszystko powiedzieć, że powódź nie była ciężka, zginęło w niej przecież prawie 800 osób. Obnażona została kompletna bezradność władzy wobec żywiołu. Tyle, że Tajowie swoim zwyczajem w obliczu problemu powiedzieli Mai Pen Lai – „nie ma sprawy, jakoś to będzie” i życie potoczyło się dalej.

Zostawmy pogodę, idźmy do hasła „wycieczki”. Przed naszą rozmową próbowałam ustalić co interesuje tych, którzy przymierzają się do odwiedzenia Bangkoku. Wie Pan, o co pytają najczęściej?

Tygodniowo dostaję kilkanaście maili z pytaniami od czytelników bloga. Nadawców mogę z grubsza podzielić na dwie kategorie. Tych, którzy chcą tu przyjechać na wakacje i pytają o to, co zobaczyć i czy nie zechciałbym ich oprowadzić oraz tych, którym marzy się życiowy skok w bok - ci pytają o koszty życia, możliwości znalezienia pracy itd. Sam Bangkok z daleka wydaje się zagadką nie do rozwikłania (z bliska jest niewiele lepiej), podróż taksówką z lotniska do centrum urasta do rangi wyzwania, stąd pewnie tyle pytań o to, czym przemieszczać się po mieście i gdzie nocować.

Pytają też, czy uda się tam swobodnie porozumieć po angielsku, czy ludzie są przyjaźni. Uda się? Są przyjaźni?

Porozumieć się można, pogadać na dowolny temat raczej nie. Angielskiego wystarcza w sam raz, żeby zamówić coś do jedzenia, dojechać taksówką pod wskazany adres. Tajlandia jest świetnie przygotowana na turystów, a podróżowanie po tym kraju to pestka. Ułatwia je też serdeczność Tajów i ich słynny w świecie uśmiech. Ale to, czy udadzą się nam wakacje w Bangkoku zależy też w dużej mierze od nas samych i naszego nastawienia.

życie w tajlandii

"Odziani na pomarańczowo mnisi stanowią element tutejszego krajobrazu", fot. ingimage.com

Podstawa to nie stresować się i uśmiechać bez względu na okoliczności – Tajowie rzadko dają się wprowadzić z równowagi i niechętnie patrzą na tych, którzy nie umieją trzymać emocji na wodzy. Momentami mam wrażenie, że wszystko odbywa się tu według jednej zasady – ma być miło, wesoło. A jak nie jest, to trzeba udawać, że jest.

Weselej byłoby z odpowiednio zasobną kieszenią. Ile trzeba wygospodarować, żeby bez kłopotu przeżyć miesiąc w tym kraju? Proszę na własnym przykładzie.

Każdy z nas ma swoje standardy. W Bangkoku można przeżyć miesiąc za 500 dolarów lub wydać 1000 dolarów w godzinę. Do wyboru są hostele za 5 dolarów za noc i hotele za 300 dolarów za dobę. Świetne jedzenie na ulicy kosztuje grosze, ale można też zjeść kolację w eleganckiej restauracji na dachu wieżowca i wydać na to kilkaset złotych. Ale skoro miało być na przykładzie, to proszę – jako nauczyciel angielskiego zarabiam tu mniej więcej tyle samo, co redaktor dużego magazynu w redakcji poza Warszawą.

"W Tajlandii szukałem kompromisu między Wschodem a Zachodem – azjatyckiego klimatu, kuchni i luźnego podejścia do życia i jednocześnie wszystkich zachodnich, miejskich wygód", fot. ingimage.com

Za te pieniądze wynajmuję kawalerkę w eleganckim budynku z basenem na dachu, mogę kilka razy w miesiącu zjeść na mieście, nie muszę zastanawiać się, czy stać mnie na bilet do kina, a co miesiąc oszczędzam około 1/3 pensji. Myślę, że 3000zł miesięcznie to rozsądne minimum, by zatrzymać się tu przy pobycie na dłużej, podróżnik na budżecie przeżyje miesiąc w Bangkoku za jakieś 1800–2000 zł.

Jak te ceny mają się do zarobków? Relacja jest przyzwoita?

Tajlandia to kraj rozwijający się, a te zdaje się mają to do siebie, że rozpiętość zarobków jest ogromna. Obok siebie żyją ludzie w czymś, co na Zachodzie uznane byłoby za skrajne ubóstwo i osoby unoszące się w stratosferze bogactwa. Generalnie jednak życie jest tanie – mówię tu o rzeczach podstawowych – jedzeniu, ubraniu, dachu nad głową. Cokolwiek ponad to – markowe ciuchy, gadżety, dobra luksusowe są tak samo drogie jak gdziekolwiek indziej. A jednak nigdzie nie widziałem tylu modeli najnowszych smartfonów na metr kwadratowy, co w wagonie bangkockiej kolejki nadziemnej.

Przy okazji – które profesje są szczególnie dobrze opłacane i o jakich zawodach mówi się jako o przyszłościowych?

Azja to raj dla przedsiębiorców. To oni, gdy już uporają się z korupcją i ogólnym rozgardiaszem - robią tu ogromne fortuny. Klasa średnia, wolne zawody, specjaliści – wciąż raczkują. Ale nie znam tutejszego rynku pracy na tyle dobrze, by móc o tym swobodnie opowiadać. Moja widza ogranicza się do sektora, w którym pracuję – edukacji. Tu też występują ogromne i moim zdaniem nieuzasadnione różnice w zarobkach. Zupełnie inaczej (więcej) zarabia biały nauczyciel z Zachodu i pracujący w tej samej szkole Taj, mimo że ten ostatni w pracy spędza o wiele więcej czasu.

A co z lekarzami? Zdaje się, że wykonują – dosłownie - cenna robotę. Ambasada zaleca turystom wykupienie ubezpieczenia ze względu na bardzo wysokie koszty leczenia. Jak wygląda tajlandzki system opieki zdrowotnej - płaci każdy? Za co najdrożej?

I znowu wracamy do tematu rozwarstwienia i różnic w cenach. Legalnie pracujący, ubezpieczony Taj za wizytę w publicznym szpitalu nie zapłaci nic. A z tego, co udało mi się zaobserwować (jak dotąd, odpukać, nie musiałem często zaglądać do przychodni), standard obsługi jest naprawdę niezły. Ale gdy komuś nie w smak publiczna służba zdrowia, do dyspozycji ma szpitale prywatne, gdzie za podstawowy zestaw badań przyjdzie zapłacić kilkaset złotych. W zamian za to otrzymujemy elegancko zaprojektowane wnętrza, miękkie fotele w poczekalni i drogie butiki w szpitalnym holu. Każdemu według potrzeb i karty ubezpieczeniowej.

"W czasie powodzi zakochałem się w Tajach, w ich beztrosce", fot. ingimage.com

Warunki odpowiednie, jak na królestwo, którym przecież Tajlandia jest. Jakie piętno na codziennym życiu obywateli odciska taki ustrój polityczny? Podobno na przykład dzień matki i dzień ojca obchodzi się w dzień urodzin królowej i króla.

Król jest wszędzie. Jego portrety wiszą na ulicach, w lokalach publicznych i w prywatnych domostwach. Dwa razy dziennie z ulicznych głośników dobywa się melodia hymnu narodowego, na dźwięk której Tajowie momentalnie zastygają w bezruchu. To zresztą część tej egzotyki, o której mówiliśmy wcześniej. Pamiętam, gdy w czasie jednej z przechadzek po mieście chciałem przejść nad ulicą służącą do tego estakadą. Nagle wyrósł przede mną strażnik i zablokował wejście na schody. Gdy zacząłem dopytywać o co chodzi usłyszałem, że drogą biegnąca pod estakadą jechać będzie jakiś członek rodziny królewskiej, a nie godzi się, by „zwykły człowiek” znajdował się wyżej, niż koronowana głowa. Po kilku minutach limuzyna pojechała dalej, a ruch na chodnikach i przejściach nadziemnych wrócił do normy.

Król spogląda też z banknotów. Cieszy się szacunkiem poddanych? Podobno konstytucja zakazuje jakiejkolwiek krytyki wobec monarchy.

Nie ma czegoś takiego, jak opinie na temat króla. Jest jedna opinia – pozytywna. Jakiekolwiek od niej odstępstwo grozi wieloletnim więzienie. Może to jeden z powodów, dla których król cieszy się takim szacunkiem poddanych? Na pewno nie jedyny – Rama IX jest szczerze uwielbiany przez swoich poddanych, co miałem okazję obserwować podczas jego niedawnych, hucznie obchodzonych w Bangkoku, 84. urodzin. Nikt przecież nie kazał Tajom wiwatować na ulicach, nikt nie kazał im ze łzami w oczach oczekiwać pojawienia się króla na balkonie pałacu. A jednak robili to chętnie i tłumnie.

Premierem Tajlandii z kolei jest kobieta, Yingluck Shinawatra. Należy rozumieć, że współczesne Tajki są aktywne zawodowo i nie ustępują mężczyznom na żadnym z pól?

Mam czasami wrażenie, że kobiety są tu w ogóle bardziej przebojowe i pracowite niż mężczyźni. To one często odpowiadają za domowy budżet, to na nich spoczywa odpowiedzialność za rodzinę. To one prowadzą znakomitą większość ulicznych jadłodajni, pralni, małych biznesów. Na pewno mocno sfeminizowany jest też zawód nauczyciela.

"Nigdzie nie widziałem tylu modeli najnowszych smartfonów na metr kwadratowy, co w wagonie bangkockiej kolejki nadziemnej", na zdj. Bangkok, źródło: ingimage.com

Jeśli zaś o panią premier chodzi – cóż, wielu uważa, że nie jest niezależną postacią, a marionetką w rękach swojego brata, przebywającego obecnie na wygnaniu byłego premiera, Thaksina Shinawatry. Nie wiem jak jest naprawdę, tajska polityka ze wszystkimi jej podziałami jest dość skomplikowana. Zresztą można odnieść wrażenie, że mało to kogo obchodzi, przecież ważne, żeby było miło.

Znaczna większość Tajów to wyznawcy buddyzmu. Czy to się Europejczykowi mocno rzuca w oczy? Spotyka Pan często „domy duchów”?

W Bangkoku o wiele łatwiej znaleźć domek na duchy, niż pojemnik na śmieci. Stanowią one stały element tutejszego krajobrazu. Podobnie zresztą, jak odziani na pomarańczowo mnisi. Ci jednak nieco mi się już opatrzyli i mocniej mój wzrok przykuwały czarne habity polskich zakonnic podczas mojej niedawnej wizyty we Wrocławiu. Ale rzeczywiście - religia nie szuka tu schronienia w świątyniach (których przecież nie brakuje), jest obecna na ulicy, w szkole, w telewizji. Stanowi nawet część oficjalnego programu nauczania.

Jeśli o schronieniach mowa – jak mieszkają Tajowie? Z rodziną czy chętniej samodzielnie?

Tak naprawdę Tajlandie są dwie – Bangkok i cała reszta. I ta reszta próbuje dostać się do Bangkoku. Trafiłem gdzieś na dane, z których wynikało, że do miasta przybywa co roku 100 tys. nowych mieszkańców! Młodzi mężczyźni z biednych, północnych regionów kraju zostają tu taksówkarzami, zatrudniają się jako ochroniarze. Kobiety pracują jako kelnerki, barmanki, a często (choć rzadziej niż dawniej) – prostytutki. Jak mieszkają – nie wiem. Nie łatwo jest zaprzyjaźnić się z Tajami, na przeszkodzie staje bariera językowa, różnice kulturowe. Na pewno nie jest tak, że w eleganckich budynkach mieszkają tylko przybysze z Zachodu – w moim apartamentowcu jest ich ledwie kilku, resztą lokatorów stanowią Tajowie. Odwrotnie jest z ciągami walących się drewnianych chat, stojącymi wzdłuż przecinającej Bangkok rzeki Chao Praya. Tam ludność tajska stanowi 100% mieszkańców.

Długo Pan jeszcze pomieszka w tym kraju? Co chciałby jeszcze poczuć, zobaczyć, na co czeka?

Chciałbym to wiedzieć! A właściwie nie, nie chciałbym. W życiu cenie sobie najbardziej te niewiadome, to ciągłe odkrywanie tego, co kryje się za rogiem. Bangkok to wspaniałe miasto, miną lata zanim do końca je rozgryzę, możliwe, że nie nastąpi to nigdy. Tyle jest przecież innych miejsc do odwiedzenia, a chciałbym zobaczyć je wszystkie . Dlatego wiem na pewno czego nie chciałbym poczuć – znużenia. Jeśli poczuję, że dopada mnie rutyna, spakuję walizkę i ruszę dalej przed siebie.

Dziękuję za rozmowę.

* Maciej Klimowicz o życiu w Tajlandii opowiada również na swoim blogu - SkokWBokBlog.com

Źródło:
Tematy
Orange Nieruchomości
Orange Nieruchomości
Advertisement

Komentarze (13)

dodaj komentarz
~romanp
Brudne plaze, natarczywi sprzedawcy, karaluchy nawet w 4 gwiazdkowym hotelu i niezliczona ilosc prostytutek.
~dziadek
Jak wszędzie w Azji przepiękne krajobrazy, dziewczyny niewybrednie i tanie jak barszcz, płacisz-masz. Ceny niższe jak w Polsce, czego chcieć więcej!? Trzeba tylko uważać bo dużo lady-boyow no i koniecznie używać gumy.
~orinoko
Zgadzam sie z przedmowca. Jesli nie szukasz atrakcji seksualnych to lepsza o niebo na wakacje Malezja.Tajlandia zdecydowanie przereklamowana, Tajowie zbyt nachalni odpedzic sie od nich trudno wiec ciagly stress zamiast odprezenia na urlopie. W Malezji bardziej szanuje sie turystow.
~raf500
Ja tez obieram tajlandie jak kolega. Bzdur rzadnych tu nie ma. Ja mam troche moze inne spojrzenie ale to dlatego ze mieszkam tu 13 lat , mam zone tajke i dosc dobrze rozumiem tajski jezyk. A prop zdjecia Ayuthaya , chyba polaczenie 2 zdjec
~Luq
co do pierwszego zdjęcia, to faktycznie archtektura khmerska z Kamboaży.
Swiątynia nazywa się Wat Chaiwatthanaram i jest połozona w Ayutthaya
http://en.wikipedia.org/wiki/Wat_Chaiwatthanaram
~bywalec
przeciez Ayutthaya lezy w Tajlandii!!! Na polnoc od Bangkoku!
~Aga
Dnia 2012-01-09 o godz. 17:06 ~artur-londyn napisał(a):
> jesli artykul o tajlandi to co robi zdjecie numer jeden na
> samej gorze z kambodzy.

Jakie wnikliwe oko... :D
~baba
50% bzdur i klamstw typowego dla polaczkow ale ogolnie wzbogaca wiedze ciemnego polaczka - polecam jednak czerpac wiedze od ludzi piszacych w jezyku angileskim i nie bedacych polakami jesli ktos jest zainteresowany prawda o bankoku lub tajlandji - tam znajdziecie prawde nie propagande - pozdrawiam
~MK
Uf, dobrze, że chociaż pół prawdy udało mi się powiedzieć.
~Age
Dnia 2012-01-10 o godz. 01:01 ~baba napisał(a):
> 50% bzdur i klamstw typowego dla polaczkow ale ogolnie
> wzbogaca wiedze ciemnego polaczka - polecam jednak czerpac
> wiedze od ludzi piszacych w jezyku angileskim i nie
> bedacych polakami jesli ktos jest zainteresowany prawda o
> bankoku lub tajlandji
Dnia 2012-01-10 o godz. 01:01 ~baba napisał(a):
> 50% bzdur i klamstw typowego dla polaczkow ale ogolnie
> wzbogaca wiedze ciemnego polaczka - polecam jednak czerpac
> wiedze od ludzi piszacych w jezyku angileskim i nie
> bedacych polakami jesli ktos jest zainteresowany prawda o
> bankoku lub tajlandji - tam znajdziecie prawde nie
> propagande - pozdrawiam

Przykro czytać taki komentarz,najeżony złosliwością i nienawiścią do Polaków...a może do wszystkich ludzi !!!
Z pewnością anglojęzyczni turyści (też czasowo zamieszkujący w Tajlandii) mają inne spojrzenie na otaczającą ich rzeczywistość za względu na to,że wyszli z ciut innej kultury.Mają do tego prawo.
Nie jestem za podporządkowaniem całego świata Anglikom ...itd. ...Szczególnie w podpinaniu się pod ich mentalność.

A pod artukułem podpisuję się w "obiema rękami".Byliśmy tam w pażdzierniku i nasze wrażenia są podobne.Już chce się tam wracać !!!!!

Powiązane: Tam mieszkam

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki