
Według szacunków na podstawie amerykańskich danych deficyt USA w handlu z Chinami zmniejszył się w ostatnim roku prezydentury Donalda Trumpa do poziomu z 2013 r. Ale w wymianie z całym światem Stany Zjednoczone zanotowały zapewne najbardziej ujemne saldo w historii.
Startując w wyścigu o fotel prezydenckich, Trump wielokrotnie podkreślał, że Chińczycy "kradną amerykańskie miejsca pracy" i zapowiadał ograniczenie rekordowych deficytów w handlu z Chinami. Ponad rok po objęciu urzędu wypowiedział Pekinowi tzw. wojnę handlową, w ramach której nałożył dodatkowe cła na towary sprowadzane zza Muru.
W pierwszym - niepełnym - roku wojny handlowej Amerykanie odnotowali najwyższy w historii deficyt w handlu z Państwem Środka. Ale już w kolejnym roku znacząco on spadł - do 345 mld dol. z 419 mld dol. według danych US Census Bureau. Na podstawie danych z 11 miesięcy roku można oszacować, że w 2020 r. ujemne saldo jeszcze się skurczyło, do ok. 315 mld dol. Byłby to poziom obserwowany poprzednio w latach 2012-13.
To jednak tylko fragment większego obrazu. Po pierwsze, do danych amerykańskich przestały pasować dane chińskie. Z nich wynika, że nadwyżka z USA była druga najwyższa w historii i większa niż przed rozpoczęciem wojny handlowej.
W poprzednich latach Chińczycy regularnie raportowali mniejszą nadwyżkę w handlu dwustronnym z USA, niż Amerykanie deficyt w wymianie z Państwem Środka. Różnica sięgała w latach 2014-18 ok. 100 mld dol. W 2019 r. spadła o połowę, a w ubiegłym roku zapewne zanikła (wciąż brakuje amerykańskich danych za grudzień).

Jest to przede wszystkim efekt zmian w raportowanych wartościach eksportu z Chin do USA. 2020 r. może być pierwszym od lat rokiem, w którym Pekin będzie twierdził, że eksport do Stanów Zjednoczonych był większy, niż przyznają to Amerykanie.
O ile w przeszłości spore różnice (ok. 100 mld dol. rocznie) wynikały zapewne z handlu przepływającego przez Hongkong (państwa zazwyczaj raportują wg kraju pochodzenia importu a nie kraju wysyłki), to teraz interpretacja jest bardziej skomplikowana. W najbardziej naturalnym scenariuszu importerzy z USA po prostu starają się jak najmniej płacić na papierze za towary sprowadzane właśnie z Chin, gdyż są one objęte dodatkowymi cłami. Korzystniej jest więc sztucznie zaniżać import z Chin, choćby podejmując starania, by był on klasyfikowany jako import z innego kraju, np. Wietnamu. Być może też biznes za Murem zawyża eksport, by ściągnąć więcej kapitału do państwa, gdzie są wyraźnie wyższe stopy proc.
Pierwsza opcja znajduje potwierdzenie w innych danych publikowanych przez Amerykanów. Świadczą one również o porażce Donalda Trumpa. Stany Zjednoczone notują bowiem pod jego rządami najgłębsze deficyty w historii - w 2020 r. sięgnął on zapewne ok. 900 mld dol.

Amerykanie zmniejszyli więc (przynajmniej na papierze) deficyt w handlu z Chinami, ale nie rozwiązali fundamentalnego problemu amerykańskiej gospodarki, jakim jest głęboka nierównowaga zewnętrzna, a zarazem wewnętrzna (nadwyżka inwestycji nad oszczędnościami). Więcej na ten temat mówił w rozmowie z Bankier.pl prof. Michael Pettis z Peking University.
Pettis zwrócił uwagę również na inny istotny aspekt. "Uważam za bardzo niefortunne, że konflikty handlowe są postrzegane jako konflikty pomiędzy krajami" - stwierdził.
Eksportuje i importuje biznes, a nie państwa. Za ok. 40 proc. handlu zagranicznego Chin odpowiadają firmy z kapitałem zagranicznym, m.in. te utworzone w USA. Przedsiębiorstwa są wprzężone w globalne łańcuchy dostaw, więc proste wielkości eksportu czy importu nie mówią nam o wartości dodanej, wytworzonej na danym obszarze, ani o głównych beneficjentach wymiany. Z importu korzystają producenci szukający maszyn czy komponentów do "swoich" towarów i konsumenci, do których trafia produkt końcowy - dzięki temu, że produkty czy półprodukty są sprowadzane z zagranicy nabywcy mogą płacić mniej, a więcej środków przeznaczyć na inne cele.
Warto jednak oddać Trumpowi, że jego działania wobec Chin dalece wykraczały poza kwestie deficytu handlowego i zmieniły ton dyskursu amerykańskiego establishmentu na bardziej konfrontacyjny wobec Pekinu. - Dzisiaj kwestia rywalizacji z Chinami jest przedmiotem ponadpartyjnego konsensusu. Przeciwko Chinom współpracuje cały Kongres, a Demokraci podzielają wiele diagnoz postawionych przez Trumpa - mówił w rozmowie z Bankier.pl Jakub Jakóbowski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
