Adopcje zagraniczne to szansa dla polskich dzieci na wyrwanie się z domu dziecka. Rządowi ta opcja się jednak nie podoba. Na mocy nowego rozporządzenia rodzice z zagranicy będą mogli adoptować dzieci tylko w dwóch ośrodkach. Z czasem mają być wprowadzone kolejne ograniczenia.


Diecezjalny Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy Centrum Służby Rodzinie i Życiu w Sosnowcu i warszawski Katolicki Ośrodek Adopcyjny przy ul. Grochowskiej – tylko te dwie placówki od 17 stycznia mogą się zajmować adopcjami zagranicznymi. To decyzja wydana przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Inne ośrodki, które na tym polu odnosiły dotychczas spore sukcesy, wypadną z gry. Mogą przestać istnieć, ponieważ adopcje zagraniczne były ich jedyną działalnością.
Dlaczego rząd Beaty Szydło nie chce, aby polskie dzieci mogły odnaleźć szczęśliwe domy za granicą? Wiceminister Bartosz Marczuk tłumaczy to tak: "To pewien stereotyp, że co do zasady za granicę są wysyłane dzieci, które w Polsce nie mają żadnych szans na adopcję - bo są bardzo chore, bo są to bardzo trudne przypadki. Otóż jak to sprawdziliśmy, okazało się, że zaledwie 20 proc. dzieci ma orzeczoną niepełnosprawność" - powiedział.
Urzędnik z MRPiPS twierdzi również, że często dochodzi do rozdzielania rodzeństw. Nie jest też prawdziwym argumentem to, że chodzi tylko o dzieci starsze, bo do adopcji trafiają także małe dzieci. O ile pierwsza sytuacja może być faktycznie trudna, choć niejednokrotnie polscy rodzice chcą adoptować tylko jedno dziecko, a nie dwójkę czy trójkę, to reszta jest kompletnie niezrozumiała.
Najważniejsze pytanie, które należy sobie bowiem zadać jest takie: czy zagraniczni rodzice są bardziej preferowani przy adopcjach, przez co rodzice z Polski nie mogą adoptować wspomnianych dzieci? Nic na to nie wskazuje. Kolejne ważkie pytanie brzmi, czy jeżeli wspomniane dzieci nie wyjechałyby do nowych domów za granicą, znalazłyby rodziny chętne je przyjąć w Polsce? Nie ma na to żadnych dowodów. Obecnie dziecko może trafić do adopcji zagranicznej, jeśli nie znajdą się dla niego rodzice w kraju”.
Cała sytuacja wydaje się paradoksalna, ponieważ przede wszystkim uderza w nieletnich, których skazuje się na pobyt w domach dziecka. Decyzję ws. zagranicznych adopcji i tak podejmuje ministerstwo. Zgodę najpierw musi wyrazić MRPiPS, dopiero wtedy ostateczną decyzję podejmuje sąd. Wiceminister twierdzi jednak, że "ministerstwo jako organ centralny może badać to bardziej od strony formalnej, a nie od strony pewnych rzeczywistych zdarzeń, emocji - tych sytuacji bardzo indywidualnych. I to jest w naszym odczuciu pewna słabość tego, jak funkcjonowały do tej pory adopcje zagraniczne".
Niechęć do wspomnianych adopcji jest niezrozumiała. Wszak podobne ograniczenia wprowadzały raczej kraje, od polityki których polski rząd dotychczas się odżegnywał. Przykładem może być Rosja, która w 2013 roku na mocy ustawy zakazała adopcji zagranicznych. Zakaz był wymierzony głównie w Amerykanów, ale obywatele praktycznie każdego z krajów mogli trafić na "czarną listę". 17 stycznia Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że "zakazanie przez władze Rosji obywatelom USA adopcji rosyjskich dzieci, jedynie ze względu na obywatelstwo ewentualnych przyszłych rodziców, stanowi dyskryminację" i nakazał wypłatę odszkodowań. Rosja zapowiedziała odwołanie od tej decyzji.
MRPiPS zapowiada jednak usprawnienie procedur adopcyjnych dla polskich rodzin, co - jeżeli faktycznie zostanie przeprowadzone - będzie można uznać za pozytywną zmianę.
Jeden z ośrodków "zawalił swoją pracę"? Dyrektorka zaprzecza
Docelowo wspomnianymi adopcjami ma się zajmować jeden ośrodek. Wcześniej sprawy te prowadził także Wojewódzki Ośrodek Adopcyjny przy Mazowieckim Centrum Polityki Społecznej oraz Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci.
Wiceminister Marczuk zarzuca temu drugiemu nieprawidłowości: „Okazało się, że zawalił swoją pracę” – mówi wprost urzędnik.
Tymczasem z zarzutami ministerstwa nie zgadza się dyrektor Krajowego Ośrodka Adopcyjnego TPD Izabela Rutkowska. "Nam ministerstwo żadnych zarzutów nie postawiło, żadnej kontroli nie mieliśmy, złożyliśmy tylko pisma wyjaśniające sytuację dziecka, cała sprawa z naszej perspektywy, od strony polskiej wygląda najzupełniej legalnie. Nie zgadzamy się z oceną MRPiPS" - powiedziała w rozmowie z PAP.
O co więc chodzi? Jak tłumaczy dyrektorka, sprawa dotyczy dziewczynki, która wraz z siostrą wyjechała do rodziny amerykańskiej. Procedura została przeprowadzona prawidłowo w Polsce, a MRPiPS i sąd wyraziły zgodę na adopcję. Już w Stanach Zjednoczonych dziewczynki zostały rozdzielone i jednak z nich została przekazana pod opiekę innej rodzinie. Odbyło się to jednak zgodnie z amerykańskim prawem. Dyrekcja ośrodka została poinformowana o całej sprawie od szeryfa z amerykańskiej policji.
„W tej rodzinie, gdzie dziewczynka docelowo została umieszczona, zaszło podejrzenie, że ktoś ją mógł wykorzystać. W ogóle by nas o tym nie powiadomiono, gdyby nie fakt, że u dziecka znaleziono poważne obrażenia i blizny wewnętrzne, które były dużo starsze niż okres pobytu w USA. Myśmy zawiadomili ośrodek lokalny, ten powiadomił prokuraturę i śledztwo się toczy" - poinformowała Rutkowska.
Rocznie w Polsce adopcji międzynarodowych przeprowadzanych jest około 300, na ok. 3000 adopcji w kraju.
Marcin Hołubowicz / PAP