W Europie są dwa modele walki z koronawirusem: taki, jak w Szwecji i taki, jak na reszcie kontynentu. Sztokholm nie zmusza do zostawania w domach, nie zamyka sklepów, dzieci wciąż chodzą do szkół. Rząd powtarza, że to dla gospodarki. „Próbuję zrozumieć ich punkt widzenia”, opowiada polska lekarka pracująca w jednym ze szwedzkich szpitali.
Nie ma na imię Anna, ale prosi, żeby podpisać ją dowolnym fikcyjnym imieniem. Podobno tzw. bierna agresja - doskonale znana imigrantom w Szwecji - skutecznie niszczy nie tylko samopoczucie, ale też kariery. Oficjalnie nikt nie powie ci na głos złego słowa, w tym samym czasie starając się skutecznie uprzykrzyć życie. Tak jak jednej z koleżanek Anny, lekarce z innego kraju, która podzieliła się własną, krytyczną opinią o tym, jak głośno komentowane w całej Europie szwedzkie podejście do walki z epidemią koronawirusa wygląda z bliska. Z bliska, to znaczy ze szpitala w jednym z najbardziej dotkniętych SARS-CoV-2 regionów kraju.
W 10-milionowej Szwecji potwierdzono dotąd 11,5 tys. przypadków zakażenia koronawirusem, ponad tysiąc osób zmarło na Covid-19. Chociaż statystyki nie są wyróżniające, szczególna jest strategia, jaką ten kraj obrał w walce z epidemią. Wirusa trzeba przechorować, żeby się uodpornić. „Szwedzki wyjątek” – pisze „The Economist”, „Niezwykła odpowiedź Szwedów na koronawirusa” – to nagłówek z BBC, „W trakcie skandynawskiej walki z koronawirusem, Szwecja staje z boku” – czytamy w „The New York Times”. O tym, dlaczego Szwedzi nie zamykają się w domach, komu wierzą i jak na tym wychodzą, opowiada mieszkająca w tym kraju polska lekarka.


Malwina Wrotniak, Bankier.pl: W jakim stopniu ma Pani zawodową styczność z koronawirusem?
Anna, polska lekarka w Szwecji: Pracuję na oddziale intensywnej terapii, gdzie zdecydowaną większość stanowią pacjenci zakażeni wirusem SARS-CoV-2.
Lekarze z innych krajów opowiadają o kompromisach, na które muszą chodzić, bo nie dla wszystkich wystarcza miejsc. Jak jest u Was?
Na naszym oddziale jest teraz mniej niż 10 łóżek dla pacjentów „nie-Covidowych”. Musimy więc tak priorytetyzować chorych, żeby w razie potrzeby te wolne łóżka dla potrzebujących mieć.
Jak się priorytetyzuje pacjentów?
W Szwecji od zawsze obowiązywała zasada, że pewnym chorym odmawia się intensywnej terapii, bo nie wykazują nadziei na poprawę. Jeśli pacjent nie rokuje powrotu do stanu sprzed choroby i jeśli jakość jego życia nie będzie taka sama, jak przed chorobą, to nie jest on kandydatem na intensywną terapię.
Teraz te kryteria są jeszcze bardziej zaostrzone. Na początku wydawało się nam, że są nawet zbyt surowe. Klasyfikacja anestezjologiczna podaje, że jeśli ktoś jest ma powyżej 75 lat i dwie choroby współistniejące (np. nadciśnienie i cukrzyca), nie kwalifikuje się na intensywną terapię, gdzie można mu będzie pomóc. Realia są jednak takie, że mamy na oddziale pacjentów z dwiema chorobami, ale jeśli popatrzeć na ich daty urodzenia, to górną granicą jest 70 lat; nie widziałam osoby starszej.
To wystarcza?
W tym momencie u nas odbywają się tylko zabiegi onkologiczne i ze wskazań nagłych, np. przy zapaleniu wyrostka robaczkowego. Wszystko inne jest odwołane.
I to wystarcza?
Szwecja ma jedną w najniższych w Europie liczbę miejsc intensywnych na tysiąc mieszkańców. W dość krótkim czasie udało się podwoić, a w niektórych miejscach nawet potroić liczbę miejsc, np. ściągając respiratory z bloków operacyjnych. Problemem jest personel. W Szwecji i bez koronawirusa są trudności z dopięciem grafików i rzadko kiedy wszystkie fizycznie dostępne miejsca mogą funkcjonować z uwagi na brak obsady.
Przeczytaj także
Teraz ściąga się ludzi zewsząd. Wiem, że szpitale dzwoniły po dodatkowe „ręce do pracy” do wszystkich lekarzy, którzy kiedykolwiek byli u nich zatrudnieni. W efekcie mamy teraz w zespole i emerytów, i tych, którzy zrobili sobie przerwę, którzy chcieli wrócić z urlopów rodzicielskich i takich lekarzy, którzy na co dzień pracują w sektorze prywatnym. Pielęgniarki ściągnięto ze wszystkich możliwych oddziałów. W Szwecji jest taka kategoria zawodowa, którą można określić jako „podpielęgniarki”. Do tej roli mogli się zgłosić m.in. studenci medycyny czy lekarze innych specjalności. Na taką sytuację nie był przygotowany żaden kraj, także Szwecja.
Statystyki mówią o 11,5 tys. przypadków w 10-milionowym kraju. Komu robi się testy?
Tylko tym, którzy są przyjmowani do szpitala.
Czyli?
Czyli tylko chorzy, którym trzeba podawać tlen, bo bez niego nie przeżyliby sami w domu. Nie jest tak, że każdy, kto ma Covid, siedzi w szpitalu. W Polsce jest trochę inna kultura przyjmowania na oddział. Miejsc szpitalnych jest więcej. Wystarczy, że pacjent ma potwierdzoną chorobę i jej przebieg jest trochę cięższy. W Szwecji taka osoba nadal pozostawałaby w domu.
Testów „dla zasady” nie wykonuje się też lekarzom. Zalecenie dla personelu medycznego jest takie: jesteś zdrowy, jesteś w pracy, jesteś chory, siedzisz w domu dopóki przez dwa dni nie będziesz zdrowy. Ja sama miałam kontakt z pacjentem, który kilka dni później okazał się dodatni. Dostałam tylko informację: Wiesz co robić. Będziesz chora - zostajesz w domu, jesteś zdrowa - wracasz do pracy.
I dlatego Szwecja ma tak niskie statystyki. Każdy z moich znajomych zna minimum kilka osób, które były chore na Covid, więc realnie chorych jest dużo więcej.
Znaleźliście się na językach jako kraj, który, inaczej niż reszta Europy, nie nakazuje pozostania w domach.
W Szwecji wprowadzano głównie rekomendacje, nie nakazy czy zakazy. Zaleca się więc pozostanie w domu, gdy jest się chorym. Pozostałym osobom - mycie rąk, unikanie podróży i odwiedzin u starszych osób, kichanie w zgięcie łokcia itp. Osobom powyżej 70. roku życia zaleca się pozostanie w domu i uzyskanie pomocy w codziennych sprawach (średnio słuchają).
Do tego ograniczono zgromadzenia powyżej 50 osób (od 29 marca), zakazano odwiedzin w domach starców (1 kwietnia), a licea i szkoły wyższe prowadzą zajęcia przez internet (17 marca). Podstawówki i przedszkola są otwarte. Przygotowano listę zawodów kluczowych, dzieciom tych osób zostanie zagwarantowana opieka w przypadku konieczności zamknięcia podstawówek i przedszkoli. Słyszy się o tym już ponad 2 tygodni, ale decyzji wciąż nie ma.
W restauracjach zakazano konsumpcji przy barze, jedzenie można natomiast zamówić do stolika. Wspomniane zakazy obowiązują do odwołania.
Jaki daje to efekt?
Szwedów zdecydowanie widać na ulicach, choć mniej niż zwykle o tej porze roku – wyraźnie mniej jest osób w komunikacji miejskiej, wielu pracuje z domu. Natomiast bardzo dużo osób spędza wolny czas na świeżym powietrzu, do tego stopnia, że na ścieżkach rowerowych czy w parkach trudno utrzymać odstęp. Szczególnie przy dobrej pogodzie, po długim czasie w ciemności wreszcie mamy więcej słońca i każdy chce z niego skorzystać. Relatywnie często spotykam też na ulicach seniorów z tymi swoimi chodzikami na kółkach.
Społeczeństwo nie ma z tym problemu?
Wydaje się, że poza pracownikami służby zdrowia w Szwecji świadomość zagrożenia tą chorobą jest wyjątkowo niska. Długo promowano obraz, że dotyczy ona wyłącznie osób starszych i wielu młodych nadal żyje w przekonaniu, że ta choroba w ogóle ich nie dotyczy.
Próbuję teraz ciągnąć szwedzkich znajomych za język, żeby lepiej zrozumieć ich punkt widzenia. Ostatnio koleżanka mówi: No wiesz, jeżeli paru starych ludzi umrze w domy starców, to przecież nic takiego się nie staje, a cała reszta szybciej przejdzie przez tę epidemię.
Przeczytaj także
Moralnie nikt tu nie ma problemu z tym, że część społeczeństwa po prostu umrze na tę chorobę. Co więcej, takiej refleksji nie ma nawet u lekarzy. To mnie trochę przeraża. Powala mnie też żelazna teoria o Włochach czy Hiszpanach, którzy w opinii Szwedów pozarażali się masowo przez fakt mieszkania w domach wielopokoleniowych. Ale jednocześnie długo milczano na temat szwedzkich domów starców, gdzie starsi ludzie są gromadzeni hordami, więc jeśli zachoruje tam choćby jedna osoba, nagle pojawi się też wiele innych przypadków. Dopiero ostatnio w mediach przyznano, że strategia zawiodła seniorów, bo Covid-19 pojawił się w wielu domach starców, gdzie oprócz mieszkańców, zaraził się też personel.
Mimo to większość Szwedów uważa, że ich strategia jest świetna.
Bo pomaga ochronić gospodarkę.
Między innymi dlatego. Tutaj daje się odczuć, że gospodarka jest najważniejsza. Szwedzi powtarzają, że wprowadzenie surowszych obostrzeń spowoduje, że nie będzie pracy, że się ludziom posypią biznesy, że giełda padnie, a przecież tutaj bardzo wielu inwestuje na giełdzie. Kiedy zaczęto zalecać firmom przejście na pracę zdalną, premier oficjalnie zachęcał naród do zamawiania jedzenia na wynos, żeby lokalni przedsiębiorcy nie odczuli negatywnych konsekwencji zmian.
Druga sprawa - Szwedzi ślepo wierzą swoim instytucjom publicznym, co jest uwarunkowaniem kulturowym i wynika z tego, że tutaj instytucje publiczne zawsze były szczere. Oczywiście, że w międzyczasie świat się trochę zmienił i być może nie są już tak szczere, jak były dawniej, a mimo to, nadal ślepo im się ufa. Ja wyczuwam tutaj naprawdę głęboką wiarę w słuszność decyzji rządu czy publicznej agencji zdrowia i przeświadczenie, że to wszystkie inne kraje zachowują się nieodpowiedzialnie, narażając swoje gospodarki kolejnymi wprowadzanymi obostrzeniami.
Po trzecie – Szwedzi wierzą, że ich strategia jest najlepsza, bo od zawsze wzrastali w przeświadczeniu, że wszystko, co szwedzkie jest najlepsze. Jeśliby Pani była przyzwyczajana do takiego myślenia przez całe życie, to trudno byłoby Pani uwierzyć, że teraz, przy okazji epidemii, z jakiegoś względu może być inaczej.
Co Pani jako lekarka radzi swoim szwedzkim znajomym?
Staram się wszystkich namawiać do pozostania w domach lub spędzania czasu na świeżym powietrzu, ale nie w tłumie ludzi w parku. Namawiam do częstego mycia rąk i unikania alkoholu.
Ważne jest też wspieranie się nawzajem w tym trudnym czasie. Wielu moich kolegów z pracy ciężko znosi obecną sytuację. Na co dzień żyją w świecie bez problemów, gdzie do każdej procedury mają dedykowane narzędzie, a teraz trzeba być kreatywnym jak MacGyver. Pod tym względem my, lekarze ze wschodu Europy, jesteśmy bardzo dobrzy.
Na przykład w czym?
Na przykład w wymyśleniu na szybko zamiennika dla skarpety ochronnej na USG. To taki kawałek plastiku ze sterylnym żelem w środku. Przez to, że personel mamy teraz skompletowany dosłownie zewsząd, to kiedy prosi Pani o coś takiego, nawet koledzy lekarze niebędący u siebie patrzą na Panią jak na kosmitę. Generalnie w tym samym celu wystarczy sterylna rękawiczka i sól fizjologiczna, tylko nie każdy będzie w stanie na to wpaść. Dla Szwedów szukanie zamienników nie jest naturalne, bo oni nigdy nie byli w takiej sytuacji, żeby musieli myśleć, jak sobie poradzić przy ograniczonych zasobach. Dla porównania - kiedy pracowałam w Polsce, w ogóle nie mieliśmy czegoś takiego jak skarpety do USG. Szef zawsze mówił: weźcie sobie rękawiczkę.
-->