Trzęsienie ziemi jest dla Birmy czarnym łabędziem, czyli doprowadzi do zmiany politycznej w kraju, ale nie wiadomo, czy wzmocni rządzącą juntę wojskową, czy też ją dobije - ocenił w rozmowie z PAP dr hab. Michał Lubina, politolog z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego.


Według oficjalnych szacunków, przekazanych przez juntę, w trzęsieniu ziemi o magnitudzie 7,7 zginęło ponad 2056 osób. W opinii eksperta liczba ta jest bardzo zaniżona. "Amerykańskie Towarzystwo Geologiczne szacuje, że w wyniku trzęsienia śmierć poniosło od 10 tys. do 100 tys. ludzi. Myślę, że nie dowiemy się, jaka jest ostateczna liczba zmarłych, gdyż - po pierwsze - junta nie jest organizacją transparentną, a po drugie - panuje tam totalny chaos" – podkreślił rozmówca PAP. W jego opinii jest to "najgorsze trzęsienie ziemi w Birmie pod względem liczby ofiar od 1930 r.".
Lubina zauważył, że katastrofa dotknęła przede wszystkim centralną część kraju, gdzie znajdują się ważne obiekty infrastruktury. "Jej symbolem jest zawalenie się wielkiego mostu na rzece Irawadi. Jego znaczenie dla regionu jest tak ważne, jak mostu Brooklyńskiego dla Nowego Jorku. To główna trasa z Mandalaj do Sagaing. Nawet jeśli pomoc dociera do Mandalaj, to do mniejszych miejscowości jest ona transportowana z dużymi trudnościami, gdyż dróg jest niewiele, a teraz mogą być one zniszczone. Birma to też bardzo biedny kraj" – dodał.
Zdaniem politologa "Birma to teraz państwo-Hiob". Ekspert podkreślił, że w ostatnim czasie państwo to dotknęła plaga wielkich katastrof naturalnych: w 2023 r. cyklon Mocha, a w 2024 r. tajfun Yagi i wielka powódź w centralnej części kraju.
"Dla rządzącej krajem wojskowej junty piątkowe trzęsienie ziemi może być ciosem, który ją dobije, jeśli tylko społeczeństwo, które nie jest przychylne wojskowym i nie ufa im, zacznie bardziej popierać licznych partyzantów. Ale może też wzmocnić juntę, bo jeśli otrzyma ona pomoc międzynarodową, którą rozkradnie i odsprzeda, to zyskuje w tym momencie środki do dalszego prowadzenia wojny. Dziś jest za wcześnie, aby ocenić jaki wpływ będzie miał (ten kataklizm)" – podkreślił Lubina.
Zapytany o pomocy humanitarną, która dociera do Birmy, ekspert powiedział, że do tej pory "skala pomocy wysłanej przez Rosję i Chiny nie jest nadzwyczajna, lecz raczej standardowa". "Chińczycy wysłali około 130 ratowników, a Rosjanie dwa samoloty z 120 ratownikami. Dodatkowo pomocy udzieliły Indie i Singapur, a także USA, UE i Wielka Brytania. Ale to jest kropla w morzu potrzeb" - ocenił.
Lubina zaapelował, aby pamiętać o tym, że wojna domowa to w Birmie stan trwały, występujący od początku niepodległości państwa, czyli od 1948 r. Dodał, że walka została zintensyfikowana od 2021 r., kiedy doszło do zamachu stanu. Jak przypomniał, władzę przejęło wówczas wojsko, co doprowadziło do wybuchu ogólnopaństwowego powstania ruchu oporu z Ludowych Sił Samoobrony (PDF) przeciwko juncie.
"Jednocześnie elementem stałym jest walka centrum-peryferie, czyli między rządem centralnym a licznymi partyzantkami mniejszości etnicznych (EAO). Na peryferiach junta otrzymuje cios za ciosem, ale nie należy zapominać, że dziś wojska reżimu wciąż kontrolują około 40 proc. terytorium kraju, w tym ważną część centralną, dotkniętą najmocniej przez piątkowe trzęsienie ziemi" – dodał politolog.
Marta Zabłocka(PAP)
mzb/ szm/ mow/