Ile wyniesie podatek od sieci handlowych? Prawo i Sprawiedliwość pracuje nad jednym ze swoich koronnych projektów – obok podatku bankowego i programu 500 zł na dziecko. Na razie nic nie jest pewne. Zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami stawka podatku ma wynieść 0,5%-2% od przychodów sklepów o powierzchni powyżej 250 m kw. Z tego tytułu budżet miałby uzyskać ok. 2 mld zł dochodów.


Celem podatku ma być promocja mniejszych sklepów detalicznych (głównie polskich) oraz przeciwdziałanie transferom zysków za granicę przez duże sieci sklepów wielkopowierzchniowych. Podatkiem miałyby być objęte wszystkie sklepy o powierzchni większej niż 250 m kw. (łącznie z powierzchnią magazynową), czyli zarówno dyskonty, hipermarkety jak i supermarkety z elektroniką i duże sklepy odzieżowe.
Przeczytaj także
Czarny scenariusz jest najbardziej prawdopodobny
Prawo i Sprawiedliwość przekonuje, że podatek ten nie miałby negatywnego wpływu na klientów, tzn. nie spowodowałby wzrostu cen. Jednak eksperci mają wątpliwości. Podatek w pewnym stopniu zostałby przerzucony na klientów, ale też dystrybutorów. Ponadto część kosztów związanych z podatkiem, niektóre sieci handlowe rekompensowałyby sobie poprzez zahamowanie wzrostu płac pracowników. Niewykluczona byłaby też optymalizacja kadry, tzn. zwolnienia.
Innymi słowy, najczarniejszy scenariusz rysuje się tak, że sklepy wielkopowierzchniowe będą tylko płatnikiem tego podatku, ale jego największy ciężar poniosą producenci (sieci wymuszą na nich obniżenie cen), klienci (którzy zapłacą więcej za sprzedawany w sklepach towar) oraz pracownicy (którzy nie dostaną podwyżek, część straci pracę, a pozostali będą musieli przejąć ich obowiązki). Niestety, jest to prawdopodobne.
Przeczytaj także
PiS twierdzi, że podatek nie będzie miał negatywnego skutku w postaci wycofania się zagranicznych firm z Polski (które część podatków jednak tu płacą). Nie spowoduje to jednocześnie zmniejszenia dochodów z tytułu CIT-u, VAT-u oraz nie odbije się na rynku pracy. Wiele jednak wskazuje na to, że będzie odwrotnie.
Podatek Biedronki
Na razie nie wiadomo, jaka miałaby być dokładna stawka tego podatku. Nie ma też żadnych szczegółowych informacji o progach i innych wyłączeniach. Słowem, wiemy tylko tyle, że PiS pracuje nad podatkiem, a lobbyści i hipermarkety protestują (częściowo słusznie). W ostatnich dniach dostali oni dodatkowy argument do ręki – Węgry wycofały się z podatku od sieci handlowych, który w tym kraju nazywany był „podatkiem Tesco”. To jednocześnie zła i dobra wiadomość dla rządu. Zła dlatego, że powodem wycofania się Węgrów była jawna selektywność tego podatku, który obciążał głównie największą sieć handlową w tym kraju.
Przeczytaj także
KE zwróciła uwagę, że miał on charakter dyskryminujący. To oznacza, że polska wersja musiałaby być wolna od tego typu wad, a byłoby to trudne do osiągnięcia. Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji zwraca uwagę, że selektywność jest niezgodna z prawem UE, a objęcie wszystkich sieci podatkiem w zasadzie nie jest celem PiS-u, bo tutaj chodzi tak naprawdę o uzyskanie dodatkowych dochodów od konkretnych firm z przewagą kapitału zagranicznego.
Dobra wiadomość dla PiS-u jest taka, że nie wyklucza to możliwości wprowadzenia takiej daniny pod warunkiem, że nie będzie miała ona charakteru dyskryminującego. To też dobra wiadomość dla samych zainteresowanych, bo PiS raczej nie będzie chciał szkodzić polskim sklepom, więc ostateczna wysokość podatku prawdopodobnie będzie niższa od obecnie zapowiadanej. Prawo i Sprawiedliwość szuka dochodów, z których sfinansuje obiecane w trakcie kampanii wyborczej świadczenia dla rodzin z dziećmi oraz zamortyzuje koszty obniżenia wieku emerytalnego.
Kołodko: Gdyby rząd przetrwał pełną kadencję, byłaby to niespodzianka

Rząd, zadłużając się w celu realizacji obietnic wyborczych, spowoduje, że w roku 2017 Polska zostanie objęta procedurą nadmiernego deficytu, uważa Grzegorz Kołodko. W jego ocenie, od 2017 r. dynamika wzrostu PKB zacznie spowalniać, a w konsekwencji rząd nie dotrwa do końca kadencji.
Owce czekają na strzyżenie
To, że partia Jarosława Kaczyńskiego dojdzie do władzy, było pewne od pół roku. Jasnym jak słońce było, że politycy tego ugrupowania nie chcą opodatkowywać polskich supermarketów, tylko konkretne sieci handlowe – Biedronkę, Lidla, Tesco, Auchan, Saturna, Media Markt, Zarę, itp.
W mojej opinii firmy te nie wykazały się rozsądkiem, bo mając przypuszczenie graniczące z pewnością, że wraz ze zmianą rządu będą jednym z głównych celów opodatkowania, same mogły wyjść z inicjatywą, która odebrałaby argumenty do wprowadzenia tej daniny.
Jakie? Najprostszym z możliwych byłaby propozycja, że zamiast podatku zobowiążą się np. do dużych podwyżek dla pracowników oraz zrezygnowania z zatrudniania na umowach cywilnoprawnych. Podwyżki byłyby dobrym wyjściem też dla rządu, bo podatki zawarte w wynagrodzeniach zasiliłyby budżet (nie trzeba by procedować kosztownego prawa, którego skuteczność byłaby trudna do przewidzenia), pracownicy byliby zadowoleni, że zarabiają więcej (dzięki PiS), a sieci handlowe poprawiły swoje notowania w społeczeństwie, zyskując miano lepszego pracodawcy. Wilk byłby syty i owca cała.