Tymczasem szef amerykańskiego FED zapowiedział, że jeszcze w 2009 r. wystąpią oznaki zakończenia kryzysu największego od lat 30. poprzedniego stulecia. Z początku wielu brało zapowiedzi Bena Bernanke za niezły dowcip, ale z czasem okazało się, że jego zapowiedzi mogą zostać przekute w czyny. W pierwszym kwartale komu było po drodze, obniżał podstawowe stopy procentowe. Kto tylko mógł, czyli miał ku temu możliwości, zmieniał poziom podstawowej stopy procentowej.
Pewna charakterystyczna zależność polegała na tym, że była grupa banków centralnych, która obniżała koszt pieniądza ile tylko mogła, ale i była też druga grupa, gdzie zmian nie dokonywano. Taki układ związany był z tym, że jedne banki centralne reagowały na sytuację kryzysową już ponad rok temu, a inne spokojnie się temu przyglądały. Kiedy okazało się, że dysproporcja między poziomami stóp jest za wysoka, to również ta pierwsza grupa banków centralnych przystąpiła do działania.
Wśród państw, w których dokonana została comiesięczna obniżka stóp procentowych, była Polska. Jak już wiadomo, w 2008 r. polska RPP poziom podstawowej stopy procentowej starała się dopasować do tego, jaki był ustalany przez ECB.
A kiedy okazało się, że amerykański FED i japoński BoJ sprowadziły poziom podstawowej stopy procentowej do najniższej w historii, to do działania przystąpił również Europejski Bank Centralny, a wraz z nim banki centralne nie tylko w Europie. W końcu (według zasady lepiej późno niż wcale) RPP rozpoczęła okres łagodzenia polityki pieniężnej, co w rezultacie poprzez lutową i marcową obniżkę o 25 punktów bazowych doprowadziło do tego, że mamy najniższy poziom stóp procentowych w historii ich ustalania w Polsce. A nigdzie nie jest powiedziane i nie jest przesądzone, że nie będzie jeszcze niżej od obecnych 3,75% dla podstawowej stopy procentowej.
Efekt obniżek stóp procentowych, a – co za tym idzie obniżania kosztu pieniądza, był taki, że w końcu ceny akcji, czyli najlepszego barometru gospodarki, zaczynały z sesji na sesję odrabiać poniesione wcześniej spadki. Na przełomie marca i kwietnia bieżącego roku okazało się, że DJIA może walczyć o pokonanie poziomu 8000 punktów, a amerykański NASDAQ jako jeden z pierwszych globalnych indeksów wyszedł na plus ze swoją stopą zwrotu licząc ją od początku bieżącego roku. Droższa była baryłka ropy naftowej, która na zakończeniu pierwszego kwartału zmagała się z poziomem 52 dol. za baryłkę.
I natychmiast pojawiły się słowne spekulacje, że w niedługim okresie cena baryłki ropy naftowej może sięgnąć do 75 dol. Tak jak przy spadku ceny ropy naftowej polscy kierowcy nie odczuli tego zjawiska w spadającej cenie paliw (nadal podatki zawarte w cenie paliwa można porównać do pasożyta), tak zapewne poczują kolejne poziomy cenowe. Bo jeśli cena jakiegoś strategicznego surowca maleje, to klient tego nie odczuwa. Jednak jeśli cena tego surowca zwyżkuje, to klient to odczuwa, płacze i płaci coraz więcej. Tym razem będzie podobnie. Bez niespodzianek zachowywała się cena uncji złota. Od kilku lat zawsze na początku roku pojawiają się opinie, że to najlepsza inwestycja na ciężkie czasy. Pojawiają się również opinie, że uncja złota będzie bić rekordy cenowe, po czym kurs spada i wszystko wraca do normy.
Na początku roku uncja złota kosztowała w okolicach 900 dol., aby na przełomie lutego i marca cena sięgnęła ponad 1000 dol. za uncję. Jeśli ktoś zamierza nabywać złoto w celach zmiany stanu cywilnego, to radzę popatrzeć na wykres w skali ostatnich 5 lat i poszukać odpowiedni moment do zakupu. Bywa tak, że z zapowiedzi wzrostu ceny wspomnianego kruszcu pozostaje jedynie wspomnienie, a ci, którzy nabywali złoto, ponieważ zmieniali stan cywilny, mają nieciekawe wspomnienia. Zawsze mogą powiedzieć, że najlepiej było nabywać złoto na przełomie kwartału, bo uncja złota ponownie kosztowała nieco ponad 900 dolarów amerykańskich.
A co do szacunków na najbliższy okres. Z pozycji polskiego inwestora nadal opłacalne będzie nabywanie aktywów za Oceanem ze szczególnym wskazaniem rynku amerykańskiego. Jeśli Chiny nie odstąpią od swoich zamiarów, to pierwszym rynkiem, który wydostanie się z kryzysu i najlepiej na tym wyjdzie, będzie rynek amerykański. Jeśli inwestor z terytorium Polski będzie wymieniał złote (obowiązkowo w dniach, kiedy polska waluta zyskuje na wartości) na dolary amerykańskie i nabywał akcje wypłacające dywidendę w ujęciu miesiąc do miesiąca, to profity będą potrojone. Po pierwsze ceny takich akcji rosną szybciej niż indeksy giełdowe, po drugie wypłacają co miesiąc dywidendę, a po trzecie istnieje bonus w postaci różnic kursowych między złotym a dolarem amerykańskim. To wszystko jest proste, ale wymaga odrobiny cierpliwości i konsekwencji. I to by było na tyle po pierwszym kwartale bieżącego roku.
Andrzej Filipek
Treść powyższej analizy jest tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów jej autora i nie stanowi „rekomendacji" w rozumieniu przepisów Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych lub ich emitentów (Dz.U. z 2005 r. Nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym autor nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na podstawie niniejszego komentarza.