Zanim zdecydował się na własny biznes, przepracował kilka lat na różnych stanowiskach. Zdobyte doświadczenie pozwoliło na początku lat 90. założyć firmę świadczącą usługi sprzątania i ochrony. Zaczynał w małej wrocławskiej kawalerce, a dziś jego firma zarządza pracą 50 tys. osób i notuje przychody przekraczające miliard złotych.



O początkach przygody z biznesem w okresie transformacji, ważnych chwilach w firmie, momencie, w którym na koncie pojawił się pierwszy milion, oraz radach dla młodych osób myślących o założeniu firmy w wywiadzie dla Bankier.pl opowiada Grzegorz Dzik, twórca Grupy Impel i jeden z pionierów outsourcingu w Polsce.
Grzegorz Marynowicz: Skąd pomysł, żeby absolwent budownictwa lądowego założył firmę? Jak zrodził się pomysł na taką działalność?
Grzegorz Dzik: Jako student Wydziału Budownictwa Lądowego Politechniki Wrocławskiej zatrudniłem się we Wrozamecie, w którym zgrzewałem elementy kuchenek. Szybko awansowałem na brygadzistę i już wtedy przekonałem się, że powinienem kierować własną firmą i pracować na własny rachunek. Praca w jednym ze studenckich biur usługowych i awans na stanowisko dyrektora wzmocniła to przekonanie. Otrzymałem propozycję objęcia stanowiska dyrektora ds. usług w spółce akcyjnej Student Serwis, w firmie wielooddziałowej i ogólnopolskiej, w której pracowało 4 tysiące osób w samym tylko Wrocławiu. Zarządzałem wieloma usługami: poczynając od wycinek, utrzymaniem czystości, pracami na wysokościach, usługami ochrony, usługami informatycznymi, ekspertyzami czy też wysokospecjalistycznymi usługami projektowymi, które wymagały współpracy z uczelniami i osobami tam zatrudnionymi.
W spółce Student Serwis byłem zatrudniony 3,5 roku. Nauczyłem się rozmawiać z szefami przedsiębiorstw, bo to w głównej mierze oni byli odbiorcami naszych usług. Wdrażałem nowe standardy kosztorysowe i przygotowywałem umowy. Bezcenna okazała się dla mnie wiedza na temat funkcjonowania przedsiębiorstw i to, jakie mają problemy i potrzeby. Poznałem przedsiębiorstwa polskie, przekonałem się, co znaczy kierować ludźmi, podejmować decyzje biznesowe i w październiku 1990 roku wraz ze wspólnikiem Józefem Biegajem założyliśmy Impel. To był dobry moment - początek zmian ustrojowych w Polsce.
Jak wspomina Pan początki firmy?
W 1990 r. zarejestrowaliśmy spółkę jawną. Zaczęliśmy od usług związanych ze sprzątaniem. Pierwsze trzy lata to był okres poszukiwań. Wykonywaliśmy różne usługi: ochroniarskie, porządkowe, dekarskie, a także utylizację odpadów. Początkowo byliśmy we Wrocławiu, jednak od samego początku wszystko, co zarobiliśmy, inwestowaliśmy w rozwój firmy. Marka Impel stała się rozpoznawalna od momentu, gdy wygraliśmy prestiżowy kontrakt na sprzątanie ośrodka telewizji publicznej we Wrocławiu.
Skąd miał Pan kapitał na start w biznesie?
Moim kapitałem była wiedza i doświadczenie, które nabyłem, pracując w Student Serwisie. Zdecydowałem, że to doświadczenie i wiedzę przeniosę do własnej firmy Impel. Zmiany, które wtedy następowały w polskiej gospodarce, początek transformacji przedsiębiorstw, uznałem za dobry moment do startu.
Gdzie mieściło się pierwsze biuro? Ile osób pracowało na starcie firmy?
Pierwsze biuro, w którym zostaliśmy przez pierwsze 3 lata mieściło się na ul. Liskego. Było to 37 metrów kwadratowych. Potem była ul. Rękodzielnicza, którą wykupiliśmy już na własność. Na początku było dwóch dyrektorów (ja wraz ze wspólnikiem) oraz dwóch pracowników. W tym czasie współpracowaliśmy już jednak z ponad 100 osobami. W roku 1992 roku było już 178 osób, a w 1993 roku 376, by rok 1994 zamknąć liczbą 1000.
Jakie doświadczenie zdobył Pan, pracując na etacie, i które pomogło w biznesie?
Wiedziałem, co to jest podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń, tak zwany popiwek. Rozumiałem mechanizm działania polskiej gospodarki i przeczuwałem, że outsourcing będzie się rozwijał, a jego lokomotywą będzie właśnie popiwek. Przedsiębiorstwa chciały się rozwijać, ale nie mogły przekraczać funduszu wynagrodzeń. Musiały więc szukać innych rozwiązań. Wyjściem okazał się właśnie outsourcing. Uważałem, że posiadam potencjał, który umocni naszą pozycję na rynku. Znałem zasady i otoczenie prawne – to była moja przewaga.
Początki w biznesie zapewne nie były łatwe. Rynek dopiero raczkował, a klienci nie znali jeszcze tak dobrze idei outsourcingu. Jak przekonywał Pan pierwszych zainteresowanych?
Początek transformacji pokazał, że myślenie o rozwoju przedsiębiorstwa musi się zmienić. Dotychczasowe założenia nie przystawały do raczkującej gospodarki rynkowej. Zaczęto myśleć ekonomicznie i pojawiło się jedno z narzędzi ułatwiające zarządzanie kosztami. Outsourcing zwiększał rentowność firmy, jej konkurencyjność i elastyczność. Zawsze konsekwentnie pokazywaliśmy naszym klientom korzyści z powierzenia nam niektórych obszarów działalności, przeprowadzaliśmy audyt kosztów. To my byliśmy pionierami, to nas nas rynek weryfikował możliwości i to my musieliśmy zdecydować, kogo zainteresować i gdzie są obszary do restrukturyzacji. Otwartość przedsiębiorstw na zmiany w okresie transformacji, zrozumienie, że redukcja zatrudnienia jest konieczna, że utrzymają się tylko te przedsiębiorstwa, które obniżą koszty i będą wykazywać coraz wyższe zyski – to wszystko nam pomogło.
Ile osób współpracuje obecnie ze spółką?
Współpracujemy z ponad 50 tysiącami osób, które wykonują usługi u naszych klientów. Firm, które obsługujemy, jest ok. 4 tys. na terenie całego kraju
Pomówmy trochę o pieniądzach. Jakimi wynikami finansowymi może się pochwalić Grupa Impel?
W 2013 r. osiągnęliśmy przychody ze sprzedaży na poziomie 1,56 mld zł, co oznacza wzrost w stosunku do ubiegłego roku o 144,5 mln zł. Grupa utrzymała też zysk operacyjny na poziomie roku poprzedniego - wyniósł on 40,2 mln zł. Przez pierwsze 9 miesięcy tego roku zanotowaliśmy już ponad 1,2 mld zł przychodów.
Czy pamięta Pan kiedy na firmowym koncie pojawił się ten pierwszy milion?
Tak, oczywiście. 1 mln złotych zysku netto Grupa Impel osiągnęła w 1999 roku.
Czy Pana zdaniem teraz jest trudniej zrobić biznes niż to było na początku transformacji?
Na początku lat 90. łatwość prowadzenia biznesu była duża. Sprzyjały temu przemiany ustrojowe, masowa restrukturyzacja przemysłu i państwowych przedsiębiorstw. Każdy, kto chciał rozpocząć działalność i chciał pracować, miał gwarancję powodzenia. Nie było tylu obostrzeń prawnych, które są teraz. Dzisiaj, aby wejść na rynek, potrzebny jest kapitał (więcej niż kiedyś), który coraz trudniej pozyskać. Potrzebny jest również dobry pomysł, nie wszystko, czego dotkniesz zmienia się w złoto, jak było na początku transformacji. To, co dzisiaj jest łatwiejsze, to dostęp do wiedzy, dlatego przygotowanie przedsiębiorców do prowadzenia biznesu jest dużo większe. Wiedza daleko wykracza poza zakres podstawowy. Dzisiaj przedsiębiorca naukę rozpoczyna już podczas studiów, odbywa praktyki w firmach, w których poznaje wysokie standardy (często przecież wzorowane na krajach zachodnich). Dziś wygrywa innowacyjność, pomysł na biznes, pomysł na zdobycie środków.
Co mógłby Pan poradzić coś osobom, które myślą o własnym biznesie. Jak zachęcić tych, którzy wciąż się wahają?
Bycie właścicielem wymaga określonych predyspozycji i nie każdy je posiada. Jako właściciel musisz umieć zarządzać ryzykiem, brać pełną odpowiedzialność za swoje działania, podejmować decyzje, musisz również umieć godzić się z porażkami. Wielu osób takich predyspozycji nie posiada, ale mogą być znakomitymi wysoko opłacanymi specjalistami czy menadżerami. Dzisiaj można również współpracować z wieloma przedsiębiorstwami, nie wiążąc się z nikim na stałe.
Pracujesz projektowo - wynajmujesz się jako specjalista, wdrażasz projekt, a potem pozyskujesz następne zlecenie. W dobie kryzysu mądre zarządzanie zasobami ludzkim jest bardzo ważne – przedsiębiorcy coraz częściej decydują się na taką współpracę. Zawsze zachęcam młodych ludzi, aby szukali pomysłów na biznes i mieli siły, aby tym pomysłem zarażać biznesy. Wiele rozwiązań można dzisiaj wdrażać od razu. Dzisiaj, mając wiedzę i potencjał, jesteś na rynku postrzegany bardzo pozytywnie, a czas pokaże, czy łatwiej ci będzie zostać menadżerem, czy jednak właścicielem.
Co robi Pan w wolnym czasie?
Czytam książki, które wybieram. Czasem same do mnie przychodzą. Uwielbiam to robić. Jeżdżę na nartach. Bardzo dużo czasu poświęcam także na działalność społeczną. Lubię przenosić dobre praktyki z biznesu do organizacji społecznych, fundacji. Od 2006 r. jestem przewodniczącym rady fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, z której działalnością związany jestem od roku 1998. Moim pragnieniem jest zbudowanie nowej kliniki dla dzieci „Przylądka Nadziei”. Chcę, aby był to projekt, w który zaangażuje wiele osób. Jestem również konsulem honorowym Ukrainy. Jako konsul promuję kulturę i sztukę ukraińską oraz wzmacniam i wspieram wszystkie działania związane z prawem jednostki do wolności.
Rozmawiał Grzegorz Marynowicz, Bankier.pl