W styczniu 2017 roku zaczną obowiązywać zapisy rozporządzenia ministra infrastruktury, dążące do zwiększania energooszczędności budynków i ograniczania produkcji trafiającego do atmosfery dwutlenku węgla. Kolejne obostrzenia będą wprowadzane od 2021 roku. Dla inwestorów indywidualnych będzie to oznaczać wyższe koszty budowy.


Wchodzące w życie zmiany dotyczące warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki, są elementem szerszej europejskiej polityki i próbą dostosowania się do unijnych przepisów, które zobowiązują państwa członkowskie do doprowadzenia do tego, aby od początku 2021 roku wszystkie nowo powstające budynki były obiektami „o niemal zerowym zużyciu energii”. O tym, co dokładnie ma się zmienić, czym jest – jak się okazuje – kluczowy w tym aspekcie wskaźnik zużycia energii pierwotnej (Ep), co czeka projektantów i inwestorów oraz jakie skutki mogą mieć wprowadzane zmiany prawa, rozmawiamy z dr inż. arch. Miłoszem Lipińskim, współwłaścicielem pracowni projektowej Lipińscy Domy.


– Wprowadzone zmiany przepisów, które pośrednio wpłyną na podwyżkę kosztów budowy dla inwestorów indywidualnych, wynikają z pewnej logiki postępowania. Inwestorowi zależy na tym, żeby wybudować dom tanio i również tanio ten dom eksploatować. Architektowi zależy na tym, żeby zaprojektować ten dom ładnie, funkcjonalnie i spełnić oczekiwania inwestora. Państwu powinno zależeć i zależy na tym, żeby ten dom zużywał mało energii, a poprzez to przyczynił się do niewielkiej produkcji dwutlenku węgla, który trafia do atmosfery. To są cele, które musimy osiągnąć – wskazuje nasz rozmówca.
Bankier.pl: Jakimi metodami te cele są osiągane dzisiaj?
dr inż. arch. Miłosz Lipiński: Na dzień dzisiejszy jest to osiągane w ten sposób, że dla nowo powstających domów został określony tak zwany współczynnik Ep, czyli współczynnik zużycia energii pierwotnej. Jest to zupełnie nietechniczny współczynnik, nie jest on nawet współczynnikiem fizycznym, jest to współczynnik czysto urzędowy. Ten współczynnik mówi, że jedna energia jest dobra, druga energia jest zła - jedną trzeba uprzywilejować, inną ukarać, a coś rozsądnego zostawić w środku. W tym przypadku w środku zostawiono na przykład gaz, węgiel, tak zwane paliwa kopalniane – dla nich współczynnik przeliczeniowy Ep jest w okolicach jedności (1-1,1). Bardzo nagradzana jest energia odnawialna (słoneczna, wiatru, geotermalna i biomasa) – przelicznik dla tego rodzaju energii jest w granicach 0,3. Natomiast energia elektryczna została „ukarana” i dla niej współczynnik przeliczeniowy wynosi 3. Sam fakt użycia tego, a nie innego rodzaju energii [przy projektowaniu budynku – red.] daje ogromną różnicę na współczynniku Ep.
Właśnie wysokość tego współczynnika dla nowo powstających budynków zmienia się od przyszłego roku. Co to oznacza dla osób myślących o budowie domu i dla projektantów?
Kiedy wymyślono współczynnik Ep, czyli na początku 2009 roku, sposób jego określania był nieco inny. Natomiast w tej chwili współczynnik Ep jest zapisany cyfrą, stałą dla wszystkich obiektów w danej kategorii; w omawianym przypadku dla obiektów mieszkaniowych. To powoduje, że malutki domek musi spełnić takie samo Ep jak duży dom. Na początku było tak, że Ep wynosiło 120, w tej chwili będzie wynosił 95 [od 2017 roku – red.], a docelowo został określony na 70 [od 2021 roku – red.]. Ten najniższy poziom (Ep=70) zmusza już do stosowania odnawialnych źródeł energii – słonecznej, wiatrowej lub biomasy. Bez tego nawet najlepiej zaizolowany dom nie spełni wymogów wysokości współczynnika Ep przez sam fakt ogrzewania tego domu inną energią, o gorszym [wyższym – red.] współczynniku.
W tej chwili jesteśmy na etapie współczynnika 95, który będzie obowiązywał od 2017 roku.
"To dużo zmienia - w bardzo wielu przypadkach w nowo powstających domach trzeba będzie zastosować tzw. solary do podgrzewania wody albo zastosować kocioł na biomasę zamiast kotła gazowego."


Konieczność zastosowania tych technologii sprawi, że budowa domu będzie bardziej kosztowna?
Tak, najbardziej jednak od 2021 roku, kiedy współczynnik Ep będzie musiał wynosić 70. Załóżmy, że budujemy mały domek dla rodziny na starcie lub emerytów - jednym i drugim są potrzebne pieniądze i pierwszy etap budowy nie może ich zrujnować. Taki dom trzeba wybudować racjonalnie. W obliczu wprowadzanych przepisów okazuje się, że w tym przypadku trzeba nagle spełnić wymogi, które zmuszają takich inwestorów do zastosowania bardzo drogich technologii. W związku z tym ten dom, choć mały, będzie bardzo drogi, a wcale nie oznacza to, że będzie energooszczędny.
Spełnienie wymogu współczynnika Ep na poziomie 70 wymaga bowiem zastosowania drogiej technologii lub nieco tańszego kotła na biomasę, który ma inne konsekwencje. Wówczas nawet przeciętny dom, pojmowany dzisiaj jako wcale nieenergooszczędny, ma szansę osiągnąć współczynnik Ep na poziomie 70. Natomiast najlepiej zaprojektowany dom pasywny będzie musiał być wspomagany jeszcze dodatkowo energią odnawialną, aby ten współczynnik osiągnąć.
"Rysuje się tu pewien absurd. Nie chodzi bowiem o to, żeby wszystko przestawić na energię odnawialną, bo to jest bardzo kosztowne."
Chodziłoby raczej o to, aby domy konsumowały mało energii w ogóle, niezależnie jaką tę energię dostarczymy.
Można więc przypuszczać, że w wielu nowych projektach będą stosowane kotły na biomasę, które są nieco tańsze w odniesieniu do innych odnawialnych źródeł energii. Wspomina pan o pewnych konsekwencjach takiego rozwiązania – jakich dokładnie?
Stosowanie kotłów na biomasę na większą skalę może spowodować, że za jakiś czas, tak jak już to ma miejsce np. w Krakowie, po prostu się ich zakaże, bo będą zanieczyszczać powietrze. Oszczędności w środowisku w tym przypadku są niewielkie lub żadne; z tego względu, że pozyskiwanie, przygotowanie i obróbka biomasy nie jest wcale taka ekonomiczna. Następnie spalana jest ona w innym miejscu, które często chcemy chronić, a nie dodatkowo zanieczyszczać. Trudno więc w tym przypadku określić, gdzie powstają oszczędności i czy w ogóle powstają.
"Poza tym biomasy w Polsce jest mało. Jest ona w większości zakontraktowana przez ciepłownie. Jeżeli jest jej mało, a popyt na nią będzie wzrastał, będzie rosła również jej cena."
W którymś momencie możemy stanąć w sytuacji jej niedoboru. I co wtedy? Pojawia się pomysł wprowadzenia dotacji ze strony państwa, jednak i to nie jest do końca dobre, bo powoduje zachwianie rozwoju rynku. Technologie przez to nie tanieją.
"Jeśli przepisy nie zostaną w dość krótkim czasie zmienione, będą powodować, że zaczniemy budować drogo albo będziemy budować byle jak, a państwo będzie przymykać na to oko."
Ten proces się już w zasadzie zaczął, ale nie jest on pożądany. Kiedy wymyślono charakterystyki energetyczne budynków, wymyślono też świadectwa energetyczne. Miały one potwierdzać, że budynek został prawidłowo wybudowany właśnie pod kątem zużycia energii. Miała to być swojego rodzaju kontrola przestrzegania przepisów – organy odbierające budynek mogły zgłosić ewentualne poprawki. Dawało to szansę jakiejś kontroli tego procederu. Jednak w tej chwili nie ma wymogu przedstawiania świadectw energetycznych. Czyli klient, który kupuje nawet najlepszy projekt, może go wybudować byle jak, byle tylko wszystkie założenia zgadzały się w początkowej charakterystyce, a później opalać czym chce, mieć w tym budynku dziury i nikogo to nie będzie interesowało. Nawet na etapie odbioru budynku. Wytworzyła się duża luka w braku kontroli w tym systemie. Powstał obowiązek projektowania z założeniem precyzyjnych wyliczeń co do energetyczności budynków, jednak na dalszym etapie nie ma żadnych działań, które weryfikowałyby, że te założenia są spełniane.
Czy można więc przypuszczać, że wprowadzone zmiany prawa będą wysoce teoretyczne i skupione głównie na etapie projektu, a przez wspomniany brak kontroli do użytku będą również dopuszczane budynki, dla których, mimo zastosowania nowych technologii, w praktyce współczynnik Ep w określonej wysokości nie zostanie osiągnięty?
Tak może się zdarzyć. Aby nie doszło do takich sytuacji, konieczne jest wprowadzenie zmiany w przepisach. Mogą one iść w kierunku bardziej lub mniej restrykcyjnym dla inwestorów. Bardziej restrykcyjne będzie ponowne wprowadzenie obowiązku wykonywania świadectw energetycznych dla wybudowanych budynków i zakaz odbioru budynków nie spełniających np. osiągniętej wartości współczynnika Ep. Jednak to moim zdaniem byłaby zła droga.
Lepiej wprowadzić wymóg spełnienia innego współczynnika, a mianowicie Euco lub Ek. Pierwszy mówi o tym, ile energii dom będzie zużywał do celów ogrzewania - czyli zmierzy niejako prawdziwą energooszczędność. Do tego współczynnika odwoływał się nieistniejący już program dotacji dla budownictwa energooszczędnego i pasywnego prowadzony przez NFŚiGW. Współczynnik Ek mówi natomiast o całkowitym zużyciu energii przez dom, czyli również na cele przygotowana ciepłej wody. Bierze on także pod uwagę sprawność urządzeń grzewczych. Do takich współczynników odwołują się przepisy wielu krajów w UE. Są one bardziej konkretne i wiarygodne.
Domy powinny być podzielone na klasy energetyczne, a te z kolei powinny być potwierdzane w wyniku opracowanego świadectwa energetycznego lub przez kierownika budowy, który na każdym etapie budowy potwierdzałby jej zgodność z projektem odpowiednim wpisem w dzienniku budowy. Wtedy każdy wiedziałby i rozumiał, że domy np. klasy A i B są bardzo dobre, a G czy H bardzo słabe. Resztę powinien uregulować rynek. No bo jak sprzedać korzystnie dom klasy H?
Katarzyna Wojewoda-Leśniewicz
Malwina Wrotniak-Chałada