Wielu polityków lubi odwoływać się do dziedzictwa Franklina Delano Roosevelta sprzed blisko 90 lat, który w popularnej lecz błędnej wersji historii wyciągnął Amerykę z Wielkiej Depresji. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, na czym tak naprawdę polegał rooseveltowski „Nowy Ład”.


Za mniej więcej miesiąc Mateusz Morawiecki ma przedstawić program Nowego Polskiego Ładu. To ostatnio bardzo modne wśród polityków sformułowanie. W 2020 roku Komisja Europejska ogłosiła program „Europejskiego Zielonego Ładu”, sprowadzającego się do zwiększenia władzy Brukseli i wyeliminowania węgla z gospodarki UE . Podobną ideę, tyle że w znacznie skrajniejszej wersji, od kilku lat forsuje lewe skrzydło Partii Demokratycznej w USA. Te wszystkie manifesty w swej nazwie nawiązują do programu prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Delano Roosevelta, który amerykański „Nowy Ład” ogłosił 88 lat temu.
Proponowany przez Prawo i Sprawiedliwość „Polski Nowy Ład” ma być szerokim programem zmian społeczno-gospodarczych proponowanych przez rządzącą partię. Dziesięciopunktowy plan obejmuje m.in. zmiany w podatkach, prawie pracy, inwestycjach publicznych, państwowym sektorze medycznym, kulturze czy ochronie środowiska.
Wielki mit pełen kłamstw
Jesienią 1932 roku w Stanach Zjednoczonych swoje apogeum osiągnął jeden z najdłuższych i najbardziej bolesnych kryzysów gospodarczych we współczesnej historii świata. Bezprecedensowe załamanie finansowo-gospodarcze będące konsekwencją błędnej polityki pieniężnej Rezerwy Federalnej oraz reakcji rządu USA doprowadziło do sytuacji, w której co czwarty chętny do pracy nie mógł znaleźć zatrudnienia. Amerykanie mieli dość tej sytuacji i w wyborach prezydenckich gremialnie zagłosowali za „postępowym” Demokratą, który obiecywał im zmianę na lepsze w ramach „nowego ładu” (ang. New Deal).


Roosevelt miał sporo szczęścia, ponieważ rozpoczął urzędowanie w momencie, w którym kryzys powoli wygasał. Stąd też wzięło się błędne przekonanie, jakoby to właśnie jego polityka „wyciągnęły” Stany Zjednoczone z Wielkiej Depresji. Trudno tu uciec od analogii ze współczesnością. My także mamy za sobą najsilniejszy kryzys gospodarczy po II wojnie światowej, aczkolwiek stopa bezrobocia we współczesnej Polsce jest zdecydowanie niższa, niż była w USA na początku lat 30.
Jednakże politycy niezmiennie ulegają pokusie nadużywania wielkich słów i uwodzenia wyborców pustymi sloganami, odwracającymi uwagę od popełnionych przez siebie błędów. Podobniej jak wtedy, także teraz głównymi winowajcami kryzysu były rządy i banki centralne z Rezerwą Federalną na czele. Warto odnotować, że wiele elementów amerykańskiego „nowego ładu” zostało wprowadzone nie poprzez ustawy przyjęte przez Kongres, lecz przy użyciu prezydenckich dekretów wykonawczych (executive order). Franklin D. Roosevelt był pod tym względem absolutnym rekordzistą – wydał ich aż 3 728 – ponad dwa razy więcej niż drugi na liście Woodrow Wilson (też progresywista). Nawet biorąc pod uwagę długi okres rządów Roosevelta, także średnia roczna liczba dekretów (307,8) była rekordowa.
Drugim powszechnym przekłamaniem jest przeświadczenie, że to dopiero Roosevelt zaczął wdrażać państwowy interwencjonizm jako receptę na kryzys gospodarczy. Tymczasem wiele z elementów „nowego ładu” (w tym np. wielkie programy robót publicznych) rozpoczęto podczas rządów jego poprzednika – Herberta Hoovera.
Po trzecie, utarty został pogląd, jakoby Wielki Kryzys był winą kapitalizmu i wolnego rynku. Tymczasem to, że zwykła recesja przeistoczyła się w wieloletnią depresję, było konsekwencją politycznych decyzji, jakie podjęto w odpowiedzi na krach z 1929. Chodzi przede wszystkim o fatalną w skutkach ustawę Smoota-Hawleya, która obłożyła drakońskimi cłami ponad 20 000 różnych dóbr importowanych do Stanów Zjednoczonych. Efektem wprowadzenia ceł przez USA było załamanie zarówno amerykańskiego importu jak i eksportu (ponieważ inne kraje odpowiedziały podwyżkami ceł). I dopiero to posunięcie doprowadziło do zapaści gospodarczej.
Nowa ideologia po Wielkim Kryzysie
Może dziś to tak nie wygląda, ale 88 lat temu agenda „nowego ładu” była rewolucyjna. Jej podstawowym założeniem była niespotykana wcześniej w USA skala ingerencji państwa w gospodarkę. Progresywista Roosevelt przekonał Amerykanów, że mechanizmy rynkowe zawiodły i że tylko rząd jest w stanie „naprawić” gospodarkę. Brzmi znajomo? Bo dokładnie to samo od 2008 roku słyszymy ze strony polityków.
Pierwszy „nowy ład” (tak, niestety był i drugi) opierał się o trzy filary. Pierwszym była reforma systemu bankowego bazującego na porzuceniu idei wolnej bankowości (Emergency Banking Act). Roosevelt wprowadził rządowe ubezpieczenie depozytów bankowych, aby zapobiec bardzo częstym podczas Wielkiego Kryzysu runom na banki. Czyli sytuacji, gdy spanikowani deponenci masowo wypłacali wkłady bankowe, co prowadziło do bankructwa banku i utraty oszczędności przez tych, którzy nie zdążyli ich wycofać.
W roku 1933 powstała istniejąca do dziś federalna agencja gwarancyjna (FDIC, taki odpowiednik polskiego Bankowego Funduszu Gwarancyjnego). Dzięki niej runy na banki praktycznie ustały, lecz równocześnie rząd USA stał się zakładnikiem sektora bankowego. Od tego czasu długi banków de facto stały się zobowiązaniami podatników. Znakomicie pokazał to kryzys finansowy z lat 2007-09, gdy rządy wpompowały w banki setki miliardów dolarów, euro i funtów, aby uratować je przed masowymi bankructwami. Bankowość w USA przeistoczyła się w kartel pod przewodnictwem Rezerwy Federalnej i z gwarancjami pokrywania prywatnych strat przez społeczeństwo. Jednym z elementów nowych regulacji były „wakacje bankowe” – banki w całych Stanach przez kilka dni były zamknięte, a ludzie na jakiś czas stracili dostęp do swoich pieniędzy.
Kontrola nad pracą i kapitałem
Po marcowym narzuceniu państwowych regulacji na sektor bankowy ekipa Roosevelta zabrała się za rynek kapitałowy. W maju 1933 roku weszła życie ustawa Securites Act, ustanawiająca federalny nadzór nad giełdami poprzez znaną do dziś Komisję Papierów Wartościowych i Giełd (SEC). Nowe prawo likwidowało wolny obrót akcjami i innymi papierami wartościowymi. Od tamtej pory każdy emitent przed dopuszczeniem akcji do giełdowego obrotu musi uzyskać akceptację SEC. Może teraz wydaje się to oczywiste, ale w wolnorynkowej Ameryce sprzed 90 lat była to zmiana rewolucyjna.
Ponadto na spółki publiczne nałożono obowiązek regularnej publikacji raportów finansowych: bilansu oraz rachunku zysków i strat. Choć dziś nie wyobrażamy sobie Wall Street bez przypadającego cztery razy do roku sezonu wynikowego, to w latach 20. XX wieku amerykańskie spółki w ogóle nie miały obowiązku publikować danych finansowych. A gdy już publikowały sprawozdania, to każda robiła to na swój sposób. Z jednej strony uporządkowało to trochę rynek giełdowy i wyeliminowało z niego najbardziej ewidentne „wały”, lecz równocześnie budowały nieprawdziwą wersję historii, według której to krach na Wall Street doprowadził do Wielkiego Kryzysu. W rzeczywistości krach z 1929 roku był jedynie pęknięciem bańki inwestycyjnej, jaką przez całe lata 20-te pomagał dmuchać Fed.
Jednakże najlepiej kojarzoną częścią rooseveltowskiego „nowego ładu” były zmiany na rynku pracy. Aby zwalczać bezrobocie, utworzono kolejną rządową agendę o nazwie Public Work Administration. PWA koordynowała gigantyczny projekt robót publicznych. Miliony robotników finansowanych z pieniędzy podatników budowało drogi, mosty, lotniska, zapory wodne, budynki rządowe – czyli generalnie infrastrukturę publiczną. Teraz może to budzić skojarzenia z zapowiadanym przez rząd Morawieckiego planami inwestycji infrastrukturalnych finansowanych z pieniędzy UE. Wtedy podobne programy robót publicznych prowadzono w faszystowskich Włochach, nazistowskich Niemczech oraz w komunistycznym Związku Radzieckim.
- System w dużej mierze powielał model socjalistycznej gospodarki narodowej. Choć nikt nie odwoływał się tu do doświadczeń Hitlera i Mussoliniego, podobieństwa były uderzające. Nowy Ład – nowa sprawiedliwsza Ameryka – miała być oparta na gospodarce nakazowej, gdzie oficjalnym celem nie był wzrost gospodarczy, ale pełne zatrudnienie, a mechanizmy rynkowe miało zastępować państwo – skomentował na łamach Warsaw Enterprise Institute prezes tej organizacji Tomasz Wróblewski.
Równocześnie wprowadzono przepisy, które przyznawały ogromną władzę szefom związków zawodowych. Wprowadzono także płacę minimalną oraz limity czasu pracy. Założono kolejne federalne agendy, które narzucały i kontrolowały warunki pracy i przestrzeganie zasad BHP. Powstała w tym celu National Recovery Administration (NRA) poszła o krok dalej, wymuszając na poszczególnych branżach przemysłowych standardy dotyczące zatrudnienia i produkcji. NRA narzucała firmom ceny, wyznaczała dopuszczalne zyski i poziom wynagrodzeń robotników. W praktyce było to wprowadzenie gospodarki centralnie planowanej.
Chodziło o to, aby podnieść płace i koszty, a w konsekwencji także ceny wyrobów gotowych. Była to świadoma polityka reflacyjna. Administracja Roosevelta z premedytacją dążyła do inflacji, postrzegając deflację z początku lat 30-tych jako główną siłę napędową kryzysu (co rzecz jasna było błędnym konstruktem). W maju 1935 roku Sąd Najwyższy jednogłośnie uznał NRA za niezgodną z konstytucją.
Zabór złota i dewaluacja dolara
Na realizację tych wszystkich ambitnych przedsięwzięć Roosevelt potrzebował ogromnych ilości pieniędzy. Aby nie pogłębić kryzysu gospodarczego, nie mógł uciec się do masowej podwyżki podatków. Zamiast tego postanowił ograbić Amerykanów ze złota. 5 kwietnia 1933 roku ogłoszony został dekret wykonawczy numer 6102. Ten zasadniczo bezprawny akt nakazywał Amerykanom oddanie całego złota monetarnego (czyli sztabek i monet bulionowych) do najbliższego banku lub oddziału Rezerwy Federalnej. Niepodporządkowanie się tej dyrektywie zagrożone było karą do 10 lat więzienia lub 10 000 USD grzywny, co w tamtych czasach było astronomiczną sumą. Przez kolejne 41 lat posiadania złota w Stanach Zjednoczonych było przestępstwem.


Za oddane złote monety Rezerwa Federalna oferowała rekompensatę w wysokości urzędowego parytetu, czyli 20,67 USD za uncję wypłacaną w papierowych banknotach. Oczywiście Amerykanie nie byli głupi i, podejrzewając taki ruch władzy, zawczasu wyciągnęli z banków ok. 80% posiadanego złota. Z szacunków Miltona Friedmana wynika, że na mocy dekretu Roosevelta udało się władzom skonfiskować zaledwie 3,9 mln uncji, a więc ok. 1/5 złota będącego w obiegu w marcu 1933.
Przeczytaj także
Cel tego bandyckiego przedsięwzięcia wyszedł na jaw w styczniu 1934 roku, gdy administracja Roosevelta zdewaluowała dolara, podwyższając cenę złota do 35 USD za uncję. Oznaczało to odebranie dolarowi 40% jego siły nabywczej z roku 1933! Był to zwyczajny rabunek własnej populacji przez władze demokratycznego państwa w majestacie prawa.
Cała operacja miała na celu zdjęcie z Rezerwy Federalnej ograniczeń w kreowaniu pieniądza. Chodziło o obejście limitu 40-procnetowego pokrycia w złocie banknotów emitowanych przez Fed. Konfiskując obywatelom złoto i dewaluując dolara ekipa „nowego ładu” za jednym zamachem realizowała dwa cele. Po pierwsze, otwierała drogę ku wyższej inflacji, która według ówczesnych założeń była winna Wielkiej Depresji. Na skutek inflacji zmalały realne wynagrodzenia robotników, co z jednej strony pozwoliło na wzrost zatrudnienia, lecz z drugiej redukowało siłę nabywczą płac i obniżyło poziom życia. Po drugie, dewaluacja dolara w nieuczciwy zwiększyła konkurencyjność amerykańskiego eksportu. Zwłaszcza w sytuacji, gdy reszta świata usiłowała się trzymać standardu złota. Jednostronne podniesienie oficjalnego kursu wymiany dolara na złoto było w zasadzie bankructwem Stanów Zjednoczonych – rząd oddawał swym wierzycielom mniej kruszcu, niż od nich pożyczył.
Niebezpieczne mity
Zwolennicy państwowego interwencjonizmu utrzymują, że dzięki inicjatywie „New Deal” Stany Zjednoczone jako pierwsze wyszły z kryzysu gospodarczego i że program ten doprowadził do spadku bezrobocia. A jak było naprawdę? Faktem jest, że od roku 1933 stopa bezrobocia w USA zaczęła maleć, obniżając się z 25% do ok. 15% w roku 1937. Jednakże wtórna recesja rok później podbiła ten wskaźnik do niemal 20%. Dopiero zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w II wojnę światową skutkujące masowym poborem do wojska i rozbudową produkcji zbrojeniowej obniżyła stopę bezrobocia poniżej 5%.
Zatem poprawnym wnioskiem jest raczej stwierdzenie, że polityka „Nowego Ładu” przyczyniła do utrzymania się bardzo wysokiego bezrobocia w USA przez całą dekadę. Zwolennicy tej tezy jako argumentu używają „zapomnianej depresji” z lat 1920-21 (nota bene poprzedzonej straszną pandemią grypy "hiszpanki"). Powojenna deflacyjna recesja była równie głęboka i bolesna jak kryzys z lat 1929-30. Ale wtedy nikt nie wpadł na pomysł, że rząd powinien coś z tym zrobić i kwestie gospodarcze pozostawiono mechanizmom rynkowym. W rezultacie stopa bezrobocia spadła z blisko 12% w roku 1921 do zaledwie 2,4% już dwa lata później.
Jawne odwołanie do rooseveltowskiego „Nowego Ładu” sugeruje, że autorzy rządowych koncepcji albo nie znają historii (a przecież premier Mateusz Morawiecki ukończył studia historyczne i historia jest jego pasją), albo znają ją aż zbyt dobrze i świadomie odnoszą się do programu w swej istocie skrajnie etatystycznego, antyrynkowego i antywolnościowego. Czyli do zastąpienia wolnego wyboru decyzjami urzędników. Do zwiększenia kontroli aparatu biurokratycznego nad życiem obywateli. Do drastycznego ograniczenia naszej wolności w zamian za iluzję bezpieczeństwa i dobrobytu.
Niemal dokładnie to samo Amerykanom obiecał Roosevelt. Dzięki realizacji „Nowego Ładu” Stany Zjednoczone doświadczyły kolejnych kilku lat kryzysu gospodarczego i globalnej depresji, która pośrednio doprowadziła do hekatomby II wojny światowej. Tak jak jedynym plusem amerykańskiego „nowego ładu” było zniesienie prohibicji, tak teraz rząd Mateusza Morawieckiego na osłodę może nam zaserwować zniesienie lockdownu rujnującego życie gospodarcze i społeczne.