Inwestorzy od lat zmagają się z fundamentalnym pytaniem, czy stawiać na światowe centrum finansów i innowacji, czyli Stany Zjednoczone, czy szukać okazji na rozwijających się rynkach za obietnicę korzystniejszych wycen i szybszego wzrostu gospodarczego. Oba bieguny niosą ze sobą różne wady i zalety, którym poświęcimy ten artykuł.


Jednym z kluczowych dylematów globalnego inwestora w 2025 roku jest w tej chwili wybór pomiędzy dwiema diametralnie różnymi ścieżkami: kontynuacją dominacji technologicznej i strukturalnej USA, której towarzyszy wysoka cena, a siłą transformacji, niższej wyceny i dynamiki demograficznej rynków wschodzących, obarczoną wyższym ryzykiem walutowym i regulacyjnym. Jest jeszcze droga środka, o której opowiemy na samym końcu tego artykułu.
Dostępność akcji z niemal każdego zakątka świata i funduszy ETF umożliwiających uzyskanie ekspozycji na tysiące spółek za jednym kliknięciem myszki dla wielu inwestorów stała się paradoksalnie “klęską urodzaju”. W tym labiryncie możliwości można łatwo się zgubić, kończąc z przypadkowymi aktywami w portfelu, dobranymi do niego na podstawie różnych rad i opinii, które nie złożą się w spójną strategię. Stąd tak ważny jest własny pomysł na inwestowanie, a wszelkie materiały powinny służyć jedynie poszerzeniu perspektywy, a nie wskazywaniu drogi.
Technologiczna i kapitałowa potęga Stanów Zjednoczonych
Z końcem 2024 roku kapitalizacja spółek notowanych na giełdach w USA stanowiła 49% globalnego rynku akcji. Warto podkreślić przy tym, że jeszcze w 2023 roku wartość ta wynosiła 42%. Stany Zjednoczone pozostają bezsprzecznym globalnym liderem pod względem kapitalizacji rynkowej, płynności i innowacyjności. Rynek amerykański jest domem dla technologicznych gigantów, którzy dominują w kluczowych sektorach, takich jak AI, chmura obliczeniowa i oprogramowanie.
Inwestowanie w USA to w dużej mierze inwestowanie w globalny biznes. Największe amerykańskie korporacje (jak Nvidia, Apple czy Microsoft) generują znaczną część swoich przychodów poza ojczyzną. Jest to kluczowa zaleta - otrzymuje się globalną dywersyfikację przy zachowaniu najwyższych standardów ładu korporacyjnego i płynności rynków amerykańskich.
Potężnym atutem Stanów Zjednoczonych jest stabilność i dojrzałość ich branży finansowej. Względnie przewidywalne otoczenie regulacyjne i silna ochrona praw akcjonariuszy minimalizują ryzyko polityczne, które jest częstym zjawiskiem na rynkach wschodzących. Na końcu wyliczanki zalet amerykańskiego rynku możemy postawić walutę notowań. Dolar ze swoim statusem światowej waluty rezerwowej zapewnia stabilność i ułatwia globalne operacje, co stanowi atut dla międzynarodowych inwestorów.
Główne ryzyko amerykańskiego rynku
Głównym problemem inwestowania w Stanach Zjednoczonych jest wysoka wycena tamtejszych spółek. Wskaźnik C/E (cena/zysk), który informuje, ile płacimy za każdego dolara bieżącego zysku przedsiębiorstwa, zwykle jest tam dużo wyższy niż na rynkach rozwijających się. W tym momencie w sektorze technologicznym USA bije zaś wszelkie historyczne rekordy, co przekłada się na obawy niektórych inwestorów, czy na naszych oczach nie pęcznieje bańka spekulacyjna.
Wysoka wycena wynika również z historycznej koncentracji indeksów. Wyniki S&P500 - giełdowego indeksu ważonego kapitalizacją, który reprezentuje zachowanie 500 największych spółek z USA - są generowane w dużej mierze przez wąską grupę gigantów technologicznych. W rezultacie pasywny inwestor kupujący szeroki ETF na S&P 500 jest narażony na ryzyko skorelowane z perspektywami jednego, dominującego sektora.
W przypadku zmiany warunków, np. poprzez podważenie narracji zbudowanej wokół rozwoju sztucznej inteligencji, cały portfel stałby się nadmiernie wrażliwy. Właśnie dlatego część ekspertów sugeruje, że inwestowanie w USA wymaga obecnie aktywnego wyjścia poza indeks ważony kapitalizacją w celu poszukiwania niedowartościowanych sektorów.
Rynki rozwijające się - czyli jakie?
Pisząc o rynkach rozwijających się, na wstępie musimy wyjaśnić, o jakie rynki konkretnie chodzi. Już na tym etapie napotykamy problem, ponieważ w zależności od przyjętych kryteriów lista krajów zaliczanych do tej kategorii może być różna. My sięgniemy do indeksu MSCI Emerging Markets - to pierwszy giełdowy benchmark stworzony dla rynków wschodzących w 1988 roku, który obejmuje obecnie akcje ponad 1000 spółek z 24 krajów, którymi są: Brazylia, Chile, Chiny, Kolumbia, Czechy, Egipt, Grecja, Węgry, Indie, Indonezja, Korea Południowa, Kuwejt, Malezja, Meksyk, Peru, Filipiny, Polska, Katar, Arabia Saudyjska, Republika Południowej Afryki, Tajwan, Tajlandia, Turcja, Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Otrzymujemy zatem bardzo szeroki wachlarz państw, które potrafią różnić się między sobą dosłownie wszystkim, jak posiadające młodą populację, oparte na surowcach gospodarki Ameryki Łacińskiej oraz starzejące się zaawansowane technologiczne gospodarki Azji. Wymienione kraje, należące do indeksu MSCI Emerging Markets, łączy jedna kluczowa rzecz - rynki rozwijające się notują często wyższe stopy wzrostu PKB niż gospodarki rozwinięte, chociaż w oparciu o różne czynniki.
W przypadku Brazylii wzrost gospodarczy wspierają wskazane wcześniej demografia i surowce naturalne. W Indiach jednym z głównych faktorów będzie umacniająca się klasa średnia. Tajwan, Chiny i Korea Południowa opierają swój wzrost m.in. na zaawansowanych technologiach i przemyśle. Europa Środkowo-Wschodnia, reprezentowana przez Polskę, to przykład konwergencji ekonomicznej, czyli procesu nadrabiania zaległości gospodarczych względem Europy Zachodniej.
Kuszące wyceny i mniej apetyczne ryzyko
Wyceny akcji na rynkach wschodzących są historycznie wyraźnie niższe niż w Stanach Zjednoczonych. Aktualnie wskaźnik C/Z dla spółek z indeksu MSCI Emerging Markets wynosi 16,3. Dla porównania w przypadku amerykańskiego rynku akcji wskaźnik cena/zysk kształtuje się w tej chwili w okolicy 28. Niskie wartości wskaźnika C/Z sugerują, że dany rynek może być niedowartościowany lub/i postrzegany jako ryzykowny. Historyczna perspektywa pokazuje, że w okresach globalnego boomu, kiedy kapitał płynie szerokim strumieniem, rynki wschodzące mają tendencję do pobijania wyników osiąganych przez rynki rozwinięte. Jednocześnie historia pokazuje też, że niska wycena nie jest równoznaczna z szybkim zyskiem.
Istnieją dwa główne czynniki ryzyka dla inwestorów. Pierwsze to ryzyko walutowe, często pomijany i najbardziej zgubny czynnik. Kupując akcje rynku wschodzącego, inwestor jest narażony na to, że zyski ze wzrostu wartości akcji zostaną w całości zniwelowane przez osłabienie lokalnej waluty względem głównych walut, takich jak euro czy dolar. Za ekstremalny przykład może posłużyć w tym miejscu Turcja, której główny giełdowy indeks BIST100 zyskał od początku tego roku 12%. Niestety tylko w tureckich lirach. W przeliczeniu na dolary stracił od stycznia prawie 10%.
Drugi popularny powód strat to ryzyko instytucjonalne i prawne. Ochrona praw akcjonariuszy i stabilność polityczna na poziomie Stanów Zjednoczonych to rzadkość na rynkach wschodzących. W wielu krajach zaliczanych do tej kategorii nagłe zmiany regulacyjne, interwencje rządowe (zwłaszcza w Chinach) lub nieprzewidywalność banków centralnych stanowią realną przeszkodę dla długoterminowego, stabilnego lokowania kapitału na giełdzie.
Optymalna strategia - wybrać wszystko w odpowiedniej proporcji?
Odpowiedź na pytanie, czy wybrać rynki rozwinięte czy rozwijające się jest jedna: dywersyfikacja. Rynki rozwinięte, a zwłaszcza amerykański, pozostają fundamentem globalnych portfeli, bo oferują unikalny zestaw przewag. Ekspozycja na USA jest ważna ze względu na m.in. udział w innowacjach, które w ostatnich latach napędzały większość wzrostu rynków akcji. Z drugiej strony, rynki rozwijające się stanowią ważne źródło premii za ryzyko i długoterminowego wzrostu. Z tego względu, najlepszym podejściem jest równowaga i komplementarność: USA, które zapewniają stabilną bazę, a rynki rozwijające się dodają portfelowi dynamiki oraz możliwości skorzystania z trendów strukturalnych, które nie są w pełni odzwierciedlone w wycenach spółek z krajów rozwiniętych. Dzięki temu inwestorzy mają szansę na zbudowanie portfela, który korzysta z globalnych innowacji, a jednocześnie uczestniczy w rozwoju najbardziej dynamicznych gospodarek świata.
- Dominik Osowski, analityk rynku papierów wartościowych, Biuro Maklerskie Banku BNP Paribas
Biorąc pod uwagę wady i zalety Stanów Zjednoczonych oraz rynków rozwijających się, zamiast wybierać jedno bądź drugie, można rozważyć też pójście środkową drogą. To znaczy skorzystać z faktu, że cechy obu inwestycyjnych kierunków mogą wzajemnie się równoważyć i uzupełniać w portfelu. Jeżeli jest się inwestorem pasywnym, można osiągnąć to, kupując oddzielne ETF-y na rynki wschodzące i amerykański rynek akcji, żonglując ich proporcjami w portfelu według prywatnych preferencji.
Jak wskazywał Artur Wiśniewski na swoim blogu Stockbroker.pl, według badania przeprowadzonego przez analityków Morgan Stanley w latach 1988-2020 najbardziej korzystną relację zwrotu do ponoszonego ryzyka oferował portfel, w którym rynki rozwijające się stanowiły 27%, a akcje z rynków rozwiniętych pozostałą część. Taki wskaźnik jest jednak niemożliwy do osiągnięcia, sięgając jedynie po ETF-y reprezentujące globalny rynek akcji, ponieważ rynki rozwijające się stanowią w nich zwykle 7-8%.
Nie przegap globalnych okazji
Odkrywaj potencjał Wall Street, giełd azjatyckich czy rynków surowców. W naszym nowym cyklu "Globalne inwestowanie", powstającym we współpracy z Biurem Maklerskim Banku BNP Paribas, piszemy o najważniejszych trendach makroekonomicznych i o tym, jak skutecznie dywersyfikować portfel i szukać okazji inwestycyjnych na rynkach zagranicznych.


















































