Przeciętne wynagrodzenie w przedsiębiorstwach w Polsce przekroczyło już przedkryzysowy trend. Ważne pytanie brzmi, gdzie teraz zmierza – czy wracamy do wcześniejszego tempa wzrostu, czy też następuje proces wzmocnienia presji płacowej?


Im bardziej widoczne będzie to drugie zjawisko, tym bardziej obecna podwyższona inflacja będzie się utrwalała. W jakiejś mierze może być to nieuniknione, choć nadmierne rozkręcenie presji płacowej też nie byłoby pożądane.
W kwietniu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw (firmy niefinansowe zatrudniające co najmniej 10 osób) wyniosło 5806 zł i było o 9,9 proc. wyższe rok do roku. Ale ze względu na efekty niskiej bazy znacznie lepiej patrzeć na dynamiki miesięczne, po usunięciu efektów sezonowych. Jak widać na wykresie płace rosną w średnim tempie ok. 0,8 proc. miesiąc do miesiąca, czyli szybciej niż przed kryzysem epidemicznym, kiedy rosły w średnim tempie 0,6 proc.
Ten przyspieszony wzrost płac trwający mniej więcej od końca lata zeszłego roku może oznaczać dwie rzeczy.
Z jednej strony, może być to efekt powrotu do przedkryzysowego trendu w poziomie przeciętnego wynagrodzenia. Część firm obniżyła płace tuż po wybuchu pandemii i później je stopniowo odmrażała, co podbijało tempo wzrostu. Teraz, gdy płace wróciły na wcześniejszą trajektorię, ich przyrost może się powoli obniżać. Przy czym warto pamiętać, że przedkryzysowa trajektoria już była dość stroma. Przyrost rzędy 0,6 proc. miesięcznie i 7,4 proc. rocznie oznaczał, że realne wynagrodzenia rosły szybciej niż produktywność pracowników. Następował proces podnoszenia udziału płac w PKB.
Z drugiej strony, przyspieszony wzrost płac może być reakcją na zacieśniające się warunki na rynku pracy. Stopa bezrobocia liczona metodą badań ankietowych spadła w Polsce mimo kryzysu, dostępność pracowników na rynku jest niska, a firmy chcą zwiększać zatrudnienie z powodu rosnącego popytu. Dodatkowo przyspieszenie cen może się przekładać na wyższe żądania płacowe.
Odpowiedź na pytanie, jakim trendem podążą płace, może mieć duże znaczenie dla polityki pieniężnej. Gdyby okazało się, że wzrost jest szybszy niż przed kryzysem, wówczas bank centralny będzie chciał prawdopodobnie szybciej podnieść stopy procentowe. Będzie to to bowiem sygnał, że obecnie obserwowana podwyższona inflacja może się utrwalić. Wyższy wzrost cen będzie stymulował wyższe żądania płacowe, a wyższe płace będą przekładały się na wyższe ceny.
W pewnej mierze takie przyspieszenie cen i płac jest nieuniknione. Przyspieszenie nominalnych dynamik dochodów i cen jest jednym ze sposobów na szybszą redukcję zadłużenia publicznego, które po kryzysie epidemicznym znacznie wzrosło. Ponadto, trend zwiększenia udziału wynagrodzeń w dochodzie krajowym (przypomnę, że dochód krajowy dzieli się w uproszczeniu na wynagrodzenia pracowników i zyski firm) może mieć długookresowy charakter i być związany ze zmianami politycznymi zachodzącymi w Polsce i większości krajów rozwiniętych.
Ale oczywiście nakręcanie się cen i płac ma niesie też ze sobą ryzyko. Kiedy temu procesowi pozwoli się rozkręcać bez żadnej reakcji, wówczas w pewnym momencie może dojść do niebezpiecznych zjawisk. Na przykład inflacja może być trudniejsza do ustabilizowania. Lub może zacząć „zjadać” wynagrodzenia realne. Nie twierdzę, że to jest ryzyko na dziś. Ale gdy bank centralny takie ryzyko widzi na dalekim horyzoncie, zwykle zaczyna dostosować politykę pieniężną wcześniej, by nie serwować gospodarce zbyt dużych wstrząsów mometarnych w przyszłości.

























































