

Pomimo surowych lockdownów ograniczających produkcję i zaburzających przepływ towarów, z Państwa Środka wciąż płynie rzeka produktów, a za Mur trafiają potężne ilości ropy. Ale kwietniowe dane o handlu zagranicznym są bardziej niepokojące, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
W kwietniu w wielu ważnych ośrodkach gospodarczych Chin obowiązywały surowe lockdowny. Fabryki były zmuszone zawieszać lub ograniczać działalność (korzystając z pracowników stale przebywających na terenie zakładu pracy), a niedobory kierowców i ograniczenia w ruchu zaburzały transport towarów. Mniejsza liczba rąk do pracy i problemy z transportem lądowym, w połączeniu z uciążliwymi covidowymi procedurami, doprowadziły do spiętrzenia korków w portach, m.in. Szanghaju.
Mimo to handel zagraniczny nie załamał się tak mocno jak przed dwoma laty. W kwietniu eksport był o blisko 4 proc. wyższy niż przed rokiem i o niespełna 1 proc. niższy niż w marcu. Import nie zmienił się względem kwietnia 2021 r., a wobec poprzedniego miesiąca spadł o prawie 3 proc. Dla porównania: w lutym 2020 r. sprzedaż towarów za granicę zanurkowała o 40 proc., natomiast import w kwietniu i maju tamtego roku były niższe o kilkanaście procent niż rok wcześniej. Analitycy spodziewali się gorszych wyników: nieco niższego wzrostu eksportu oraz spadku importu.
Z drugiej strony słabość największej handlowej maszyny świata jest ewidentna. Pomijając luty, gdy tradycyjnie aktywność gospodarcza jest mniejsza z powodu (ruchomych) obchodów chińskiego Nowego Roku, wartość eksportu była najmniejsza od maja ubiegłego roku, a importu - od października. Roczna dynamika wzrostu sprzedaży za granicę była najniższa od czerwca 2020 r., a importu drugi miesiąc z rzędu znalazła się w pobliżu 0 - poprzednio w tych okolicach była w sierpniu 2020 r.


Dane okazują się szczególnie słabe, gdy zorientujemy się, że są to wartości nominalne, a ceny towarów rosną wszak obecnie na świecie w najwyższym tempie od dekad. Realnie więc rzeka towarów płynących z Chin wyraźnie wysycha. Częściowo jest to zapewne efekt ograniczenia popytu na Zachodzie, gdzie silne wzrosty cen mocno uderzają ludzi po kieszeni.
Z kolei wyniki importu podtrzymują wyraźnie wyższe niż przed rokiem ceny surowców. W kwietniu podmioty zza Muru sprowadziły ropę za ponad 34 mld dolarów. To ponad 77 proc. więcej niż rok wcześniej. Tymczasem wolumen zakupów zwiększył się "tylko" o 7 proc. A wzrost i tak może być zaskoczeniem, zważywszy na osłabienie koniunktury, ograniczenia w ruchu lądowym i bardzo wysoką cenę "czarnego złota". Gdyby nie wielkie i wyjątkowo drogie kwietniowe tankowanie, import wyraźnie by spadł, co wpisuje się w serię niepokojących danych świadczących o spowolnieniu gospodarczym w Chinach.


Kondycja fabryki świata ma poważne konsekwencje dla gospodarki światowej. Jeśli eksportowa maszyna zatnie się na dłużej, skutki odczują producenci i konsumenci z innych zakątków świata, którzy - jeszcze częściej niż obecnie - będą musieli mierzyć się z niedoborami niektórych półproduktów czy produktów. A to dodatkowo zaburzy produkcję w innych krajach i doleje oliwy do inflacyjnego ognia, gorzejącego już najmocniej od dekad.
Z drugiej strony spadek aktywności, a wraz z nim ograniczenie popytu na surowce, może nieco mitygować wzrost cen, np. ropy naftowej, w innych zakątkach świata. Gdyby spowolnienie Państwa Środka rozlało się na resztę globu, banki centralne mogłyby szybciej zakończyć cykle zacieśniania polityki pieniężnej.
Jedno jest pewne: chińskie problemy dodatkowo rozchwieją - i tak mocno zdestabilizowaną w ostatnich dwóch latach - globalną gospodarkę.
