Nie trzeba być wybitnym inżynierem, żeby znaleźć interesującą pracę w najlepszych spółkach technologicznych Doliny Krzemowej. Ania Stukin, jedna z zatrudnionych w Cupertino Polek, zarabia, latając po świecie i robiąc zdjęcia sklepom Apple.
Ania Stukin to jedna z Polek pracujących w głównej siedzibie Apple w kalifornijskim Cupertino. Nie jest programistką. Zaczynała jako sezonowy sprzedawca sprzętu z jabłkiem w logo, a dziś jako Creative Services Manager prowadzi grupę odpowiedzialną za fotografikę ponad 450 sklepów Apple, wideoprodukcje i wizualizacje.
W rozmowie z Bankier.pl z serii #TamMieszkam opowiada, jak przypadkiem, podczas jednego ze spacerów, rozpoczęła swoją przygodę z firmą należącą do Steve’a Jobsa, co dziś najbardziej ceni sobie w tej pracy oraz jak mieszka się jej w San Francisco.


Malwina Wrotniak-Chałada, Bankier.pl: Zacznijmy od początku - dlaczego wyjechałaś z Polski?
Ania Stukin: Nigdy nie planowałam wyjazdu z Polski, aż tu któregoś dnia mama oznajmiła rodzinie, że wygrała zieloną kartę do Stanów. Po głębokim zastanowieniu się stwierdziliśmy, że może warto pojechać tam na studia.
Kiedy to było?
Wyjechałam w czerwcu 1993. Rany, jak to dawno temu...
Byłaś wtedy jeszcze w szkole?
Tak. Do Stanów wyjechałam po trzeciej klasie ogólniaka, więc przed studiami musiałam zaliczyć jeszcze ostatnią klasę szkoły średniej. Nie było łatwo. Szkoła publiczna w Chicago, do której trafiłam, nie była najlepsza. Żeby ją ukończyć, potrzebowałam zaliczyć cztery lata języka angielskiego, więc nie zapowiadało się na szybkie studia. Uparłam się, że zrobię to w rok, żeby nie marnować więcej czasu w tej szkole. Przez cały rok miałam podwójne zajęcia z angielskiego dziennie i szkołę wieczorową, gdzie zdobywałam punkty potrzebne do zakończenia szkoły średniej. Czytanie Hamleta w oryginale zaraz po przyjeździe z Polski nie było łatwe, ale udało się. Szkołę średnią zakończyłam według planu i mogłam pójść na studia.
Dlaczego na fotografikę? Bo na pewno nie z myślą o przyszłej pracy w Apple.
Fotografikę wybrałam przez przypadek. Jak wielu młodych ludzi w tym wieku, nie wiedziałam dokładnie, co chcę studiować. Mój angielski był ciągle za słaby na studiowanie finansów czy biznesu - w tym kierunku popychał mnie tata. Wybrałam szkołę artystyczną, bo to mnie zawsze interesowało, a za pomocą fotografiki mogłam się wypowiedzieć i bez angielskiego.
W trakcie studiów przypuszczałaś choćby, że w tej dziedzinie może czekać cię tak niestandardowa praca, jaką wykonujesz teraz?
Nie miałam najmniejszego pojęcia i nie miałam też specjalnych planów. Po prostu byłam otwarta na propozycje, jakie złoży mi życie. Planować to ja raczej nie planuję, bo z tego rzadko coś wychodzi, a później człowiek tylko się dołuje. Jak to się tutaj mówi: „have no expectations”, i to się sprawdza.
Byłaś typem studenta pracującego?
W Stanach za studia się płaci i pomimo stypendium, pracować trzeba było. Pracowałam w banku jako Account Manager.
Przeczytaj także
Na jakie zawodowe kroki zdecydowałaś się po tych studiach?
Po studiach zaczęłam pracować jako freelancer dla kilku fotografików w Chicago. Po wydarzeniach 11 września byłam zmuszona poszukać stałej pracy. Wkrótce zaczęłam pracować jako Marketing Manager w małej firmie w Chicago, a potem jako freelancer dla Creative Staffing Agency.
Jak więc trafiłaś do Apple?
Wyobraź sobie, że do Apple również dostałam się zupełnie przez przypadek. W grudniu 2003 roku szukałam możliwości dorobienia przed świętami i przechodząc koło sklepu Apple w centrum Chicago, zapytałam, czy zatrudniają. Powiedzieli, że tak i po wypełnieniu aplikacji zatrudnili mnie jako sezonowego sprzedawcę. No i od tego zaczęła się moja przygoda z Apple.
Stąd jeszcze daleka droga do latania po świecie i robienia zdjęć placówkom. Na jakie stanowisko aplikowałaś później?
W sklepie szło mi całkiem nieźle i szybko dostałam promocję na stanowisko Lead Business Consultant. Zajęłam się obsługą małych biznesów, a że wtedy sprzęt Apple kupowali głównie fotograficy, filmowcy i graficy komputerowi, to bardzo łatwo było mi zrozumieć potrzeby klientów. Wiedziałam, co im doradzić i jak pomóc w usprawnieniu ich pracy. Wyrobiłam sobie stałych klientów i zdobyłam zaufanie szefa.


W czerwcu 2007 wysłano mnie do pomocy przy targach Macworld, gdzie Steve Jobs zaprezentował pierwszego iPhone’a. To było niesamowite uczucie być tam w tym właśnie czasie, całe San Francisco szalało ze szczęścia. To wtedy postanowiłam sobie, że wyląduję w Kalifornii. Do głównej bazy Apple trafiłam kilka miesięcy później. Zatrudniono mnie na stanowisko Digital Producer i po pierwszym tygodniu pracy poleciałam do Nowego Jorku na pierwszą sesję zdjęciową. Nawet wtedy nie miałam jeszcze pojęcia, że będę latać po całym świecie z ekipą zdjęciową i fotografować placówki Apple. Dziś jestem na stanowisku Creative Services Manager i prowadzę grupę odpowiedzialną za fotografikę ponad 450 sklepów Apple, wideoprodukcje i wizualizacje.
Jak wygląda typowy dzień lub tydzień przy takiej pracy?
(śmiech) W Apple nie ma „typowego dnia pracy”. Jednego tygodnia mogę być w samolocie do Sydney, drugiego pracować w Cupertino nad Keynote na dużą konferencję, a w następny organizować ekipę filmową w Istambule. Każdy dzień jest inny i trzeba być przygotowanym na zmianę kierunku akcji w każdej chwili. Bywało i tak, że będąc na projekcie w Tokio, po trzech dniach musiałam lecieć do Nowego Jorku, bo wyskoczyło coś ważniejszego do zrobienia.


Kogoś, kto lubi mieć wszystko zaplanowane, moja praca doprowadziłaby do szaleństwa, a że ja w jednym miejscu długo nie usiedzę, to póki co takie szaleństwa po świecie mi pasują.
Czujesz, że zawodowo możesz pozwolić sobie na pewną niezależność czy jednak korporacja każe trzymać się w ryzach?
Jeśli chodzi o kreatywność, to zdecydowanie mam tutaj wolną rękę. Jeśli chodzi o interpretację artystyczną, muszę trzymać się podstawowych elementów stylowych Apple.
Nie wiem, czy orientujesz się, jak dużo osób pracuje na takich samych, jak Twoje stanowiskach. Dlaczego (biznesowo) to ważne dla Apple mieć taki zespół?
Apple ma jeden z najlepszych działów marketingowych na świecie. Wynalezienie nowego gadżetu to jedna sprawa, a wypromowanie go - to inna. Bez osób od kwestii wizualnych wyrobienie dobrej marki firmy jest niemożliwe, więc jak najbardziej zatrudnianie takich osób jak ja jest ważne, przynoszą one kreatywne spojrzenie na biznes.
Spodziewam się, że udało Ci się służbowo zwiedzić dużą część świata.
Zwiedzić to chyba złe słowo, bo wyjazdy służbowe to nie to samo, co turystyczne, ale tak - zlatałam już z Apple kawał świata.
Najlepsze wspomnienia z tych podróży?
Każde miejsce jest inne. Inna kultura, jedzenie, ludzie. Będąc w Australii, udało mi się wziąć dodatkowo urlop po projekcie, wypożyczyć samochód i wyruszyć, bez specjalnego planu, wzdłuż wybrzeża. Poznałam tam fajnych ludzi, miałam przygodę z wężem i przez pomyłkę „wprowadziłam” się nie do tego mieszkania, które wynajęłam. Wszystko zakończyło się dobrze i z uśmiechem na twarzy wróciłam szczęśliwie do Kalifornii.
Innym razem po wylądowaniu w Bostonie w delegacji zabrano mnie z lotniska z poważnym zapaleniem ucha na pogotowie, gdzie spędziłam pod kroplówką pół nocy. Będąc w Pekinie, omal nie umarłam ze strachu w taksówce z lotniska, a później cała ekipa zdjęciowa rozchorowała mi się po wyjściu na „włoskie” żarcie.
Każdy wyjazd jest inny, ale najfajniejsze jest to, że przez te wszystkie lata pracy miałam okazję poznać naprawdę niezwykłych ludzi: fotografów, filmowców, grafików. To te nawiązane przyjaźnie są najlepsze.
Wydaje się, że ścieżka kariery dla tak kreatywnego zawodu w firmie z branży nowych technologii nie jest specjalnie rozbudowana…
Oj, z tym stwierdzeniem się nie zgadzam.
Czytaj dalej: dlaczego młodzi wyjeżdżają z rejonu Doliny Krzemowej?
Widzisz więc dla siebie pole do dalszego rozwoju? Co mogłabyś robić?
Apple jest potężną firmą technologiczną z portfolio produktów, które trzeba ciągle promować. Dział naszego marketingu to ogromna agencja reklamowa zatrudniająca najlepszych grafików komputerowych, dyrektorów artystycznych itp. Co dalej - jeszcze nie wiem, ale czuję, że już czas na zmiany. Może po 11 latach w Apple czas na nowe wyzwanie. Może jakaś propozycja pracy w Polsce? (śmiech)


Przeczytaj także
Na pewno masz znajomych, którzy (zwłaszcza po kryzysie, ale o tym za chwilę) podjęli już decyzję o zmianie. Jakie są powody, dla których przykładowo wynoszą się z San Francisco? O ile się wynoszą.
San Francisco to niesamowite miasto i bardzo łatwo się jest zakochać nawet w tej słynnej mgle, która z lata robi zimę. Niestety jest ono również najdroższym miastem w USA i gdy mowa o wynajmie czy kupnie mieszkania, w grę wchodzą obecnie kosmiczne koszty.
Ludzie wyjeżdżają, bo ciężko tu kupić dom i utrzymać rodzinę. Smutne to, ale miasto robi się dostępne tylko dla 1 procenta tych najbogatszych. Ja niestety do tego procenta również nie należę…
Wracam do wywołanego kryzysu ekonomicznego - byłaś jego naocznym świadkiem. Co zostawił po sobie w Dolinie Krzemowej?
Jeśli chodzi o Dolinę Krzemową, to w 2008 roku było tu więcej mieszkań do wynajęcia niż lokatorów i nie było takich korków na drogach. Kryzys był, ale nie tak odczuwalny, jak w i innych częściach Stanów. Jeśli chodzi o moją pracę, to niewiele się zmieniło, więc kryzysu za bardzo nie odczułam.
Krzemowa też rozwija się jak gdyby nigdy nic?
Obecnie zjeżdżają się tu za pracą setki ludzi tygodniowo, mieszkań brak, a jeśli są, to kosmicznie drogie. No i dojazd do pracy - zabiera mi dwa razy więcej czasu niż w 2008 roku.
Doświadczasz tu tego osławionego wyścigu szczurów czy Kalifornia nie sprzyja takiej rywalizacji?
Wyścig szczurów i konkurencja są już wszędzie, a to, czy chcemy w tym uczestniczyć, zależy tylko od nas samych. Coś za coś. Dla mnie ważne jest robienie tego, co lubię, bo z tego mam największą satysfakcję. Reszta przyjdzie sama.


Obecnym problemem młodych ludzi po studiach jest chęć bardzo szybkiego wzbogacenia się. Mają oni fantastyczne pomysły, ale brakuje im cierpliwości i doświadczenia. Startują z nowym pomysłem za szybko, a w dzisiejszych czasach najmniejszy błąd może zakończyć się wielką porażką małej firmy. Cierpliwości i wytrwałej pracy życzę tym wszystkim z dużymi marzeniami.
Masz już długi staż za oceanem. Za co sobie cenisz życie w tym kraju?
Za różnorodność. Mieszkają tu ludzie z całego świata i jest to miejsce, gdzie pomimo różnic kulturowych, jakoś fajnie to funkcjonuje. Przez przyjazd tutaj otworzyły mi się oczy na świat i teraz patrzę już z innej perspektywy.
Wiem, że jeśli się czegoś bardzo chce, to można to zrealizować. Wszystko oczywiście zależy od nas samych i tego, jak zapatrujemy się na świat. Za Europą tęsknię jednak bardzo i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tam wyląduję.
Rozmawiała Malwina Wrotniak-Chałada, Bankier.pl
Materiał jest częścią projektu „Tam mieszkam”