W polskim przemyśle skończyła się era łatwych przewag kosztowych. Dziś liczy się efektywność, elastyczność i gotowość do konsekwentnej, trwałej zmiany. Wzrost nie wydarza się już „sam z siebie” – potrzebuje inwestycji w automatyzację, kompetencje i odporność surowcową. Rolą inwestora nie jest dziś jedynie finansowanie, ale także przyspieszanie transformacji i wspieranie firm w budowaniu trwałej przewagi.


Niemcy już od dekad są dla polskiej gospodarki najważniejszym partnerem handlowym – nic więc dziwnego, że ich słabość natychmiast odbija się na naszych przedsiębiorstwach, szczególnie tych nastawionych na eksport.
Gospodarka naszych zachodnich sąsiadów przez ostatnie dwa lata była w recesji, a w 2025 roku Niemcy nadal zmagają się ze stagnacją gospodarczą, niepewnością polityczną oraz poważnymi wyzwaniami strukturalnymi: niekorzystną demografią, rosnącymi kosztami energii, presją ze strony chińskiej motoryzacji i ryzykiem barier celnych w handlu z USA.
Nowe przewagi konkurencyjne przemysłu
Mimo tych zawirowań Polska radzi sobie stosunkowo dobrze. Pomaga rosnąca dywersyfikacja rynków zbytu, duży rynek wewnętrzny i inwestycje publiczne. Ale długotrwała stagnacja w Niemczech pozostaje jednym z największych zagrożeń dla naszej gospodarki — co widać choćby po spadkach wskaźnika PMI w czerwcu. W lipcu nastąpiło odbicie z poziomu 44,8 pkt do 45,9 pkt, co nadal jest poziomem wskazującym na umiarkowany pesymizm biznesu. Co ciekawe, wysoki poziom PMI notują gospodarki mniejszych państw EU - Irlandii, Holandii, Hiszpanii a nawet Grecji. Spadki hamują, ale nadal nie widać sygnałów istotnego ożywienia.
Klucz do odporności przedsiębiorstw
Jednym z ważnych mechanizmów osłonowych dla polskiego przemysłu jest nearshoring — firmy zagraniczne, niepewne stabilności globalnych łańcuchów dostaw, coraz częściej szukają dostawców bliżej siebie. To jest na pewno pozytywny trend, który umacnia odporność polskiej gospodarki.
Po drugie, nadal jesteśmy konkurencyjni kosztowo, chociaż czas prostych rezerw wynikających z niskich kosztów pracy i taniej siły roboczej powoli się kończy. Niestety, nadal nie jesteśmy konkurencyjni w wymiarze efektywności. Nasze firmy są słabiej zautomatyzowane niż ich zachodni konkurenci, dysponują starszym parkiem maszynowym, nieraz pozyskiwany z drugiej ręki. Firmy często szukają oszczędności na kosztach utrzymania i serwisu maszyn, co zwiększa ryzyko przestojów i awarii. W mniejszym stopniu dotyczy to firm z kapitałem zagranicznym oraz tych wspieranych przez inwestorów finansowych. W masowej produkcji trudno dziś rywalizować z Azją — ale mamy realne szanse w segmentach wyspecjalizowanych, opartych na jednostkowych zamówieniach i know-how.
Inflacja, gotówka i presja surowcowa
Choć wysoka inflacja nie doprowadziła do zapaści podobnej do tej z lat 90. i przełomu wieków, kiedy nikt nikomu nie płacił w terminie, a zatory płatnicze były jednym z głównych hamulcowych rozwoju, to mniejsze firmy przemysłowe odczuwają wydłużone terminy płatności. Jednocześnie jednak czas realizacji płatności w mniejszych firmach przemysłowych jest nadal dłuższy niż w ramach grup kapitałowych, zwłaszcza tych zachodnich.
W tym samym czasie zauważalne obecnie obawy o dostępność i ceny surowców skłaniają przedsiębiorców do ich wcześniejszego zakupu, co zwiększa zapotrzebowanie na kapitał obrotowy i wydłuża cykl rotacji gotówki. Zmienność kursów walut i zagrożenie ponownym wzrostem inflacji dodatkowo komplikują sytuację — szczególnie dla firm, które teraz właśnie agresywnie tną rezerwy finansowe.
Niestety, ryzyko walutowe pozostanie z nami na dłużej, o wejściu do strefy euro nie ma dziś mowy z powodów politycznych. O ile w 2008 i 2009, osłabienie złotówki pozwoliło nam pozostać „zieloną wyspą”, o tyle dziś ten mechanizm nie zadziała już jak amortyzator. Wielu eksporterów przed 2008 rokiem dostosowało swoje koszty tak, by utrzymać rentowność przy kursie 3,20, więc kurs ponad 4,5 złotych za euro i, co istotne, również dolara pomógł im przetrwać zawirowania na rynku. Tylko że, to było możliwe przy średnich wynagrodzeniach na poziomie 850 EUR, ale nie wydarzy się przy średniej bliskiej 2.050 EUR miesięcznie.
„Zielona” reindustrializacja jest możliwa
Ciekawym czynnikiem, który dziś jeszcze nie ma wpływu na gospodarkę, ale będzie się to zmieniać w miarę wdrażania polityk EU na poziomie instrumentów finansowania, jest europejska strategia wzrostu konkurencyjności. Europa stawia na konkurencyjność opartą na trzech fundamentach: reindustrializacji i wzroście odporności gospodarki, digitalizacji oraz na zrównoważonym rozwoju. Pierwszy z nich oznacza nie tylko nearshoring i powrót do lokalnej produkcji, ale także odbudowę kompetencji przemysłowych i technologicznych w wymiarze edukacji zawodowej, czy wspierania specjalistycznych firm. Cyfryzacja biznesu oznacza racjonalne zarządzanie energią i surowcami - optymalizację i wzrost efektywności procesów biznesowych we wszystkich aspektach. Jeśli chodzi o zrównoważony rozwój, trzeba sobie uzmysłowić, że zielona gospodarka staje się koniecznością, także z powodów czysto praktycznych, strategicznych. Chcemy budować większą odporność w kwestii zależności europejskich przemysłów od importu. Stąd każdy kilogram surowca sprowadzony z Azji powinien krążyć w naszym systemie jak najdłużej, czyli być poddawany skutecznemu recyklingowi. Jeżeli przy okazji trawa będzie bardziej zielona a zwierząt w naszych lasach będzie więcej to tym lepiej. Przede wszystkim jednak musimy myśleć o sobie.
Choć polityczny klimat wokół ESG się zmienia, myślenie długofalowe, także w kontekście oszczędzania zasobów staje się warunkiem konkurencyjności — niezależnie od ideologii.
Inwestor jako sojusznik transformacji
Jako inwestor finansowy chcemy aktywnie uczestniczyć w tych procesach i na ich podstawie budować naszą strategię inwestycyjną. Firmy, które będą umiejętnie łączyć wszystkie 3 wspomniane przeze mnie wcześniej obszary będą w stanie konkurować na poziomie europejskim nie tylko niskimi kosztami pracy. Wciąż jeszcze nadrabiamy dystans dzielący nas jeszcze od firm zachodnich, ale to jest również rola inwestora finansowego, aby takie procesy wspierać i przyspieszać.
W wielu sektorach przemysłowych, które są już mocno spenetrowane przez kapitał zachodni, tego dystansu już nie ma, a standardy zarządzania, oprzyrządowanie optymalizacyjne nie odbiega od międzynarodowych liderów. Obserwujemy także zmiany pokoleniowe na rynku. Starsze pokolenie przedsiębiorców, które zakładało biznesy tuż po transformacji, coraz częściej szuka sukcesorów poza rodziną. Młodsi właściciele są bardziej otwarci na dywersyfikację majątku i współpracę z funduszami private equity, zwłaszcza wobec słabości rynku publicznego. Dla wielu z nich fundusz staje się nie tylko inwestorem, ale także katalizatorem nowej jakości działania.
Nasz krajowy przemysł nie potrzebuje rewolucji – potrzebuje konsekwencji. Dla polskiej gospodarki kluczowe nie będzie tempo zmian, lecz ich kierunek i trwałość. Inwestowanie w efektywność, automatyzację, kulturę organizacyjną i surowcową odpowiedzialność nie jest już przewagą konkurencyjną, tylko staje się warunkiem przetrwania w trudnym, globalnym otoczeniu.
Autor: Piotr Miller, senior partner w Avallon MBO






















































