
Rosnące straty PKP Cargo i rosnące straty jej akcjonariuszy - to krajobraz, który towarzyszy notowaniom giełdowym krajowego przewoźnika towarowego. Zamiast stabilności i dywidend jest giełdowy koszmar.
Jesienią 2013 roku PKP Cargo debiutowało na GPW, jako największy przewoźnik w Polsce i drugi największy w Europie. Akcjonariuszy kuszono nie tylko perspektywą rozwoju, ale i stabilnością biznesu. - Jesteśmy dobrze wyposażeni w tabor, przeszliśmy restrukturyzację, nie mamy długów. Dlatego zakładamy, że będziemy się dzielić wypracowanym zyskiem z akcjonariuszami - zapowiadał ówczesny prezes Łukasz Boroń.
Debiut PKP Cargo był przedostatnim z przeprowadzanych przy okazji częściowych prywatyzacji majątku Skarbu Państwa (ostatnia była Energa). Spółka miała swoje problemy, jednak dzięki restrukturyzacji wyszła na prostą i miało już być tylko lepiej. Jakub Karnowski, ówczesny prezes zarządu PKP SA, nazywał debiut "kamieniem milowym w procesie zmian".
Przygoda PKP Cargo z giełdą nie zaczęła się najgorzej. Spółka zadebiutowała przy wycenie na poziomie 3,5 mld zł, by w 2014 i 2015 przekroczyć nawet 4 miliardy. Później było jednak tylko gorzej. Ostatnie 3 mld zł na kapitalizacji PKP Cargo widziano w 2017 roku, ostatni miliard w 2019 roku. Dziś spółka warta jest ledwie 577 mln zł. Od debiutu straciła przeszło 83 proc., a wraz z nią akcjonariusze, którzy skusili się na wizję rozwoju transportowego giganta.
Gigant, gigancik, gigantunio
Tyle, że gigant stawał się coraz słabszy na rodzimym rynku. Jeszcze w I połowie 2012 roku udziały PKP Cargo w przewozach w Polsce przekraczały 50 proc. Już wtedy rozpoczynał się jednak proces powolnego tracenia rynku na rzecz konkurentów. W I kwartale 2020 roku udział PKP Cargo w przewiezionej masie towarów w Polsce spadł po raz pierwszy poniżej 40 proc. W II kwartale było to z kolei ledwie 36,6 proc.

Wspomniany II kwartał był zresztą dla spółki bardzo ciężki, wygenerowała bowiem 77,5 mln zł straty. Można byłoby tę kwestię zwalić na koronawirusa, gdyby nie fakt, że w I kwartale 2020 roku spółka zanotowała 114 mln zł straty, a w IV kwartale 2019 roku 62,7 mln zł. Prezes Czesław Warsewicz liczy na poprawę w kolejnych kwartałach, jednak w zapowiedziach zachowuje ostrożność.

- Przed nami III i IV kw., liczymy, że wyniki będą się poprawiać (...) Trudno obecnie precyzyjnie prognozować, jak będzie wyglądało zapotrzebowanie na przewozy węgla ze strony energetyki, kiedy nastąpi otwarcie pieca w Nowej Hucie, bo też jest dla nas znaczący impuls przewozowy. Czy to będzie jeszcze w tym roku, czy będzie przeniesione na przyszły rok? (...) Liczymy, że wyniki III i IV kwartału będą znacznie pozytywniejsze. Czy to wystarczy, żeby wygenerować wynik netto w skali roku dodatni? Zobaczymy - stwierdził prezes na konferencji po publikacji raportu.
Węglowy problem
To właśnie kwestia węgla jest jednym ze źródeł problemów PKP Cargo. Lokomotywa firmy z długim sznurem węglowych wagonów to bodaj najpopularniejszy krajobraz towarowego transportu kolejowego w Polsce. To właśnie na transporcie węgla spółka w dużej mierze oparła swą "masę" drugiego największego przewoźnika w Europie, tymczasem węgla wydobywa się w Polsce coraz mniej. W II kwartale 2020 w rynek ten dodatkowo uderzył koronawirus (przez spadek zapotrzebowania na energię, a więc i węgiel, praca przewozowa wygenerowana na węglu w PKP Cargo spadła rok do roku aż o 26,3 proc.), ale trend jest szerszy.

Po pierwsze konieczność transformacji energetycznej wydaje się raczej nieodwracalna. Choć elektrownie węglowe w najbliższych latach wciąż będą istniały w Polskim miksie, to jednak patrząc na założenia Zielonego Ładu udział ten powinien stopniowo spadać. To samo tyczy się zresztą przemysłu metalurgicznego, z którym PKP Cargo ma spore kontrakty (on także będzie pod środowiskową presją ze strony UE). Po drugie ocieplenie klimatu sprawiło, że mamy coraz cieplejsze zimy i mniej węgla jest potrzebne zimą. W letnim szczycie coraz większą rolę zaczynają odgrywać z kolei OZE z m.in. silnie rozwijaną w ostatnich latach fotowoltaiką.

Teoretycznie koleje na Zielonym Ładzie też powinny zyskiwać, ale... PKP Cargo ma mocną pozycję, tyle że na rynku schyłkowym. Na innych, jak np. coraz popularniejszy intermodal, rozwija się, tutaj jednak konkurencja jest o wiele bardziej zaciekła. Stąd udział przewoźnika w krajowym rynku spada. Do tego dochodzą konieczności dużych wydatków na tabor, które dodatkowo ciążą wynikom. Tymczasem coraz bardziej napięty jest bilans spółki, gdzie zobowiązania sięgają już 4,6 mld zł przy kapitale własnym na poziomie 3,2 mld zł. Pandemia nasila te problemy, spółka stoi przed perspektywą cięcia nakładów inwestycyjnych i zatrudnienia. Tylko w I półroczu 2020 roku spółka zmniejszyła liczbę etatów o blisko 800, a już zapowiada, że proces będzie kontynuowany i w III kwartale.

Transformacja PKP Cargo jest potencjalną szansą. Spółka dysponuje bowiem sporym kapitałem w postaci obecnej pozycji, obecności na innych europejskich rynkach (PKP Cargo International, wcześniejsze AWT), kontaktów biznesowych i sprzętu. Jeżeli spółce udałoby się wrócić do poziomów zysków notowanych choćby w 2018 roku, dzisiejsza jej wycena wyglądałaby jak prawdziwa okazja. Słowem klucz jest jednak "jeżeli", po zachowaniu inwestorów widać zaś, że póki co widzą oni więcej ryzyk związanych ze spółką, niż szans wynikających z potencjalnej transformacji.
