Szwajcarska waluta jest najsłabsza względem euro od czerwca 2016 roku. Jednakże ze względu na „wakacyjną” korektę na parze euro-złoty frank w Polsce nadal kosztuje ponad 3,80 zł.


We wtorek rano za jedno euro trzeba było zapłacić nawet 1,1017 franka, a więc najwięcej od ponad roku. A jeszcze w lutym notowania euro-franka zbliżały się do bariery 1,06. Na tym poziomie, według nieoficjalnych doniesień, miał interweniować Szwajcarski Bank Narodowy.
Ale to było zimą, gdy na rynku finansowym obawiano się kryzysu bankowego w Europie i wygranej Frontu Narodowego we Francji. Jednak zamiast Marine Le Pen dostaliśmy Manuela Macrona, co tak uszczęśliwiło inwestorów, że nie przejęli się faktycznymi plajtami (tj. „uporządkowanymi likwidacjami”) dwóch banków włoskich i jednego hiszpańskiego.
Na skutek wzrostu globalnego apetytu na ryzyko frank i inne „bezpieczne przystanie” poszły w odstawkę. Tym bardziej, że koniunktura gospodarcza w strefie euro uległa poprawie i już mało kto mówi o powrocie recesji na Stary Kontynent.
Tyle że osłabienie szwajcarskiej waluty jest praktycznie niezauważalne na polskim rynku, na którym we wtorek o 9:15 za jednego franka trzeba było zapłacić ponad 3,85 zł. Jeszcze w maju kurs CHF/PLN atakował linię 3,80 zł, stanowiącą istotne wsparcie dla pary frank-złoty. To właśnie na tej granicy zatrzymywały się spadki w kwietniu i wrześniu 2015 roku.
Wydaje się, że do przełamania poziomu 3,80 zł potrzebujemy nie tylko słabości franka wobec euro (bo tą już mamy), ale też siły złotego względem euro. Tymczasem od początku czerwca polski pieniądz systematycznie tracił względem europejskiego – kurs EUR/PLN wzrósł w tym czasie z niespełna 4,17 zł do blisko 4,24 zł.


Takie letnie osłabienie złotego dobrze wpisuje się w historyczne wzorce – przez ostatnie 17 lat maj i czerwiec statystycznie przynosiły wzrost notowań euro. Za to lipiec jest statystycznie najlepszym miesiącem w roku dla złotego.
Krzysztof Kolany