

Magister Kowalski nie znalazł ziemi obiecanej na Wyspach. Wiara w magię dyplomu okazała się płonna.
Jechać na saksy czy nie jechać? Wiele osób odpowiedziało sobie na to pytanie twierdząco. Na Zachód trafiło wiele osób z dyplomem w kieszeni. Głównym kierunkiem wyjazdów Kowalskiego stały się Wyspy Brytyjskie — rezyduje tam blisko 650 tys. rodaków. To ich pod lupę wzięli naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego — Paweł Kaczmarczyk i Joanna Tyrowicz.
Zaskakuje już pierwszy wniosek z badań — wykształcony emigrant na Wyspach ma w portfelu tyle, ile jego odpowiednik nad Wisłą. Wiara w magię dyplomu okazała się płonna. Żeby zarobić, nie trzeba było pokonywać tysięcy kilometrów — uważają eksperci.
— Osoby z wyższym wykształceniem, które wyemigrowały do Wielkiej Brytanii, w relacji do osób, które zostały w kraju i mają podobne wykształcenie, nie zyskały nic, jeśli chodzi o wysokość pensji — podkreśla Joanna Tyrowicz.
— Polacy z wyższym wykształceniem zarabiają przeciętnie tyle, ile Brytyjczycy ze średnim — wyjaśniają autorzy.
Różnica w płacy między absolwentem uczelni a ogólniaka w Polsce i na Wyspach jest podobna i wynosi około 20 proc. Skoro dane nie potwierdzają szczególnie wielkich korzyści z emigracji, pojawia się pytanie, czy wyjazd był błędem, a trzymanie się brytyjskiej ziemi ma sens. Naukowcy z UW i na to znaleźli odpowiedź.
— Nawet dzisiejsze niższe niż „wypada" wynagrodzenie na emigracji może być po prostu inwestycją w przyszłe dochody — uważa Joanna Tyrowicz.
Czytaj więcej w dzisiejszym "Pulsie Biznesu".

























































