Lada moment będzie można skorzystać z bonu turystycznego. Warto jednak mieć świadomość, że bon ten będzie miał długofalowe skutki nie tylko dla branży turystycznej.


Ustawa o Polskim Bonie Turystycznym została podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę 17 lipca. Z bonu będzie można skorzystać od 1 sierpnia do końca marca 2022 roku. Zapłacimy nim za „usługi hotelarskie lub imprezy turystyczne realizowane przez przedsiębiorcę turystycznego lub organizację pożytku publicznego na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. Wartość nominalna bonu wynosi 500 złotych. Przysługuje on na każde dziecko, na które wypłacane jest zasiłek w ramach programu „Rodzina 500+”.
Przeczytaj także
Sam bon ma charakter niematerialny. Będzie to cyfrowe świadczenie udzielane przez ZUS, z którego rozliczać będą się mogli przedsiębiorcy turystyczni lub organizacje pożytku publicznego, które zarejestrują się w Polskiej Organizacji Turystycznej. Bon otrzymają rodzice, którzy zarejestrują się w systemie PUE ZUS. Od 25 lipca trwa rejestracja firm, w których będzie można zapłacić bonem. Prezes POT szacował, że w bazie może znaleźć się ponad 100 tysięcy podmiotów uprawnionych do realizacji bonu. Według rządowych szacunków program obejmie ponad 6 milionów dzieci i będzie kosztował podatników 3,5 mld złotych.
Rząd mówi: przepraszam
W oficjalnych wystąpieniach prezydent i przedstawiciele rządu mówili z jednej strony o wsparciu dla branży turystycznej, a z drugiej o pomocy dla rodzin. Jest to zatem jednocześnie jedna z obietnic tegorocznej kampanii prezydenckiej, a z drugiej dotacja dla właścicieli hoteli i firm organizujących wypoczynek w formie obozów czy kolonii. To właśnie znaczny stopień „poszkodowania” branży turystycznej był głównym wytłumaczeniem specjalnego wsparcia akurat tej grupy przedsiębiorców. Jakoś jednak nie za bardzo przypominano, że owo poszkodowanie branży turystycznej było w znacznej mierze efektem działań rządu Mateusza Morawieckiego.
Problem z takimi dwufunkcyjnymi pomysłami jest taki, że nie do końca wiadomo, komu faktycznie mają one służyć. Jeśli głównym celem miało być wsparcie branży turystycznej w sezonie 2020, to pomysł jest mocno spóźniony. Raz, że program rusza dopiero 1 sierpnia, zasadniczo już po głównej części sezonu wakacyjnego. Hotelarze i tour operatorzy przeżyli zapaść przede wszystkim w kwietniu, gdy rząd z dnia na dzień zabronił im prowadzenia działalności i zarabiania pieniędzy. Dwa, anegdotyczne doniesienia o tłumach nad polskim wybrzeżem Bałtyku, w Tatrach, Karkonoszach czy na Mazurach sugerują, że branża turystyczna nie potrzebuje wsparcia, bo radzi sobie całkiem nieźle. Zwłaszcza gdy się spojrzy na ceny, w wielu przypadkach znacznie wyższe niż w ostatnich latach.
Dodajmy zarazem, że turystyczny boom jest selektywny. Obłożone są kwatery prywatne, domki letniskowe, campingi czy gospodarstwa agroturystyczne. Kto miał jechać z dziećmi do Turcji czy Egiptu, ten raczej pozostał w Polsce. Równocześnie pustkami świecą drogie hotele w dużych miastach nastawione na obsługę turystów zagranicznych lub klientów biznesowych. Rozpruta siatka lotów i ogólna niepewność co do „antywirusowych” zakazów sprawiły, że ten segment turystyki wciąż jest odległy od formy sprzed roku. Ale jemu bon turystyczny raczej nie pomoże.
Na dodatkowe pieniądze liczyć mogą natomiast organizatorzy wycieczek, obozów czy kolonii, jeśli tylko organizowane są one w Polsce. Być może jest to próba zrekompensowania tym przedsiębiorcom strat, jakie ponieśli z tytułu nieprzemyślanych wypowiedzi ministra zdrowia. Pamiętamy, jak w kwietniu minister Szumowski straszył nas, że o „wakacjach, jaki kiedyś, trudno nam myśleć”. Po takiej wypowiedzi posypały się rezygnacje z wakacyjnych wyjazdów. Wiele obozów czy kolonii zostało odwołanych z powodu niemożności bądź nieopłacalności spełnienia wyśrubowanych norm sanitarnych.
Państwowy bon w rynkowych warunkach
Starsze pokolenia zapewne przypomniały sobie Fundusz Wczasów Pracowniczych lub bony towarowe, bardzo popularne w schyłkowym okresie funkcjonowania PRL. Jednak przez ostatnie 30 lat sektor turystyczny w Polsce został praktycznie w całości sprywatyzowany. I miał się świetnie! W ostatnich latach przeżywaliśmy wręcz boom turystyczny. Rosła liczba miejsc noclegowych – i to zarówno w drogich hotelach jak i w domkach lub kwaterach prywatnych, agroturystyce czy poprzez wynajem na platformach społecznościowych. Szybko rosła liczba turystów zza granicy. Wzrost wynagrodzeń i transferów socjalnych sprawił, że coraz Polaków mogło sobie pozwolić na urlop.
To wszystko zostało zerwane w marcu i kwietniu 2020 roku kompletnie absurdalnym lockdownem. Teraz „kapitan Państwo” zorientował się, jak gruby błąd popełnił i usiłuje go naprawić. Jedną z takich inicjatyw jest właśnie bon turystyczny. To tak naprawdę wielki eksperyment ekonomiczny. Przez najbliższe miesiące będziemy świadkami zderzenia państwowego bonu z siłami rynkowymi. Efekty mogą być zadziwiające i nieprzewidywalne. Ale pewne rzeczy przewidzieć jest dość łatwo.
Po pierwsze, usługi turystyczne w Polsce otrzymają nierynkowe wsparcie względem podobnej usługi świadczonej za granicą. To zapewne zwiększy popyt na wypoczynek w kraju przy sztywnej podaży miejsc noclegowych (których obłożenie jest obecnie wysokie). Można zatem spodziewać się wzrostu cen turystyki krajowej. Więcej zapłacimy za noclegi, kolonie czy obozy. I nie będzie to winą „chciwych kapitalistów”, tylko efektem prawa popytu i podaży.
Po drugie, na wyjazd do hotelu czy wysłanie dziecka na kolonię zdecydują się ludzie, którzy takiego przedsięwzięcia wcześniej w ogóle nie planowali. Wielu pomyśl tak: „jak nie wykorzystam bonu, to pieniądze przepadną”. To jeszcze bardziej nakręci popyt i wywrze presję na wzrost cen.
Po trzecie, istotnych efektów bonu turystycznego raczej nie odczujemy w 2020 roku. To wynika z kalendarza. Ludzie z dziećmi (zwłaszcza z tymi w wieku szkolnym i przedszkolnym) jeżdżą na urlopy zwykle w czasie letnich wakacji. A te powoli zmierzają do końca. Głównym miesiącem urlopowym w polskich warunkach jest lipiec. Poza tym wiele osób już dawno zarezerwowało terminy i wprowadzenie bonu nie wpłynie na ich decyzje w tym zakresie. Potem dzieci idą do szkoły (tj. jeśli pójdą) i prawdopodobnie dopiero w przyszłoroczne ferie zimowe zacznie się „kasowanie” bonów. Zatem efekty bonu turystycznego w największej mierze pojawią się w 2021 roku, gdy wszelkie covidowe restrykcje mogą już być historią, a gospodarka wedle wszelkich prognoz wróci do normalnego funkcjonowania.
Po czwarte, ustawodawca chyba nie docenił kreatywności Polaków. Owszem w ustawie znajduje się zapis, że usługi turystyczne i hotelarskie mają być realizowane na rzecz dziecka, na które przyznano bon. Ale kto to będzie weryfikował? Czy trzeba będzie okazać dziecko przy meldowaniu się w hotelu? A nawet jeśli, to jaki interes w takiej kontroli będzie miał przedsiębiorca?
Bonu turystycznego teoretycznie nie można wymienić na gotówkę ani go sprzedać. Teoretycznie, bo przecież zawsze znajdzie się sposób, aby sprzedać kod obsługi płatności komuś innemu. Nie twierdzę, że takie przypadki będą masowe. Ale jestem przekonany, że nie zabraknie sytuacji, gdy bon zostanie wykorzystany w sposób, który nie był intencją ustawodawcy. Tak samo jak to ma teraz miejsce w przypadku funkcjonowania opieki socjalnej.
Po piąte warto odnotować, że władza testuje nowy sposób rozdzielania „socjalu”. Podobnie jak 500+ trafia on tylko do rodziców niepełnoletnich latorośli, z pełną premedytacją pomijając osoby bezdzietne i starsze (ale te ostatnie mają 13. czy 14. emeryturę na wzór upadającego górnictwa węglowego). Lecz o ile program „Rodzina 500+” pozostawia beneficjentom pełną swobodę wydawania pieniędzy (można nawet kupić za nie złoto), o tyle bon można zrealizować tylko w określony sposób, w miejscach wskazanych przez urzędników. Ponadto zamiast „żywej” gotówki mamy cyfrowy zapis – coś jakby ktoś chciał oswoić naród z ideą pieniądza opartego o blockchain (oczywiście nie jest to ta technologia, ale samo „opakowanie” bonu wygląda trochę podobnie).
Reasumując, program bonu turystycznego jest próbą naprawienia problemów stworzonych przez rząd w marcu i kwietniu. Jest to eksperyment, którego pełne skutki poznamy zapewne w roku 2021, gdy według wszelkich prognoz koniunktura gospodarcza ma być znacznie lepsza niż obecna. Dotowanie przez podatników polskiej branży turystycznej będzie wywierało presję na wzrost cen i w dłuższym terminie może przyczynić się do spadku konkurencyjności na tle oferty zagranicznej.
Na koniec jeszcze największe niebezpieczeństwo. Jestem niemal pewny, że przed wyborami w roku 2023 (albo wcześniejszymi) pojawi się polityczna pokusa, aby z tego „jednorazowego” dodatku uczynić stałe „świadczenie” na wzór 500+, „kredkowego” czy czego tam jeszcze. Czyli grozi nam kolejny transfer socjalny finansowany przez podatników – zarówno posiadających dzieci jak i bezdzietnych. Każdy kolejny tego typu program nasila szkodliwą postawę roszczeniową. Ludziom wmawia się, że coś im się „należy” z racji samego istnienia. To bardzo niebezpieczna tendencja zachęcania do życia na koszt innych i unikania legalnej – i bardzo wysoko opodatkowanej – pracy. Znacznie łatwiej, prościej i skuteczniej można by pomóc branży turystycznej po prostu redukując stawkę podatku VAT na te usługi. Tylko że wtedy żaden polityk nie mógłby twierdzić, że nam coś „dał”.