Z punktu widzenia polskiego czytelnika, raport „The Economist” nie jest zbyt odkrywczy. Pewnie wielu Polaków skrzywi się na brak poruszenia wszystkich nadwiślańskich bolączek, niedostateczne uwypuklenie meandrów trudnej polskiej historii czy przewagę ogólników nad konkretami.
Trzeba jednak pamiętać, że raport skierowany jest do szerszego grona odbiorców, a na raptem 12 stronach nie wszystko da się ująć. Inwestorzy, ekonomiści i komentatorzy z całego świata, dla których Polska i jej problemy są nierzadko równie egzotyczne jak dla nas np. Botswana czy Paragwaj, mogą w przystępny sposób poznać ogólny obraz naszego kraju i gospodarki.
Publikacja tygodnika to również miły prezent dla znajdującego się pod presją rządu Donalda Tuska. Nieco niepokoi mnie jednak, że wśród ostatnich raportów specjalnych „The Economist”, tylko jeden ma ministerialnego sponsora – właśnie ten dotyczący Polski. Do pochwał tych podchodzę z rezerwą również dlatego, że nadmierny zachwyt nad komplementami płynącymi z „cywilizowanego świata” mógłby być przykładem cechującej Polaków postawy, o której przy drogim winie dyskutowali ministrowie Sikorski i Rostowski. Bardziej niż w opiniotwórczym magazynie, „złoty wiek” wolałbym zobaczyć w portfelach Polaków.
Michał Żuławiński

























































