Tak samo jak Tauron, JSW debiutowało przy bardzo złych nastrojach inwestycyjnych na świecie. Rok temu rynek lękał się o przyszłość Grecji i martwił słabnącym wzrostem gospodarczym w Stanach Zjednoczonych. Teraz oprócz Grecji obawy budzi też kondycja Irlandii, Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Strefa euro trzeszczy w szwach, Ameryce grozi niewypłacalność, a koniunktura gospodarcza na całym świecie zaczyna słabnąć.
Tak samo było rok temu i wówczas kurs Tauronu do połowy sierpnia nie mógł oderwać się od poziomu z debiutu. Wybicie w górę było bardzo dynamiczne i wyniosło kurs Tauronu o 35%. Tauronowa hossa zakończyła się w grudniu i wynikała z jednego podstawowego czynnika, jakim było wznowienie dodruku pieniądza przez Rezerwę Federalną.
Także teraz na rynku można spotkać spekulacje, że w obliczu rosnącego bezrobocia FED „odpali” trzecią rundę QE3. Dawałoby to szansę na wznowienie inflacyjnej hossy, a przede wszystkim podbiło ceny surowców. Także węgla koksującego – czyli głównego źródła przychodów JSW.
Rok temu katalizatorem zwyżki notowań Tauronu była bardzo optymistyczna rekomendacja od analityków portugalskiego banku Espirito Santo z ceną docelową 6,70 zł. Teraz ten sam bank zaleca kupno walorów JSW i prorokuje wzrost ich ceny do 190 złotych. Czyżby i tym razem bankierzy pod wezwaniem Ducha Świętego doznali łaski oświecenia w kwestii polityki FED-u?
Tekst jest komentarzem do artykułu Krzysztofa Gołdego "Dlaczego JSW nie rośnie?"