REKLAMA

Co nas czeka w 2025 roku? "Założenia budżetowe są nierealistyczne, zabraknie kilkudziesięciu miliardów złotych"

2024-10-29 06:00
publikacja
2024-10-29 06:00

Jaki jest obraz polskiej gospodarki, kiedy doczekamy się obniżki stóp procentowych, jak sytuacja makroekonomiczna przełoży się na warszawską giełdę i nasz rynek w 2025 roku - odpowiedzi na te pytania udzielili członek RPP Ludwik Kotecki i dr Marcin Mrowiec podczas otwarcia XII Kongresu CFO Spółek Giełdowych SEG.

Co nas czeka w 2025 roku? "Założenia budżetowe są nierealistyczne, zabraknie kilkudziesięciu miliardów złotych"
Co nas czeka w 2025 roku? "Założenia budżetowe są nierealistyczne, zabraknie kilkudziesięciu miliardów złotych"
/ SEG

W dniach 22-23 października w Jachrance odbywał się XII Kongres CFO Spółek Giełdowych SEG. Pierwszym punktem programu po powitaniu gości konferencji była dyskusja na temat sytuacji makroekonomicznej Polski i prognoz na 2025 rok. Na pytania dr. Mirosława Kachniewskiego - prezesa zarządu Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych (SEG), odpowiadali Ludwik Kotecki - członek Rady Polityki Pieniężnej - oraz dr Marcin Mrowiec, główny ekonomista Grant Thornton.

Czy jesteśmy w stanie stwierdzić, jaki jest stan finansów państwa? - tak brzmiało pierwsze pytanie skierowane do Ludwika Koteckiego. 

Ludwik Kotecki, RPP: Oczywiście jesteśmy, choć z pewnym opóźnieniem, co powinno się zmienić. Mówiąc o budżecie, odniosę się najpierw do kwestii mikro- i makroekonomicznych. Ostatni kwartał pokazał wzrost gospodarczy na poziomie 3,2%, ale jednocześnie przedsiębiorstwa nie płacą CIT-u, ponieważ ich sytuacja finansowa jest trudna. To pokazuje, że mikro- i makroekonomiczne wskaźniki nie zawsze idą w parze i nie zawsze da się je ze sobą połączyć w czasie rzeczywistym.

Przechodząc do budżetu, prawdopodobnie czeka nas jego nowelizacja. Już w październiku zeszłego roku wskazywałem, że założenia budżetowe są nierealistyczne i zabraknie kilkudziesięciu miliardów złotych w dochodach. Teraz szacuje się, że brak ten wyniesie około 60 miliardów złotych z PIT, VAT oraz dochodów z ETS, czyli z handlu emisjami CO2. Dodatkowo brakuje również obiecanych zysków Narodowego Banku Polskiego, które miały wynieść 6 miliardów złotych.

Choć budżet zazwyczaj ma pewne naturalne oszczędności (prawo polskie nie pozwala wydać dokładnie 100% budżetu), prognozuję, że deficyt w tym roku wzrośnie o około 30 miliardów złotych. Na przyszły rok zaplanowano rekordowy deficyt oraz potrzeby pożyczkowe, które sięgną niemal 500 miliardów złotych. Rząd obiecuje, że to ostatni rok tak wysokiego deficytu, a jego redukcja powinna nastąpić od 2026 roku.

Jednak rosnący dług publiczny, który przekroczy 60% PKB, będzie przeszkadzał w prowadzeniu polityki pieniężnej. Obecna luźna polityka fiskalna przy wzroście gospodarczym na poziomie 3%, powoduje, że deficyt przekroczy 6% w tym roku i wyniesie około 5,5% w przyszłym. To znacznie powyżej limitu 3%, a już jesteśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu. Wygląda na to, że budżet nie pozwala nam na luzowanie polityki monetarnej. Przynajmniej szybkie luzowanie.

W jaki sposób opisana przez Ludwika Koteckiego sytuacja budżetowa państwa przełoży się na budżety spółek i dlaczego ma ona dla nich znaczenie? - spytał dr Mirosław Kachniewski. 

Dr Marcin Mrowiec: Jeśli chodzi o znaczenie deficytu budżetowego, to warto oddzielić bieżącą sytuację od perspektyw na kolejne lata. Obecnie wysoki deficyt oznacza większy popyt, co dla firm produkujących i sprzedających jest dobrą wiadomością – wzrośnie konsumpcja, a inwestycje, zwłaszcza wspierane funduszami europejskimi, powinny przyspieszyć. W przyszłym roku, a być może nawet w perspektywie 2 lat, będzie łatwiej wyrabiać założone cele. To stymuluje gospodarkę, ale w dłuższym terminie grozi nam zderzenie się ze ścianą.

Ta stymulacja popytu wpływa także na wolniejsze tempo spadku stóp procentowych, przez co mogą one spadać wolniej niż na rynkach globalnych. Oczekujemy obniżek w przyszłym roku, ale inflacja może utrzymać się na wyższym poziomie dłużej, niż byśmy chcieli. W dłuższej perspektywie problemem są potężne deficyty, do których zaczynamy się przyzwyczajać. Jeszcze kilka lat temu brak kilkudziesięciu miliardów złotych w budżecie wywołałby poruszenie, dziś staje się to niemal normą.

Obecnie dług sektora instytucji rządowych i samorządowych rośnie w zastraszającym tempie – w tym roku ma wzrosnąć o 290 miliardów zł. W przyszłym roku mamy dwie liczby, jeśli spojrzymy na plany, wychodzi nam 380-390 mld złotych, a z drugiej strony zakładane 320 mld zł. To tylko eksperyment myślowy, ale jeśli założylibyśmy, że chcemy zbilansować budżet poprzez podniesienie podatków, VAT musiałby wzrosnąć dwukrotnie, co obrazowo pokazuje koszt tej polityki.

Czy informacje o zadłużeniu na koniec tego roku są faktycznie wiarygodne, czy dług nadal jest poukrywany w różnych miejscach i co stanie się, gdy dług publiczny przekroczy 60% PKB? - dopytywał Mirosław Kachniewski - Czy my w ogóle wiemy, z jaką ścianą się zderzymy? - zwrócił się do Marcina Mrowca. 

Dr Marcin Mrowiec: W Polsce mamy bardzo innowacyjne rozwiązanie w finansach publicznych, które nawiązuje do rady, jaką dawno temu dał prezydent Lech Wałęsa: „Masz pan gorączkę? To stłucz pan termometr”. Otóż stłukliśmy termometr, zmieniając definicję długu publicznego. Gdybyśmy rzetelnie liczyli dług w relacji do PKB, nie byłoby żadnej różnicy pomiędzy tak zwaną definicją unijną, według której ten próg 60% mamy przekroczyć, a naszą krajową, gdzie szczęśliwie mamy 40 kilka procent i w ogóle "nie ma problemu". Wyjście z tej sytuacji wymaga stopniowego działania, ale moim zdaniem należałoby zacząć od tego, żeby powiedzieć ludziom, jak jest naprawdę, a nie opowiadać im bajki.

Czyli jak to powiedział pewien polityk, wszyscy wiemy, co zrobić, tylko nikt nie wie, jak potem wygrać wybory. Czyli to jest problem - podsumował dr Kachniewski.

Środki z KPO a gospodarka

Kolejne pytanie Mirosława Kachniewskiego dotyczyło KPO i tego, kiedy unijne środki do trafią do Polski. 

Ludwik Kotecki: Powiem optymistycznie, że coś zaczęło się tutaj dziać. Z informacji Ministerstwa Funduszy wynika, że do Polski już wpłynęło 27 mld złotych z funduszy unijnych, a jeszcze w tym roku może napłynąć kolejne 30-40 mld. To stanowi jedną piątą całkowitej kwoty, jaka ma do nas trafić. Liczymy, że w 2025 roku te środki będą widoczne w gospodarce, szczególnie w inwestycjach, które w tym roku pozostawały słabe. W przyszłym roku pojawią się także środki z nowej unijnej perspektywy finansowej.

Te czynniki powinny sprawić, że wzrost gospodarczy w przyszłym roku będzie trochę wyższy. Mam jednak małe wątpliwości co do jego tempa. Gospodarka się odbudowuje, ale dosyć niemrawo. Najnowsz dane o produkcji również wskazują na jej słabszy rozwój. Nie widzimy jeszcze dynamiki, która wskazywałaby, że gospodarka rozwija się, wykorzystując swój pełen potencjał. Z perspektywy polityki pieniężnej spowolniony wzrost może zmniejszyć presję inflacyjną, choć przez inne czynniki nie spodziewam się, żeby stopy procentowe spadały szybko.

W jaki sposób środki z KPO przełożą się na sytuację spółek? Które branże zyskają na transferach środków z KPO najmocniej i czy zwiększy ono inflację? - brzmiały kolejne pytania do dr. Marcina Mrowca.

Dr Marcin Mrowiec: nie możemy tego precyzyjnie policzyć, ale napływ środków KPO zwiększy podaż pieniądza i tym samym inflację. Ok. 40% środków z KPO jest przeznaczonych na cele związane z zieloną transformacją, więc firmy działające w tych obszarach skorzystają najbardziej. Pamiętajmy, że wartość KPO to 35 mld euro w części pożyczkowej i 25 mld euro w dotacjach. Jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że nie zdążymy wykorzystać całości tych pieniędzy, bo mamy za mało czasu na biurokrację. Jeżeli chodzi o część pożyczkową, nie będę specjalnie z tego powodu rozpaczał. Jeśli projekt jest sensowny ekonomicznie, można pożyczyć środki na rynku, a jeśli jest słaby, ta dotacja może być nawet szkodliwa. Mam nadzieję, że część grantową uda się wykorzystać. To rodzaj sterydu dla gospodarki, wspierając bezpośrednio firmy realizujące projekty w ramach OZE oraz podmioty z powiązanych branż.

Na pytanie uzupełniające o to, czy środki z KPO mogą pomóc w redukcji długu publicznego, dr Mrowiec odpowiedział, że nie bezpośrednio. Zwrócił uwagę, że środki z Unii Europejskiej wymagają dodatkowego zadłużenia na współfinansowanie, ale pośrednio mogą zmniejszyć presję na budżet np. w obszarach infrastruktury. Podkreślił jednak, że Polska powinna przygotować się na sytuację, w której środki unijne zmniejszą się w kolejnych latach, co może odbić się negatywnie na budżetach samorządów.

Kiedy stopy procentowe w Polsce zrównają się z zachodnimi?

Na tak zadane pytanie Ludwik Kotecki podkreślił na wstępie, że prezentuje swoją prywatną opinię, a nie stanowisko całej Rady Polityki Pieniężnej.

Ludwik Kotecki: Przed marcem raczej nie będzie dyskusji o obniżkach stóp procentowych. Dlaczego marzec jest kluczowy? Wtedy będziemy mieć nową projekcję inflacyjną, która jest dla nas bardzo ważnym dokumentem. W marcu inflacja może wynieść nawet 6% rok do roku, a będziemy też znać sytuację z cenami energii – w lipcu rząd dokonał częściowego odmrożenie cen energii, ale nie wiadomo, co stanie się w styczniu - czy zostaną one całkowicie odmrożone, czy dojdzie do kolejnych zamrożeń, co może wpłynąć na inflację.

Podwyższoną inflację powinniśmy obserwować do połowy przyszłego roku, czyli mniej więcej czerwca lub lipca. Później znowu powinna zacząć spadać, głównie ze względu na efekty bazowe – w lipcu zniknie wpływ wcześniejszego zamrożenia cen energii. Inflacja może wtedy spaść poniżej 4%, nawet do poziom około 3,5%. Wracając jednak do marca, jeśli projekcja pokaże, że inflacja będzie spadać do celu 2,5% ±1 punkt procentowy, możemy poważnie rozważyć obniżki stóp procentowych, ale raczej kosmetyczne, np. o 25 punktów bazowych. Czyli tutaj niestety cały świat nam ucieknie. Inne banki centralne, jak Fed i EBC, zaczęły obniżanie stóp, ponieważ ich inflacja jest niższa. My musimy jeszcze poczekać, aby upewnić się, że inflacja faktycznie zmierza w stronę celu.

Nie boi się pan, że reakcja NBP będzie spóźniona i wprowadzi polską gospodarkę w recesję? - dopytywał dr Mirosław Kachniewski.

Ludwik Kotecki: Nie obawiam się recesji. Oczywiście polityka pieniężna powinna uwzględniać to, co dzieje się z koniunkturą, bezrobociem i zatrudnieniem, ale naszym nadrzędnym celem w Narodowym Banku Polskim i Radzie Polityki Pieniężnej jest obniżenie inflacji do poziomu docelowego w średnim okresie. Dopiero po jego osiągnięciu możemy wspierać politykę gospodarczą państwa. Inflacja nadal pozostaje znacząco powyżej celu – nie tylko w odniesieniu do ogólnego wskaźnika cen towarów i usług konsumpcyjnych, ale również inflacji bazowej, która w tej chwili wynosi około 4%.

Dr Marcin Mrowiec: Podzielam zdanie, że nie ma obaw o recesję w przyszłym roku, o ile nie pojawi się nagły, duży kryzys geopolityczny. W takim przypadku scenariusz, który nakreślił Ludwik, czyli wyważone podejście członka Rady Polityki Pieniężnej, jest realistyczny, zakładając, że kurs złotego pozostanie stabilny. Jednak jeśli złoty umocni się znacząco, na przykład kurs euro spadnie poniżej 4,00 zł, a dolar poniżej 3,50 zł, Rada może być pod presją, aby zareagować silniejszym obniżeniem stóp procentowych – nawet o 75 punktów bazowych – by zapobiec „przegrzaniu” złotego i przeciwdziałać jego nadmiernemu umocnieniu. Jeśli chodzi o inflację, prognozuję, że na koniec roku osiągnie około 5%, z maksimum w marcu na poziomie 6-6,2%, po czym spadnie do 4,5% w lipcu. Dla spółek oznacza to potencjalne zmniejszenie kosztów kredytowych, kiedy Rada zdecyduje się obniżyć stopy. 

Co dalej z rynkiem pracy?

Ludwik Kotecki: Widoczny jest problem braku rąk do pracy. Wydaje się, że gospodarka nie osiągnie pełnych 3% wzrostu w 2024 roku, choć to nadal dobra prognoza. Z kolei dynamika wzrostu wynagrodzeń pozostaje dwucyfrowa, niedawno znów przekraczając 10%. Taki poziom wzrostu płac oznacza, że firmy są zmuszone rywalizować o pracowników, co może być szczególnie trudne dla przedsiębiorstw o słabszej kondycji finansowej. Mogą one nie wytrzymać presji płacowej i stracić część kadry na rzecz lepiej płacących konkurentów. Dodatkowo w kontekście inflacji jej 2-proc. poziom jest trudny do pogodzenia z 10-proc. wzrostem wynagrodzeń, co wskazuje na dalsze wyzwania przed rynkiem pracy i gospodarką.

Dr Marcin Mrowiec: Tani pracownik staje się rzadkością, a jego koszt stale rośnie. Eurostat wskazuje, że stawka godzinowa w polskim przemyśle wynosi ok. 14,5 euro, podczas gdy w Czechach to już 18 euro, a w Niemczech ponad 41 euro. Choć firmy w Polsce patrzą na wzrost płac z obawą, wzrost ten będzie się utrzymywać. Gdy gospodarka Zachodu ponownie nabierze tempa, popyt na polskich pracowników w firmach międzynarodowych wzrośnie. Te duże podmioty będą w stanie przyciągać pracowników z mniejszych firm oferujących niższe płace.

Źródło:
Tematy
Orange Nieruchomości
Orange Nieruchomości
Advertisement

Komentarze (5)

dodaj komentarz
jesus_rentier
To jeszcze nie widzicie że wg chanukowych planów, polin ma iść śladami jewkrainy, zanim oba połączą się w jeden ukropolin (odrodzona i poszerzona Chazaria, od Kaukazu do Sudetów)? Tak jak jewkraina dała przykład, jak dać się zdemontować, teraz szybko nadchodzi czas na polin, najpierw pójść z torbami, a potem z dymem. Jeśli nie wiecie To jeszcze nie widzicie że wg chanukowych planów, polin ma iść śladami jewkrainy, zanim oba połączą się w jeden ukropolin (odrodzona i poszerzona Chazaria, od Kaukazu do Sudetów)? Tak jak jewkraina dała przykład, jak dać się zdemontować, teraz szybko nadchodzi czas na polin, najpierw pójść z torbami, a potem z dymem. Jeśli nie wiecie co się wtedy z wami stanie, to popatrzcie na los Palestyńczykow we własnym kraju.
tomitomi
no ludki , szykować się ! od stycznia zaczynamy spłacać zobowiązania X2 .... !
będzie bolało , ale z uśmiechem ! z uśmiechem będzie lżej - tak zapewnia tfuuusk !!!
bt5
Problem jest taki ze ewentualny brak raka do pracy i podwyzki" to nikła czesc regionów kraju. A na prowincji słabo. wysoka "biernosc zawodowa" czy bezrobocie w nowomowie. Ale to po prostu wypływa w słabej sprzedazy , słabych wpływach podatkowych i załamaniu budzetu NFZ.
trolley
brak rąk do pracy tylko na prowincji nadmiar - co oni w ogóle p! to żal słuchać i najgorsze że nikt za te kłamstwa w ogóle nie odpowiada - jakiś honor jakiś rigcz jakaś słowność? a po co to komu

Powiązane: Gospodarka i dane makroekonomiczne

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki