Ceny uprawnień do emisji CO2 są obecnie blisko dwukrotnie droższe niż przed rokiem. Wzrost ten uderza przede wszystkim w elektrownie oparte na węglu kamiennym i brunatnym, czyli takie, które są podstawą polskiego systemu. W efekcie ceny prądu dalej mogą gwałtownie rosnąć.


Pod koniec ubiegłego tygodnia cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla (CO2) zbliżyła się do 43 euro za tonę. To na tym rynku historyczny rekord. Prawdziwą skalę wzrostu szczególnie widać z szerszej perspektywy. Równo rok temu za to samo uprawnienie płacono niewiele ponad 22 euro, czyli niemal o połowę mniej. Cztery lata temu było to z kolei niecałe 5 euro, a więc niemal dziesięciokrotnie mniej.
Unijny system handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) powstał w 2005 r., by motywować do redukcji emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Podatek od CO2 nie jest jednak tylko karą dla emitenta samą w sobie, ale i narzędziem wpływu. M.in. stąd biorą się ostatnie gwałtowne wzrosty, unijna polityka klimatyczna bowiem wyraźnie przyspieszyła.
Komisja zaciska pasa, spekulanci świętują
Przykładowo propozycja Komisji Europejskiej z września i decyzja Rady Europejskiej z grudnia 2020 roku mówi o podniesieniu unijnego celu redukcji emisji do 2030 roku do co najmniej 55 proc. (w porównaniu z poziomami z 1990 rokiem). Wyznaczony ledwie sześć lat temu po burzliwych bojach na szczycie UE próg wynosił 40 proc. To ciągnie za sobą ograniczanie podaży, czyli zmniejszanie liczby dostępnych uprawnień. Zapowiedziano także reformę całego systemu handlu uprawnieniami do emisji.


Szczegóły nie są jeszcze znane, trend wydaje się jednak wyraźny. 18 stycznia Reuters przeprowadził ankietę wśród kilkunastu instytucji finansowych, z której wynika, że 2022 i 2023 r. spodziewają się one wzrostu średniej ceny do poziomu ok. 46 euro, a w 2025 nawet 72 euro. Dla I kwartału wyznaczono poziom 33 euro, prognozy te zostały już zatem z impetem przebite.
Tak gwałtowny skok na początku 2021 roku - na zamknięciu 2020 roku za uprawnienia płacono 33 euro - budzi podejrzenia, że to efekt spekulacji. Uprawnienia do emisji CO2 to nic innego jako instrument finansowy, a instrument finansowy z takimi perspektywami wzrostu może wydawać się nader łakomym kąskiem. Swoje zrobił też ostry atak zimy, który zwiększył zapotrzebowanie na energię i ciepło, jednocześnie uderzając w odnawialne źródła energii. Zima jednak ustąpiła, a ceny nadal szybują. Nawet jednak jeżeli za ostatni skok cen uprawnień obwiniać spekulantów, szeroki trend wydaje się dość jasno zarysowany. Uprawnienia do emisji CO2 na przestrzeni kolejnych lat będą najprawdopodobniej drożały z przyczyn fundamentalnych.
Polska ma problem
Rosnące ceny emisji uprawnień do CO2 to problem dla emitentów, ale także i odbiorców. Na standardowym rynku oczywiście można byłoby zmienić dostawcę, któremu ciążą dodatkowe opłaty, jednak np. na rynku energetycznym sprawa wygląda zupełnie inaczej. Za trafiającym do odbiorców prądem stoi cały system elektroenergetyczny, który ma dbać o bezpieczeństwo dostaw. Nawet jeżeli Kowalski posiada instalację fotowoltaiczną, korzysta z systemu, który zapewnia energię w czasie, gdy instalacja jej nie produkuje. Szeroko opisywaliśmy to zagadnienie w artykule "Fotowoltaika na razie nie zbawi polskiej energetyki".
Niestety Polski system należy do najbardziej emisyjnych w całej Unii Europejskiej. Jak wynika z najświeższych dostępnych danych Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami, wskaźnik emisji CO2 dla produkcji energii elektrycznej wyniósł 758 kilogramów na megawatogodzinę (kg/MWh). Krajowa produkcja energii elektrycznej we wspomnianym roku wyniosła 159 terawatogodzin (1 TWh = 1 mln MWh). Sama Polska Grupa Energetyczna, największy w Polsce producent energii elektrycznej, przy jej produkcji tylko w III kwartale 2020 roku (ostatni dostępny raport) wyemitowała 14,2 mln ton CO2. Przypomnijmy, że cena uprawnień do emisji CO2 to prawie 43 euro za tonę. Oczywiście system jest nieco bardziej skomplikowany, obrazuje to jednak skalę problemu.


To efekt silnego uzależnienia polskiego systemu od węgla. W 2020 roku z węgla kamiennego wyprodukowaliśmy 72 TWh, kolejnym najistotniejszym źródłem był jeszcze bardziej emisyjny węgiel brunatny (38 TWh). Dodatkowo podium zamykał nieco "czystszy", ale również wysoce emisyjny, gaz ziemny (16 TWh). Choć w Polsce od lat mówi się o budowie elektrowni jądrowej, która produkowałaby bezemisyjną energię, wciąż w tej kwestii stoimy w miejscu. W ostatnich latach z kolei udało się ruszyć z absurdalną budową kolejnej elektrowni węglowej w Ostrołęce, gdzie właśnie - jakby symbolicznie z podgrywającymi do rytmu wysokimi cenami uprawnień CO2 - rozpoczęto rozbiórkę tego, co wybudowano, zanim ostatecznie stwierdzono, że projekt w obecnych warunkach rynkowych jest pozbawiony sensu.
Wyższy rachunek w domu i sklepie
Zatem nim w końcu nasza gospodarka zdoła przejść transformację, prawa do emisji CO2 będą stanowiły coraz istotniejsze obciążenie dla producentów, ale i dla nas, czyli odbiorców.
- Ceny prądu będą rosły, ponieważ rośnie koszt, który ponosimy za wydzielanie do atmosfery CO2. Uprawnienia do emisji CO2 bardzo wpływają na ceny energii – powiedział w ubiegłym tygodniu na antenie Polskiego Radia pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski. Zauważył on także, że ceny uprawnień podlegają ruchom spekulacyjnym, niemniej szerszy trend jest jednoznaczny.
Warto dodać, że element ten będzie wpływał na Polaków nie tylko bezpośrednio poprzez rachunki za prąd, ale i pośrednio. Z prądu korzystają przecież też producenci, sprzedawcy etc., także dla nich będzie to dodatkowy koszt, co może ujawnić się w cenach i zwiększyć tym samym inflację. Dodatkowo wyższe koszty dla przedsiębiorców obniżają także konkurencyjność polskiej gospodarki. W rywalizacji z krajami UE będziemy tracili z powodu wyższej emisyjności, kraje spoza UE z kolei, póki nie wejdzie w życie sensowna koncepcja podatku od śladu węglowego, będą w tym zestawieniu jeszcze bardziej uprzywilejowane.