Koniec roku przyniósł kilka rozczarowań w świecie gier. Odbiło się to nie tylko na samych graczach, ale i producentach. Deweloperzy i wydawcy coraz boleśniej przekonują się o tym, że za błędy trzeba płacić, bo nawet nostalgia nie uratuje niedopracowanego produktu.


„God of War”, „Spider-Man”, „Red Dead Redemption 2” – w tym roku nie brakowało głośnych premier gier, które podbijały listy sprzedaży. Tak jak występuje lista chwały, tak i zawsze znajdą się przedstawiciele do sporządzenia zestawienia drugiej strony – listy wstydu.


„Fallout 76” i szybka ewaluacja oczekiwań (zarówno graczy, jak i wydawcy)
„Fallout 76” – mmo osadzone w legendarnym świecie postapokaliptycznej Ameryki budziło mieszane uczucia już od pierwszych recenzenckich gameplayów. Ciągłe błędy, crashe i liczne dowody na niedopracowanie produkcji sprawiło, że nikt nie spodziewał się dobrych recenzji.
W dniu premiery gra otrzymała łatkę ważącą więcej niż sama gra, ale to i tak nie załatwiło sprawy. Bethesda, która zajęła się wydawnictwem nowej gry z serii „Fallout” musiała interweniować, żeby łagodzić zdenerwowanych graczy. Pewnie ci, którzy kupili grę przedpremierowo i w dniu samej premiery nie poczuli się lepiej, kiedy już po tygodniu cena gry spadła o blisko 100 zł. Teraz kopię tytułu w wersji elektronicznej można już nabyć za niecałe 50 zł – ze 170 zł, które kosztowała na premierę.


Firmie nie pomogła afera z wydaniami kolekcjonerskimi – influencerzy otrzymali pełne zapowiadane zestawy z płóciennymi torbami. Do samych graczy trafiły jednak nylonowe worki, które nijak miały się do zapowiadanego zestawu. Przy cenie zaczynającej się od 800 zł takie zagranie robi już jednak różnice.

Podatkowy rozkład jazdy i wskaźniki kadrowo-płacowe na 2023. Ściąga dla przedsiębiorcy
Od stycznia 2023 r. zmieniły się wskaźniki kadrowo-płacowe. Prezentujemy najważniejsze zmiany. I zachęcamy do pobrania pliku pdf. Pobierz e-book bezpłatnie lub kup za 20 zł.
Masz pytanie? Napisz na marketing@bankier.pl
Ostatecznie gra w licznych memach została uznana (z racji premiery niedługo przed Bożym Narodzeniem) najgorszym prezentem pod choinkę.
„PlayStation Classic” w technologicznym cieniu
Na dość szybką przecenę zdecydowało się również Sony w przypadku wydanego na początku grudnia „PlayStation Classic” – konsoli wpisującej się w trend retro-mini konsol. Po gigantycznym miniaturowych sprzętów NES mini i SNES mini od Nintendo, Sony postanowiło ugrać na retro trendzie i pod swoim brandem. Wszystko miało pójść dobrze – pomniejszona wersja pierwszej konsoli PlayStation, co prawda z padami bez dualshocków, ale to można było wybaczyć i 20 gorącymi grami wgranymi w pamięć urządzenia. Ostatecznie dobór gier nieco rozczarował, ale na liście wciąż można było znaleźć perełki piątej generacji konsol pokroju „Tekkena 3”, „Final Fantasy VII” czy „Oddworld: Abe’s Oddysee”.


Pierwsze recenzje szybko zrewidowały początkową ekscytację. Sprzęt nie do końca dobrze radził sobie z emulacją pierwszej konsoli Sony. Szybko też go zhakowano ujawniając, że urządzenie działa na bazie darmowego software’u dostępnego w sieci. I to wszystko za ok. 400 zł. W sieci pojawiły się nawet filmy, że z emulacją gier na PSX-a lepiej radzi sobie chociażby SNES mini – retro konsola reprezentująca 16-bitową generację (PSX był 32-bitowy).
Tuż przed świętami rynek zrewidował cennik konsoli i miniaturowy „szarak” został niemal wszędzie przeceniony do ok. 270 zł.
Mobilne „Diablo” ogłoszone w gronie pececiarzy
Takiej reakcji ze strony graczy chyba nikt się nie spodziewał – a już na pewno nie samo Activision Blizzard, kiedy na tegorocznym BlizzConie zapowiedział „Diablo Immortal” – grę, z bijącej rekordy sprzedaży serii, przeznaczoną na smartfony. Rozgoryczeniu społeczności dano upust już tuż po samym ogłoszeniu – wśród pytań z hali pełnej fanów padło: „czy to jakiś żart primaaprilisowy?”. Nie pomógł tupet przedstawicieli, którzy w zdenerwowaniu zapytali „a nie macie smartfonów?”.
Na prawdziwą lawinę nie trzeba było długo czekać. Puste kolejki do stanowisk prezentujących rozgrywkę na samym wydarzeniu, miażdżąca przewaga negatywnych reakcji pod oficjalnym trailerem gry na koncie Blizzarda w serwisie YouTube i na koniec liczne wątki w mediach i na forach społecznościowych. PR-owo Blizzard również utonął. Kiedy liczba „łapek w dół” zaczęła być kilkadziesiąt razy większa od „łapek w górę”, przedstawiciele „Zamieci” zaczęli kasować niewygodne komentarze i reakcje (i to kilkukrotnie). To tylko dolało oliwy do ognia. Listing komentarzy pod filmem z rozgrywki został zalany hasłami „Hej Blizzard, to też usuń” w językach z całego świata.


I choć nie dobiło się to na sprzedaży gry – bo gracze nie mieli jeszcze na to szansy, tytuł ma się dopiero pojawić – to spółka mocno odczuła to na kapitalizacji rynkowej. Niefortunna decyzja biznesowo-marketingowa zachwiała ceną walorów Activision Blizzard na amerykańskiej giełdzie. W ciągu zaledwie tygodnia stawka za jedną akcję spadła o 20 proc., a kapitalizacja rynkowa skurczyła się o 10 mld dol. amerykańskich.
Teraz jest jeszcze gorzej. Tuż przed prezentacją „Diablo Immortal” za akcję Blizzarda płacono 68,99 dol. Dziś to 46,80 dol. czyli o 1/3 mniej.
Mateusz Gawin