Wewnątrzpaństwowy opór przed wprowadzeniem Pracowniczych Planów Kapitałowych w zasadzie nie powinien dziwić. Bunt urzędników to objaw patologii, jaką jest łączenie przez rząd funkcji inwestora, pracodawcy i prawodawcy.
Nie chcę się tu rozwodzić nad ideą samych Pracowniczych Programów Kapitałowych. Ten projekt ma istotne wady, ale idzie zasadniczo we właściwym kierunku – odejścia od anachronizmu, jakim jest emerytura od państwa.
PPK są oczkiem w głowie premiera Mateusza Morawieckiego. To jeden z filarów „Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”. PPK mają w założeniu zarówno zabezpieczyć interes przyszłych emerytów, jak i zwiększyć krajowe oszczędności. Cele to ambitne i w praktyce zasadniczo ze sobą sprzeczne. A to dlatego, że bezpieczeństwo oszczędności emerytalnych wymaga ich dywersyfikacji geograficznej. Czyli w znacznym stopniu lokowania ich poza Polską – stosunkowo małym i niepewnym rynku wschodzącym. A to oznacza wspieranie inwestycji w innych krajach, a nie w Polsce.


Ministerstwo Finansów pokazało projekt ustawy o PPK w połowie lutego. Przez kilka tygodni o sprawie było zaskakująco cicho. No a potem się zaczęło. Jako pierwszy armaty wytoczył Rzecznik Finansowy, twierdząc, że lepiej zarabiający skorzystają na PPK bardziej od słabo opłacanych pracowników (jakby w ZUS-ie było inaczej). Chwilę później do ostrzału dołączyła się Komisja Nadzoru Finansowego, słusznie wytykając PPK pozorną tylko „dobrowolność”. I że cały program nieco za bardzo przypomina niesławne OFE.
Przeczytaj także
Ale prawdziwy nalot dywanowy na propozycję rządu kilka dni później przypuścił Narodowy Bank Polski. Eksperci NBP praktycznie „zaorali” sztandarowy pomysł premiera Morawieckiego, zarzucając mu błędne założenia, zbyt słabe zabezpieczenie interesów uczestników i zbyt duże profity dla branży finansowej. Mówiąc wprost: NBP ostrzegał przed powtórką blamażu z OFE, które w pierwszych latach swej działalności zdzierały skandalicznie wysokie prowizje za bardzo prymitywne „zarządzanie” oszczędnościami emerytalnymi milionów Polaków.
Zarzuty NBP będą trudne do zbicia i stawiają MF oraz premiera Morawieckiego w trudnej sytuacji. Nawiasem mówiąc, to nie pierwszy raz, gdy prezes NBP Adam Glapiński (członek dawnego „zakonu PC” i wieloletni stronnik Jarosława Kaczyńskiego) rzuca kłody pod nogi Mateuszowi Morawieckiemu – nowemu ulubieńcowi prezesa Kaczyńskiego i być może jego następcy na nowogrodzkim tronie.
Ośmielone wsparciem powietrznym z NBP w bój ruszyły ciężkozbrojne brygady ministra energii Krzysztof Tchórzewskiego. Minister - i zarazem wpływowy polityk PiS (a także wieloletni działacz PC – partii-poprzedniczki Prawa i Sprawiedliwości) – także nie owijał w bawełnę i napisał, że same tylko państwowe spółki górnicze będą musiały wyłożyć 110 mln zł na partycypację w PPK. A tymczasem minister Tchórzewski potrzebuje miliardów na budowę wymarzonej elektrowni atomowej. W sukurs górnikom przyszli nafciarze z Orlenu (zresztą też pod buławą hetmana Tchórzewskiego), którzy zaproponowali obniżenie składki pracodawcy do PPK. Tu też gra idzie o grube miliony ponoszonych przez spółkę kosztów pracowniczych.
Rzecz jasna odmienne zdanie o PPK mają (także państwowe) firmy finansowe. PZU już zaciera ręce, myśląc o przychodach z prowizji (nawet jeśli stosunkowo niskich – maks. 0,6 proc. rocznie – ale za to od wielkich kwot) za zarządzanie dodatkowymi oszczędnościami emerytalnymi Polaków. Głos w sprawie PPK zabrała także Giełda Papierów Wartościowych, otwarcie „lobbując” za przeniesieniem aktywów z OFE na indywidualne konta w PPK.
To intrygująca sytuacja, gdy opór przeciwko kluczowej reformie emerytalnej premiera Morawieckiego zgłasza przede wszystkim sektor państwowy, a nie prywatny. Interesujące, że prywatny biznes niespecjalnie protestuje przeciwko zwiększeniu kosztów pracy o przynajmniej 2 proc. Nie słychać też (jeszcze?) narzekań małych firm, które będą zmuszone zaoferować PPK swoim pracownikom. A obowiązek ten dotyczyć ma także mikroprzedsiębiorców zatrudniających choćby jedną osobę.
Być może biznes operujący w perspektywie wieloletniej zaczyna rozumieć, że sprawę przyszłych emerytur trzeba rozwiązać już teraz, bo za kilka lat będzie po prostu za późno. Zgadzam się z opiniami, że projekt Pracowniczych Planów Kapitałowych obciążony jest błędami i że rodzi ryzyko powtórki blamażu z Otwartymi Funduszami Emerytalnymi. Ale to jest jedyna propozycja obecnie leżąca na stole. Innych nie ma. Jej krytycy nie bardzo mają co zaproponować w zamian.
Nie chcę się zagłębiać w kwestie polityczne – frakcyjne walki w ramach obozu władzy i ambicje mniej lub bardziej udolnych działaczy partyjnych średnio mnie interesują. Istotny jest za to wewnętrzny konflikt w aparacie rządowym, który zapadł na rozszczepienie jaźni. Jest zarazem inwestorem (połowa spółek z WIG20 kontrolowana jest przez rząd), pracodawcą (państwowe firmy i urzędy zatrudniają miliony pracowników) i prawodawcą. To najpoważniejsze zaburzenie trójpodziału władzy, jeśli władza wykonawcza sama pisze ustawy zamiast wykonywać prawo uchwalone przez parlament. I sytuacja stale się pogarsza: kolejne ekipy rządzące centralizują władzę w rękach jednego bądź kilku partyjnych decydentów. Przyszłe emerytury zapewne staną się kolejną – i raczej nieostatnią – ofiarą politycznego centralizmu.