
Dyskusja o systemie emerytalnym jest płytka niczym sierpniowy stan Wisły i nie porusza zasadniczych kwestii. Czym tak właściwie jest emerytura? Kto ma ją otrzymywać, a kto finansować? Czy zasiłki dla starszych ludzi powinny być niższe czy wyższe niż teraz?
Śmierć może cię spotkać w każdej chwili i nie masz na to istotnego wpływu. Ale średnia liczona dla populacji Polski pozwala określić pewien punkt odniesienia. Od upadku komuny mocno wzrosły nasze szanse na osiągnięcie sędziwego wieku.
Średnia dalsza długość trwania życia 30-latka wydłużyła się z 38,64 lat w roku 1991 do 44,25 lat w roku 2013. W przypadku 60-latka wzrosła z 15,12 do 18,73 lat.

Mężczyznę, który dożyje 67 lat, czeka średnio jeszcze 14,28 lat życia. W przypadku kobiet jest to ponad 18 lat. Oczywiście to tylko średnia: wyzionąć ducha możesz równie dobrze dzień przed albo dzień po ostatnim dniu w robocie. Lecz jeśli nie dotknie nas jakiś kataklizm, to znaczna część populacji po osiągnięciu podwyższonego wieku emerytalnego będzie miała przed sobą perspektywę 15-20 lat życia. I raczej nie powinna liczyć na ZUS.

Za jakieś 35 lat pokolenie drugiego powojennego wyżu demograficznego (urodzeni w latach 1975-85) stanie przed wyborem: albo dłużej pracować, albo drastycznie obniżyć poziom życia. Opcję w miarę dostatniej starości zapewni tylko prywatny kapitał emerytalny, ciułany z dala od lepkich palców państwa (ten znajdujący się w ich zasięgu, do roku 2050 z pewnością przepadnie).
Jeśli ktoś ma jeszcze złudzenia, że wzorem swoich babć i dziadków będzie przez 20-30 lat otrzymywał świadczenie w wysokości nieznacznie niższej od przeciętnej pensji, to grubo się myli. Obecny model emerytalny jest strukturalnie niewypłacalny i nie udźwignie tak hojnego finansowania starości obecnych 30- i 40-latków, o młodszych już nawet nie wspominając. Przyszłe emerytury będą znacząco niższe od obecnych.

W 2014 roku średnia wysokość emerytury przyznawanej według starych zasad wyniosła 3.182,24 zł brutto (2609,44 zł netto), a według nowych zasad (czyli po reformie emerytalnej z roku 1999) już tylko 1975,53 zł brutto (1619,93 zł netto). Kwoty te stanowiły odpowiednio 96,5% i 59,9% „średniego wynagrodzenia w gospodarce” netto. W 2014 roku wśród mężczyzn ponad połowę nowych emerytów stanowili panowie, którzy nie ukończyli 65. roku życia, a średni wiek przejścia na emeryturę wśród obu płci wyniósł 60,4 lat (61 lat dla mężczyzn i 59,8 lat dla kobiet).
Przeciętna emerytura wypłacona przez ZUS w 2014 roku wyniosła 2.043,11 zł brutto, czyli 1675,35 zł netto (62% przeciętnego wynagrodzenia netto). Z premedytacją zestawiam tu kwoty netto (czyli po potrąceniu podatków), ponieważ świadczenia emerytalne w przeciwieństwie do płac nie podlegają „oskładkowaniu” przez ZUS.
Śmierć państwowej emerytury
Trzeba będzie całkowicie zmienić podejście do pracy i czasu wolnego. Za 30 lat pracujący 70-latek nie będzie wzbudzał niczyjego zdziwienia. Tak jak teraz nikogo nie dziwi aktywny zawodowo 50-latek, choć jeszcze 20-30 lat temu tacy ludzie myśleli już głównie o emeryturze. Dla równowagi trudniej będzie znaleźć ludzi zasuwających po 12-14 godzin na dobę. Raczej będziemy pracować mniej intensywnie, ale za to wydajniej, a czas aktywności zawodowej wydłuży się do blisko 50 lat.
Jeszcze sto lat temu ludzie rozpoczynali „karierę zawodową” (choć wtedy nikt nie używał takich bzdurnych określeń) w wieku 16-18 lat, a aktywność zawodową z przyczyn naturalnych (średnia długość życia ledwo przekraczała 50 lat) kończyli koło pięćdziesiątki. Dawało to przynajmniej 30 lat pracy, co stanowiło ok. 60% długości życia. Dlatego w roku 1889 kanclerz Niemiec Otto von Bismarck mógł wprowadzić wiek emerytalny na poziomie 70 lat (dopiero w 1916 roku obniżono go do 65 lat), do którego nie dożywała zdecydowana większość robotników. Dzięki temu składki emerytalne były niskie i nie stanowiły istotnego obciążenia dla pracowników.
Teraz ludzie w Europie rozpoczynają pracę coraz później – w Polsce przeciętnie w wieku 22 lat – i ze względu na hojne przywileje socjalne często wychodzą z rynku pracy jeszcze przed 60. Następnie ponad 20 lat spędzają na emeryturze. Ten model jest już martwy. Przy malejącej liczbie osób w wieku produkcyjnym średni czas aktywności zawodowej nadal wynosi ok. 35 lat, ale stanowi to już tylko 44% życia. Taka proporcja wydaje się niemożliwa do utrzymania na dłuższą metę.

Skutkiem są coraz wyższe wydatki na cele socjalne, które w niektórych krajach zachodniej Europy przekraczają 30% PKB. Tyle dochodu państwo musi odebrać ludziom pracującym, podnosząc im tzw. składki do horrendalnych poziomów 40-60% pensji brutto (teoretycznie dzielonych na pracownika i pracodawcę, ale w praktyce stanowiące w 100% obciążenie pensji pracownika) i zwiększając podatki pośrednie (VAT, akcyza). Kryzys nadmiernego zadłużenia w Grecji pokazał, że utrzymanie hojnego systemu emerytalnego na dłuższą metę będzie niemożliwe.
Czym jest, a czym nie jest emerytura
Jako zwolennik wolności osobistej i gospodarczej oraz państwa minimum uważam, że państwowy „system emerytalny” jest szkodliwy, ponieważ oducza ludzi odpowiedzialności za własne życie i prowadzi do zapaści demograficznej. Niech każdy sam zabezpiecza się finansowo na starość. Tymi, którzy z różnych powodów tego nie zrobili, powinna zająć się rodzina, przyjaciele, parafia, organizacje charytatywne czy w ostatecznym przypadku gminna pomoc społeczna. Ale w żadnym wypadku nie powinno być to państwo pod postacią rządu centralnego czy ZUS-u.
Trzeba jednak uznać realia. Żyjemy w kraju, którego zdecydowana większość mieszkańców jest socjalistami i domaga się od państwa (czytaj: od pracujących podatników) zasiłków, w tym także emerytalnych. Skoro tak, to przynajmniej ustalmy pewne fakty i definicje.
„Renta starcza (emerytura) jest świadczeniem pieniężnym mającym służyć jako zabezpieczenie bytu na starość dla osób, które ze względu na wiek nie posiadają już zdolności do pracy zarobkowej”. Zatem emerytura jest zasiłkiem przysługującym tylko osobom, które ze względu na podeszły wiek nie są w stanie utrzymać się z pracy. Nikt mnie nie przekona, że np. 45-letni policjant jest za stary na pracę, choć niekoniecznie musi być to robota w policji. Także wielu 70-latków nadal może być aktywnych zawodowo. Oczywiście nie w kopalni czy fabryce i pewnie nie przez 8 godzin dziennie, ale przecież w gospodarce nie brakuje lżejszych prac.
Tzw. wiek emerytalny uprawniający do otrzymania renty starczej jest więc sprawą indywidualną, zależną od stanu zdrowia i motywacji do pracy. Przykładu dostarczają rodzimi politycy: Leszek Miller (69 lat), Bronisław Komorowski (63 lata i chciał urzędować przez następne 5 lat) czy Jarosław Kaczyński (66 lat) jakoś nie chcą się wybrać na mniej lub bardziej zasłużoną emeryturę. Jeśli dziś chcielibyśmy się trzymać standardów wyznaczonych przez Bismarcka, to wiek emerytalny powinien zostać podniesiony do 80 lat. I nie jest wykluczone, że za 20-30 lat tak właśnie się stanie.
Skoro emerytura jest zasiłkiem przyznawanym z tytułu niezdolności do pracy z powodu wieku, zasiłek ten powinien być taki sam dla wszystkich. Przecież dostęp do sądów, policji czy szpitali nie zależy od sumy zapłaconych podatków. Dlaczego emerytura miałaby się rządzić innymi prawami? Nawet wysokość rent inwalidzkich wypłacanych przez ZUS nie jest uzależniona od jakiegoś fikcyjnego „zgromadzonego kapitału” czy innych tego typu bzdur. Jednolita renta starcza w wysokości minimum socjalnego to górna granica tego, na co obywatel może liczyć od państwa.
Wymiana obecnego modelu emerytalnego może być rozłożona w czasie. Pierwszy krok w stronę „emerytury obywatelskiej” wykonał rząd Donalda Tuska, zastępując waloryzację procentową, waloryzacją kwotową. Jeśliby ten mechanizm nieco zmodyfikować (np. podnosząc o określoną kwotę tylko najniższe emerytury, ale tylko do określonego poziomu), to za 20-30 lat po stronie wypłat otrzymalibyśmy model kanadyjski. Pozostałoby tylko zreformować system od strony przychodowej, zastępując obecne „składki” dotacjami z budżetu państwa – czyli z podatków pośrednich.
Zmiany są konieczne, bo bez nich za 5-10 lat deficyt ZUS zacznie pochłaniać tak dużą część wpływów podatkowych, że nie wystarczy pieniędzy na podstawowe funkcje państwa. Dyskusję lepiej rozpocząć już teraz niż pod presją czasu i niepokojów społecznych. Ale znając polską klasę polityczną i wybierający ją elektorat, raczej nie warto na to liczyć.
Kontra: System emerytalny to dobro społeczne
System emerytalny to dobro społeczne, które często mylnie jest utożsamiane ze wszystkimi działaniami Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. ZUS zarządza kilkoma funduszami i tylko część "naszego klina podatkowego" odkładana jest na emerytury.
ZUS jako instytucja zarządza Funduszem Ubezpieczeń Społecznych, Funduszem Rentowym czy też Funduszem Wypadkowym. Niezwykle często wydaje się nam, że składka na ubezpieczenie zdrowotne również trafia do ZUS-u. W związku z tym mamy przeświadczenie, że przy zarobkach wynoszących 3 tys. zł brutto cała różnica pomiędzy kwotą netto (2157 zł), a całkowitym kosztem pracodawcy (3622 zł), który wynosi 1465 zł, trafia do systemu emerytalnego.
W rzeczywistości przy zarobkach w wysokości 3 tys. zł brutto składka na przyszłą emeryturę wynosi 585 zł miesięcznie. Pozostała część klina podatkowego to zaliczka na podatek dochodowy (199 zł), ubezpieczenie zdrowotne (232 zł), ubezpieczenie rentowe (240 zł), ubezpieczenie chorobowe (73,5 zł), fundusz pracy (75,5 zł), ubezpieczenie wypadkowe (57 zł) i fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych (3 zł).
