Najnowsze dane z amerykańskiego przemysłu świadczą o tym, że największa gospodarka świata wciąż nie osiągnęła pełnej sprawności. Statystyki inwestycji pokazują załamanie charakterystyczne raczej dla okresów recesji niż ożywienia gospodarczego.


Według wstępnych danych rządowego Biura Cenzusowego w czerwcu wartość zamówień na dobra trwałego użytku spadła aż o 4% mdm (ekonomiści oczekiwali tylko -1,1% mdm) i była o 6,4% niższa niż rok wcześniej.
W ujęciu miesiąc do miesiąca był to najsilniejszy spadek od sierpnia 2014 roku. W relacji rok do roku regres byłby najgłębszy od post-recesyjnych odczytów z 2009 roku, jeśli pominąć jednorazowy spadek z lipca 2015 roku (wówczas wynik zaburzyła wysoka baza z lipca 2014, gdy zaksięgowano wielką transakcję w branży lotniczej).


Jakby nie patrzeć na te dane, prezentują się one bardzo źle. W ujęciu nominalnym wartość zamówień na środki trwałego użytku w USA od trzech lat pozostaje w stagnacji. Nominalna wartość zamówień na konsumenckie dobra trwałego użytku systematycznie maleje od sierpnia 2014 roku, co kontrastuje z danymi o rosnącej sprzedaży detalicznej i poprawą na rynku pracy.


Ale najwięcej obaw wśród ekonomistów budzi wskaźnik o dość długiej i skomplikowanej nazwie: „zamówienia przemysłowe na nieobronne dobra kapitałowe z wyłączeniem statków powietrznych”. W żargonie finansowo-ekonomicznym pozycja ta zwie się „capex” - czyli nakłady inwestycyjne na środki trwałe. Ta bezpośrednia miara inwestycji przedsiębiorstw od sierpnia znajduje się w wyraźnym trendzie spadkowym. W czerwcu wartość „capeksu” była o prawie siedem miliardów (czyli aż 10%) niższa niż dwa lata temu.


Oznacza to, że pomimo prawie zerowych stóp procentowych z jakichś powodów amerykańskie firmy nie chcą inwestować. To nie tylko negatywnie odbija się na bieżących odczytach PKB, ale prowadzi do spadku potencjału wytwórczego amerykańskiej gospodarki w długim terminie.
"Korpobańka" idzie na rekord: w '16 spółki z S&P500 wydadzą ponad 600 mld $ na skup akcji. +400 mld $ na dywidendę. pic.twitter.com/6koCai088D
— Krzysztof Kolany (@kkolany) 28 lipca 2016
Być może przyczyną takiego stanu rzeczy są właśnie… zerowe stopy procentowe. Firmy z indeksu S&P500 więcej gotówki niż na inwestycje przeznaczają na dywidendy i skup własnych akcji. Prezesom amerykańskich korporacji zależy w pierwszym rzędzie na własnym wynagrodzeniu, które często powiązane jest z giełdową wyceną spółki (np. poprzez akcyjne programy motywacyjne). Wykorzystują więc rekordowo tani kredyt do pompowania wycen akcji (czyli własnego portfela) kosztem długoterminowych inwestycji w majątek produkcyjny.