Jednolita cena książki przez 12 miesięcy od wydania – takie rozwiązanie zawiera projekt ustawy o książce przygotowany przez Polską Izbę Książki przy poparciu PSL-u. Celem jej wprowadzenia jest ochrona wydawców i małych księgarni przed monopolizującymi rynek dużymi sieciami. Pośrednio ma też pozytywnie wpłynąć na wzrost czytelnictwa. W rzeczywistości chodzi o zabezpieczenie interesów małych księgarń.


Wartość rynku książki w Polsce wynosi ok. 3 mld zł rocznie. Liczba księgarń sieciowych rośnie. Książki od dawna można kupić w hipermarketach. Polacy coraz częściej wybierają też zakupy przez internet, coraz śmielej nabywając nie tradycyjne książki, ale ich cyfrowe wersje – e-booki.
Walkę o konsumenta wyraźnie przegrywają małe księgarnie, których jeszcze w 2010 roku było ponad 2,5 tysiąca - teraz jest ich ok. 1,6 tys. Księgarze widzą, że ich rynek się kurczy, a nowe kanały sprzedaży sprawiają, że ich zyski maleją. Druga sprawa to praktyki dużych sieci wobec wydawnictw, które wymuszają na nich rabaty za możliwość dystrybucji książek na ich półkach, np. cena na książce to 39 zł, ale w dużej sieci handlowej kupisz ją o 20% taniej - w małej księgarni takie promocje są niemożliwe.
Mali księgarze nie mają takich zdolności negocjacyjnych, co powoduje, że „przecenione nowości” taniej można kupić tylko w hipermarketach, dyskontach i dużych salonach z książkami. Jednocześnie praktyka ta wpływa na zmniejszenie zysków samych wydawnictw, które - chcąc utrzymać określony poziom dochodów - rezygnują z produkcji ambitniejszej literatury. Odbija się to też na wynagrodzeniach autorów. Krótko mówiąc – według projektodawców duże sieci niszczą rynek i przyczyniają się do spadku jakości książek.
Celem jest wsparcie młodych polskich poetów….
W uzasadnieniu ustawy czytamy m.in. „Doświadczenia innych krajów pokazują, że uregulowanie rynku książek w perspektywie doprowadziło do poszerzenia oferty wydawniczej o książki ambitne, które jako wolno rotujące były mniej opłacalne z chwilą, kiedy księgarnie nie musiały już angażować znacznych środków w prowadzenie „wojen cenowych” z dyskontami i sklepami wielkopowierzchniowymi i rezygnować z istotnej części swoich marż, możliwe stało się przeznaczenie części tych środków na utrzymanie szerokiej oferty wydawniczej”.
Jednolita cena książki ma temu przeciwdziałać. Projekt zakłada, że przez 12 miesięcy od wydania książki jej cena ma być wszędzie taka sama – w małej i dużej księgarni, a także w internecie. Nie można będzie ich sprzedawać w niższej cenie, także w formie dodatków do gazet i innych produktów.
Projektodawcy bronią pomysłu, twierdząc, że wprowadzenie podobnych regulacji we Francji i w Niemczech pozytywnie wpłynęło na rozwój rynku i wzrost poziomu czytelnictwa.
Uprzywilejowane targi książek
Projekt ustawy wybitnie uderza w duże sieci, dyskonty i hipermarkety. Projektodawcy przewidują odstępstwa od zasady jednolitej ceny, np. rabaty będą dopuszczalne na targach książki, które zwykle zdominowane są właśnie przez małe księgarnie.
„ Dodatkowo, dopuszczono stosowanie 15% upustów od ustalonej ceny dla nabywców końcowych dokonujących zakupu książek na targach książki. To uregulowanie koresponduje z dotychczasową praktyką sprzedaży i swoistą „tradycją” targów książki" – czytamy w uzasadnieniu.
Wisienką na torcie, która obrazuje właściwe intencje pomysłodawców ustawy, jest stwierdzenie: "regulacją ustawy objęto także podręczniki, co jest uzasadnione ich szczególną pozycją w ramach funkcjonowania księgarni w Polsce generuje znaczne zyski."
Księgarz na księgarza będzie donosić
Przeciwnicy wprowadzenia jednolitej ceny książki twierdzą, że projekt jest niekonstytucyjny, bo ogranicza swobodę handlu. Ponadto stawia książkę w szeregu z towarami szczególnie uprzywilejowanymi – bo czemu by nie wprowadzić jednolitej ceny na modele samochodów lub telefonów komórkowych? Ustawę można obejść poprzez przetrzymanie „nowości” w magazynach lub przenosząc drukarnie i sprzedaż wysyłkową całkowicie poza UE.
Istotna jest też gwarancja egzekwowania prawa i stosowanie regulacji w praktyce. „Wyłamanie się” i sprzedaż taniej niż wyniosłaby ustalona jednolita cena książki byłaby zagrożona karą grzywny. Księgarze pisaliby na siebie pozwy o naruszenie zasad konkurencji, a policja zabezpieczałaby „dowody w sprawie”. Faktycznie, uszlachetniłoby to rynek książki w takim zakresie, w jakim oczekują tego czytelnicy.
Polacy w końcu zaczną czytać
Na koniec pozostaje wątpliwa kwestia oddziaływania projektu na wzrost poziomu czytelnictwa. Utrzymywanie jednolitej ceny książki oznacza zakaz rabatów, a to oznacza, że osoby korzystające z promocji nie będą już miały takiej możliwości – zrezygnują z zakupu lub kupią mniej. Z obliczeń Bankier.pl wynika, że gdyby ustawa weszła w życie, to klienci straciliby średnio 8 zł przy każdym zakupie „nowości”.
Trudno powiedzieć czy jednolita cena uratowałaby małe księgarnie – w hipermarketach książki (w tym nowości) kupuje się raczej przy okazji innych zakupów, bo wybór w tych sklepach bywa bardzo ograniczony – zwłaszcza jeśli leżą wymieszane w koszach. Ponadto nawet najbardziej zatwardziali bibliofilie coraz chętniej kupują przez internet. Wątpię, by pod wpływem wprowadzenia jednolitej ceny książki konsumenci zmienili swoje nawyki zakupowe, wyłączyli komputery i udali się na "łowy" do pobliskiej księgarni.
Z raportu Biblioteki Narodowej wynika, że w 2014 roku ponad połowa Polaków nie przeczytała żadnej książki, ale co dziesiąty badany przeczytał więcej niż 7 książek. Poziom czytelnictwa jest ważny, ale w dobie internetu, Youtube’a, blogów, dobrych seriali czy audiobooków – stawianie książek (wszystkich, a przecież nowości to głównie biografie celebrytów i książki kucharskie) na piedestale poprzez ich specjalne uprzywilejowanie jest absurdalne. Być może projektodawcy ustawy o jednolitej cenie książki zwyczajnie czytają za dużo?
Tutaj można przeczytać ustawę o książce a tu obejrzeć posiedzenie komisji sejmowej zebranej w jej sprawie.