Tysiące proeuropejskich demonstrantów manifestowało w piątek w Gruzji - dziewiąty dzień z rzędu - by zaprotestować przeciw rządowi, któremu zarzucają rezygnację z dążeń do członkostwa w Unii Europejskiej.


Protestujący zablokowali ulicę przed siedzibą parlamentu w stolicy Gruzji, Tbilisi, niektórzy odpalali petardy. Choć tłum był mniejszy niż w poprzednich dniach, manifestanci zapewniają, że ich spontaniczny ruch nie straci na sile. "Walczymy o naszą wolność" – mówiła, cytowana przez AFP Nana, 18-letnia studentka medycyny, owinięta gruzińską flagą. "Nie zamierzamy się poddawać" – dodała.
Premier Irakli Kobachidze, w reakcji na protesty, ogłosił, że "wygrał ważną bitwę z liberalnym faszyzmem" w Gruzji, określając w ten sposób swoich przeciwników. Wyraził również zadowolenie z działań ministerstwa spraw wewnętrznych, które, jego zdaniem, "skutecznie zneutralizowało protestujących".
Rząd gruziński stosuje coraz ostrzejszą retorykę w odpowiedzi na protesty, które w poprzednich dniach były rozpędzane siłą. Kilku liderów opozycji zostało zatrzymanych.
Ministerstwo spraw wewnętrznych przekazało, że nocą z piątku na sobotę zatrzymano 48 osób w związku z drobnym chuligaństwem i niepodporządkowaniem się poleceniom policji.
Policja zaczęła rozpędzać manifestację na alei Rustawelego po północy. Oficjalnie poinformowano, że powodem rozbicia akcji protestu było wykorzystanie przez demonstrantów materiałów pirotechnicznych. Według MSW jeden policjant został ranny. Echo Kawkaza podkreśliło, że manifestacja, tak jak poprzednio, przebiegała pokojowo.
Podczas demonstracji zatrzymano jednego z liderów opozycji z bloku Koalicja na rzecz Zmiany Cotne Koberidzego. Po uwolnieniu polityk przekazał, że został pobity.
Portal Interpressnews napisał o kilku osobach zatrzymanych przez policję i poinformował, że w czasie rozpędzania akcji zostali poszkodowani protestujący.
"Wczoraj odpoczęli, dzisiaj (premier Irakli) Kobachidze się uśmiechnął, a wieczorem zorganizowali terror" - napisała prozachodnia prezydentka Salome Zurabiszwili w serwisie X.
Agencja AFP zwraca uwagę, że od dziewięciu dni każdego wieczoru przed parlamentem w Tbilisi gromadzą się tysiące demonstrantów, na wietrze powiewają flagi Gruzji i Unii Europejskiej, a ludzie skandują i wznoszą hasła. Protesty mają charakter spontaniczny, nie ma tam sceny, mównicy ani megafonu. Spotkania są organizowane głównie za pośrednictwem grup na Facebooku.
"Brak przywództwa jest naszą siłą" – mówił były prezydent Giorgi Margwelaszwili, który w czwartek spotkał się z protestującymi. "Każdy tutaj ma tylko jedno jasne przesłanie: nie dla Rosji"– dodał.
"Nie potrzebujemy przywódców, my jesteśmy liderami" – powiedział cytowany przez AFP Rauli, 41-letni inżynier. "Protestujący nie potrzebują przywódcy. Demonstrują dla siebie i Gruzji” - dodała 23-letnia Anamaria.
"Niestety nie mamy konkretnej grupy ani organizacji, która cieszyłaby się powszechnym zaufaniem" – stwierdził politolog Ghia Nodia. Wyjaśnił, że jest to częściowo spowodowane głęboką nieufnością do opozycji, której głównymi postaciami są byli członkowie obecnie rządzącego Gruzińskiego Marzenia lub osoby powiązane ze Zjednoczonym Ruchem Narodowym więzionego byłego prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego.
Od 28 listopada w całej Gruzji dochodzi do antyrządowych wystąpień. Demonstrujący sprzeciwiają się polityce rządzącego ugrupowania Gruzińskie Marzenie, które tego dnia ogłosiło zawieszenie rozmów o wstąpieniu kraju do UE do 2028 r. (PAP)
zm/ bst/ ndz/ ap/