REKLAMA

Polka w Japonii: Tutaj na pierwszym miejscu jest pracodawca [Tam mieszkam]

Malwina Wrotniak2017-02-16 06:00redaktor naczelna Bankier.pl
publikacja
2017-02-16 06:00

W Azji od małego uczy się dzieci, że jednostka się nie liczy, nie odzywa i nie myśli, ważna jest wspólnota. System kształci zdziecinniałych dorosłych, idealnych do bycia trybikiem w wielkich korporacjach. Będą pracowali rekordowo długo, ale niewielu zrobi karierę - opowiada w rozmowie z Bankier.pl mieszkająca w Japonii Polka.

Pionierskie technologie i supernowoczesne roboty na miarę XXI wieku - tak kojarzy się nam Japonia. Przyjeżdżający tam Polacy często są zszokowani tym, jak wiele archaicznych reguł rządzi tym społeczeństwem, prowadząc do licznych absurdów. – Japonia ma w Polsce dobrą prasę, dlatego ludzie myślą, że to świetny kraj. I jest świetny, biorąc pod uwagę na przykład zarobki, które są cztery razy wyższe niż na porównywalnych stanowiskach w Polsce – mówi dr Monika Ksieniewicz, w przeszłości zastępca dyrektora w Biurze Pełnomocnika ds. Równego Traktowania przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, dziś wykładowca na Kobe College, gdzie uczy pochodzące z dobrych domów potomkinie samurajów.

W rozmowie z cyklu #TamMieszkam opowiada o ciemnych stronach Kraju Kwitnącej Wiśni: kobietach, które po ślubie praktycznie stają się własnością rodziny męża, rynku pracy utrudniającym spektakularne kariery czy systemie senioralnym, który zakazuje sprzeciwiać się starszym. – Pewnie pamięta pani słynne zatajenie informacji przez elektrownię TEPCO po trzęsieniu ziemi w Fukuszimie. Albo aferę w koncernie Mitsubishi z fałszowaniem danych nt. zużycia paliwa. Zawsze wtedy pojawia się pytanie: jak to możliwe w kraju, w którym kult uczciwości jest posunięty do tego stopnia, że w Starbucksie można wyjść do łazienki, zostawiając na stole iPada i nikt go nawet nie tknie?.

Japonia to kraj pod wieloma względami "naj". Najważniejszy jest pracodawca (wobec niego ma się wyrzuty sumienia, idąc na urlop), nawet najstarsi nie rezygnują z aktywności zawodowej (w Polsce ludzie w tym wieku od dawna są na emeryturze), co powoduje, że spotkać tu można najdziwniejsze profesje ("tak dziwnych nie widziałam nigdzie indziej na świecie"). Mimo to, podobno nadal oferuje najwyższy w całej Azji komfort życia.

fot. / / YAY Foto

Malwina Wrotniak-Chałada: Co mówiły pani japońskie studentki po zeszłorocznej wizycie w Polsce?

Dr Monika Ksieniewicz: Wrażenia były różne. Rzucało im się w oczy to, że więcej kobiet pracuje, uczestniczy w życiu społecznym i że w ogóle więcej kobiet widać na ulicach. Zauważyły to od razu, nawet nie musiałam im zwracać na to uwagi. Przez cztery dni spały też w prywatnych domach. Obcowanie z polskimi studentkami, które mają ogromne ambicje, jeżdżą na stypendia, a do tego przykładowo robią trzeci program stażowy za granicą było dla nich szokiem. Wydawało im się niepojęte, że będąc jeszcze na studiach, można mieć tak różnorodne doświadczenia. Japoński student z reguły nigdzie nie wyjeżdża, a rodzice wręcz zniechęcają go do podobnej aktywności (CAMPUS Asia to japoński odpowiednik europejskiego Erasmusa). Przed wizytą w Polsce wydawało im się, że to, czego ich uczę, brzmi jak historie z kosmosu, podczas gdy w Europie przekonały się, że taki styl życia może być normą.

To dziewczyny, które w przyszłości będą chciały wyjechać za granicę? Publikacje na temat japońskiej emigracji mówią, że ludzie najczęściej nie wytrzymują tamtejszego etosu pracy, mają problemy z samorealizacją, dyskryminacją, obawiają się o przyszłość swoich dzieci.

Powiedziałabym, że one mają w życiu zupełnie inne problemy. Jedna z tych studentek, które były ze mną w Polsce, ma dosyć niestandardowe hobby - bierze udział w wyścigach samochodowych, sponsorowały ją nawet wielkie korporacje, w tym m.in. Toyota. Obecnie studiuje anglistykę, ale po licencjacie chciałaby pójść na politechnikę w Osace, żeby w przyszłości pracować nad unowocześnianiem samochodów dla kobiet-kierowców. Jej rodzice nie zgodzili się, żeby zmieniała kierunek studiów, ponieważ  - jak powiedzieli - kiedy skończy politechnikę, będzie już za stara, żeby wyjść za mąż (a mówimy tutaj o dziewczynie, która ma 20 lat) i że nie będą łożyli na jej dalszą edukację. Dodam, że jest to jedynaczka i dziewczyna z bardzo bogatego domu, ponieważ w Kobe College uczę głównie córki potomków samurajów, czyli tzw. wyższą klasę japońską. Mam też w grupie dziewczynę, która ma chłopaka w Tokio. Dla mnie było naturalne, że szuka pracy w Tokio, tymczasem ona – też jedynaczka – mówi, że absolutnie nie, bo rodzice za nic nie puszczą jej do Tokio.

Mówimy więc o 20-latkach, które mają mentalność na poziomie 14-latek w Polsce i które są kompletnie niesamodzielne, bo mają nadopiekuńczych rodziców. Niestety takiego zdziecinnienia uczy ich między innymi japoński system edukacji.

Japoński rynek pracy w liczbach

1,28 miejsca pracy przypada na 1 kandydata, to najwyższy wskaźnik od 1991 roku (Reuters, 04.2016)

5:52 godziny dziennie - średnio tak długo śpi w nocy Japończyk (Daily Mail za Sleep Cycle, 04.2015)

23% firm przyznaje, że ich pracownicy mają na koncie ponad 80 nadgodzin miesięcznie; 12% firm mówi o ponad 100 nadgodzinach (The Japan Times, 10.2016)

39% kobiet wykonuje pracę na niepełny etat, 13% mężczyzn (Światowe Forum Ekonomiczne, Raport "Global Gender Gap 2016")

70' - w latach siedemdziesiątych pojawiło się słowo określające zjawisko śmierci z przepracowania - karoshi; w 1978 roku odnotowano 13 przypadków (Międzynarodowa Organizacja Pracy, "Case Study: Karoshi: Death from overwork")

111. (na 144) miejsce zajmuje Japonia w rankingu krajów "Global Gender Gap" dotyczącym nierówności płci

Chyba i tak mają więcej szczęścia niż ich rówieśniczki. Trafiły na prestiżową uczelnię, co potencjalnie daje im szansę na lepszy zawodowy start.

Muszę sprostować – prestiżowa szkoła w przypadku Kobe College nie oznacza, że jest to uczelnia z krajowego TOP 10, na poziomie Uniwersytetu Tokijskiego. Ona jest prestiżowa w tym sensie, że jest droga, a dzięki temu gwarantuje zajęcia w małych grupach, czyli również bardziej bezpośredni kontakt studentek z wykładowcami.

Jest też prestiżowa jako szkoła tylko dla dziewcząt, czym podtrzymuje wieloletnią tradycję japońską. To swoisty odpowiednik polskiej pensji dla dziewcząt z XIX wieku, która moim zdaniem przetrwała w Japonii do dzisiejszych czasów w zmumifikowanej wersji. Wychowuje się tam drogie dziedziczki, żeby później dobrze je wżenić, ponieważ w Japonii cały czas obowiązuje zwyczaj aranżowanych małżeństw. Takie zamążpójście nie jest co prawda przymusem, tak jak w Chinach czy w Indiach, natomiast rodzice cały czas podsuwają kolejnych kandydatów. W dobrym tonie jest, żeby dziewczyna wcześniej ukończyła dobrą szkołę, jednak zwykle na poziomie nie wyższym niż studia licencjackie. Moim zadaniem jest zmotywować je do poszukiwania pracy i aktywności zawodowej po ukończeniu studiów. 

fot. / / Archiwum autora

Co z tym lepszym startem?

Żeby mówić o zawodowym starcie, trzeba by najpierw wyjaśnić, jak w Japonii wygląda rynek pracy. W Polsce absolwent, który kończy studia, stara się o pracę wysyłając CV i chodząc na rozmowy kwalifikacyjne do różnych firm. Tutaj jest inaczej. Na czwartym, piątym roku studiów wielkie koncerny (ostatnio na przykład prywatna japońska linia lotnicza ANA) prowadzą rekrutację wewnątrz college’ów. Dziewczyny, które pomyślnie przejdą kilkuetapowe testy, praktycznie mają zagwarantowane zatrudnienie. Często nawet nie kończą studiów i nie uzyskują dyplomu, bo nie jest im on potrzebny. Będą przecież prawdopodobnie pracowały w tej firmie do końca życia, bo zmienianie pracy nie jest mile widziane na tutejszym rynku. Albo i tak tę pracę porzucą, jak tylko wyjdą za mąż – bycie profesjonalną panią domu to nadal marzenie ok. 20% dziewcząt.

Innym torem idzie „kariera” mężczyzn. Zasadą jest, że absolwent nie musi wykonywać pracy zgodnej ze swoim wykształceniem. Japoński system pracy, zarówno w małych, jak i dużych firmach, jest oparty na dwóch pojęciach: ippan shoku (ogólna praca biurowa, tzw. OL, czyli office lady) i sogo shoku (ścieżka menedżerska). Najnowsze dane ministerstwa pracy mówią, że na 80% etatów w ramach tzw. ścieżki menedżerskiej [managerial track] rekrutuje się mężczyzn. Z kolei 60% etatów, w ramach których wykonuje się pracę biurową [clerical work] przypada kobietom. Na stanowiskach typu „office lady” zajmują się one głównie robieniem kawy, kserowaniem dokumentów albo pracą na recepcji. Właśnie do takiej pracy korporacje rekrutują dziewczyny już na uczelniach.

Podam przykład jeszcze z czasów, gdy studiowałam w Tokio. Moja koleżanka z Kazachstanu studiowała stary język japoński z XVI wieku. Gdyby ktoś w Polsce wybrał odpowiednik takiego kierunku, pewnie chciałby zostać dziennikarzem, nauczycielem, redaktorem, tłumaczem itp. Proszę wyobrazić sobie moje bezgraniczne zdumienie, kiedy powiedziała mi, że w zasadzie ma już zagwarantowaną pracę… w koncernie Panasonic, a dyplom robi tylko dlatego, że rodzice jej kazali. Pytam jakim cudem w koncernie Panasonic, skoro jest po – można by powiedzieć – filologii japońskiej. A ona opowiada, że na czwartym roku jako dobra studentka została zaproszona przez tę firmę na prowadzone na uczelni testy rekrutacyjne, które zdała. Brnę więc daje i pytam co tam będzie robić: może pracować w dziale tłumaczeń? Odpowiada: Jak to co? Dokładnie to samo, co wszystkie inne kobiety: najpierw pół roku spędzę na recepcji, kolejne pół roku w accounting, a po pół roku powiedzą mi, gdzie mam przejść. W tym miejscu trzeba wyjaśnić, że kariera kobiety w japońskiej korporacji nie jest pięciem się po szczeblach w górę, tylko przesuwaniem się w bok. Kiedy pracownik w innym dziale pójdzie na urlop albo zachoruje, ona wypełnia tę lukę. Kobiety w Japonii nie awansują. Mimo to, wspomniana koleżanka była niezmiernie szczęśliwa z gwarancji dożywotniej pracy u japońskiego pracodawcy.

Charakterystyczne jest, że kiedy mężczyźni dostają się do korporacji, to raz na jakiś czas (np. co pół lub półtora roku) zmienia się ich miejsce pracy. Nieustannie się przemieszczają, a nowe lokalizacje są z góry ustalone przez pracodawcę i nie mają na nie żadnego wpływu. Kobiety chętnie decydują się na ścieżkę „office lady” także dlatego, że po urodzeniu dzieci trudniej się im z nimi relokować. W efekcie i tak wiele tutejszych rodzin widuje się raz na rok albo tylko przy okazji ważnych świąt. Małżeństwo w ogóle jest ciekawym konceptem socjologicznym w Japonii...

Taki podział na rynku pracy powoduje, że trudno znaleźć się na tej drugiej niż nam pisana ścieżce kariery. W efekcie niewiele kobiet obejmuje wysokie stanowiska.

Takie przypadki oczywiście się zdarzają, ale stanowią mały ułamek całości. Ostatnie dane mówią, że kobiety-dyrektorzy wielkich firm w Japonii stanowią zaledwie 2,7%, według OECD w Polsce to 11%. Trzeba też dodać, że każda kobieta, która w Japonii się wybiła, jest „lśniącym diamentem” - ma wszechstronne wykształcenie, włada kilkoma językami, jest przy tym piękna i ładnie ubrana, bo kultura kawaii jest widoczna na każdym kroku, co sprowadza kult wyglądu wręcz do groteski.

Jaka jest cena zawodowej wolności?

Albo ma się karierę, albo rodzinę. Mam w Japonii wiele koleżanek, które są rozwiedzione, ponieważ mąż uważał, że za dużo pracują i nie chciały jedynie zajmować się domem. Na kursie podyplomowym uczę też panią, która dopiero po odchowaniu i wysłaniu swoich dzieci na studia wzięła się za odświeżenie swojej edukacji, którą przerwała, kiedy wyszła za mąż.

fot. Błażej Choroś / / Archiwum autora

Bo rodzina to w tym kraju konkretne zobowiązania?

W japońskim systemie regułą jest, że po wyjściu za mąż nazwisko kobiety automatycznie zmienia się na nazwisko męża (dopiero od czerwca 2016 r. kobieta po rozwodzie może wrócić do swojego nazwiska bez czekania pół roku). A w momencie przyjęcia nazwiska męża, kobieta praktycznie staje się własnością rodziny męża, więc na przykład na starość zajmuje się nie tylko swoimi rodzicami, ale też rodzicami męża. Z rozmów z moimi studentkami wynika, że wiele z nich nie chce wychodzić za mąż głównie z tego powodu.

To, że kobieta jest własnością rodziny męża, to spadek po konfucjanizmie, wedle którego kobieta jest posłuszna najpierw ojcu, kiedy nie ma ojca, to bratu, a gdy wychodzi za mąż, to rodzinie męża. Te, które odnoszą zawodowe sukcesy w Japonii, nie mają mężów ani dzieci, a karierę zaczęły dopiero, kiedy się rozwiodły albo „odchowały” potomków. Bardzo często dyskutujemy o tym z moimi studentkami – one są pokoleniem, które wreszcie może doświadczyć jakiejś realnej zmiany. Trochę w tym temacie już się zmienia. Na przykład w kwietniu 2016 roku rząd wprowadził ustawę, która obowiązuje we wszystkich firmach zatrudniających powyżej 301 pracowników. Mają one obowiązek publikowania danych o zatrudnieniu w podziale na płeć, w tym informowania, ile zarabiają osoby na danych stanowiskach i jak wygląda ich ścieżka kariery oraz jak firma przestrzega prawa o zakazie dyskryminacji na rynku pracy i jak zamierza zwiększyć udział kobiet na stanowiskach menedżerskich.

Obecny premier Japonii Shinzo Abe, chociaż konserwatywny, to jednak od 2014 roku realizuje politykę, która po japońsku brzmi dosłownie: „pozwolić kobietom w Japonii zalśnić”. Najpierw celem było zwiększenie udziału kobiet w zarządach największych firm. Rząd przyznał jednak, że ten plan się nie powiódł, bo był nierealny do zrealizowania. Zabrano się więc do wprowadzania oddolnych zmian, czyli zapewniania przystępnych cenowo przedszkoli i placówek opieki dla tzw. osób zależnych. Opieka nad dziećmi albo starszymi członkami rodziny to główny powód nie pozwalający kobietom realizować się zawodowo. Ale nie jedyny. W Japonii cały czas funkcjonuje masa przepisów, które w XXI wieku brzmią wręcz niewiarygodnie. Na przykład tzw. [okozukai - wife allowance], czyli zasada, że jeśli żona nie pracuje, mąż otrzymuje z tego tytułu zasiłek. Jeśli ona pójdzie do pracy na pełen etat, on ten zasiłek traci. Z tego względu wiele kobiet nie decyduje się na zatrudnienie, a już na pewno nie na pełen etat, dla kariery.

Co więc robią? W związku z tym, że edukacja jest bardzo droga i od lat 90. właściwie niemożliwe, żeby w przeciętnym japońskim domu pracowała tylko jedna osoba, żona szuka tzw. arubaito, czyli pracy na niepełny etat. Zwykle są to prace niewymagające, podobne do obowiązków office lady w przypadku absolwentek studiów, z tą różnicą, że kiedy kobieta na przykład zachoruje, traci tę pracę z dnia na dzień.

Czytaj dalej: Tutaj na pierwszym miejscu jest pracodawca

Dlatego nie choruje?

Zgodnie z zasadami konfucjanizmu, który w Japonii przyjął się w zmodyfikowanej wersji (w Chinach ważniejsza jest rodzina, dopiero potem – pracodawca), tutaj na pierwszym miejscu jest pracodawca, dopiero potem rodzina. Przekłada się to na rynek pracy – kobiety, które zachodzą w ciążę, mają wyrzuty sumienia, że opuszczą zespół, który przecież powinien stać ponad indywidualnymi celami, nie biorą urlopów, które im się należą, nie idą nawet na macierzyński. Znane jest też zjawisko matahara, czyli maternity harassment - dręczenia w pracy kobiet w ciąży, sugerując im, że skoro zaszły w ciążę, powinny opuścić stanowisko pracy. Nie korzysta się też z urlopów ojcowskich, mimo że są dostępne w dość hojnym wymiarze.

Ciekawe jest też to, że moje studentki pochodzą z bogatych domów, a mimo to każda, dosłownie każda ma part time job. Tutejszy kult pracy powoduje, że człowiek niepracujący jest wręcz nazywany pasożytem. Ostatnio głośna jest sprawa pracownicy sklepu typu konbini (powiedzmy, że to odpowiednik polskiej Żabki) – dziewczyna wzięła dwa dni chorobowego i za to została zwolniona.

Na ile ten kult pracy wtłacza do głów system edukacji?

W całej Azji od małego uczy się dzieci, że jednostka się nie liczy, nie odzywa i nie myśli, ważna jest natomiast wspólnota. Jedno z moich najbardziej koszmarnych doświadczeń z nauczania tutaj to zachęcenie dziewczyn, żeby na zajęciach same z siebie wypowiadały się w swoim imieniu. Inaczej niż w Polsce, tutejszy system edukacji praktycznie nie przewiduje na zajęciach dyskusji, wyrażania własnych opinii albo uczestnictwa w kreatywnych projektach grupowych. Kiedy wprowadzałam tu podobne metody, studentki początkowo w ogóle nie wiedziały o co mi chodzi. Pytanie kierowane do całej grupy powodowało, że nie odzywał się nikt. Denerwowałam się, że może mówię za szybko albo że nie zrozumiały mojego angielskiego. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że doskonale rozumieją, tylko muszę wskazać palcem konkretną osobę do odpowiedzi - i wtedy ona odpowie. W Japonii nikt się nie odzywa dopóki ktoś wyższy rangą nie powie, że można się odezwać.

Podam przykład: kiedy byłam w Japonii jeszcze jako zastępca dyrektora w Kancelarii Premiera, spotkałam się ze swoim odpowiednikiem w analogicznej komórce. Tamta dziewczyna była absolwentką London School of Economics, czyli jednej z najlepszych uczelni na świecie, do tego świetnie mówiła po angielsku, realizowała się zawodowo. Mimo to poprosiła mnie, żebym przekazała treść naszej rozmowy jej japońskiej minister. Ona sama nie mogłaby tego zrobić, ponieważ minister by jej nie wysłuchała. Mogła co najwyżej przekazać wszystko swojemu dyrektorowi, który przekazałby to ministerialnemu doradcy, który - jeśli uznałby to za słuszne – przekazał informacje pani minister. W tym kraju nie ma opcji, żeby zastępca dyrektora rozmawiał z ministrem jak równy z równym.

W Japonii kiedy jest się kimś, to jest się kimś, a kiedy jest się nikim, to jest się nikim. Gdy przyjechałam tu na stypendium rządowe, prawie bito przede mną pokłony – w Japonii urzędnik to jest ktoś, tak samo jak profesor akademicki – w przeciwieństwie do Polski, gdzie te zawody niekoniecznie cieszą się aż takim uznaniem. Mimo że mam blond włosy i wyglądam dość młodo, nawet nie musiałam dawać nikomu swojej wizytówki, ponieważ zawsze ktoś przedstawiał mnie innym. Tutaj do tej pory ludzie nie wiedzą, jak się zachować, dopóki nie wymienią się wizytówkami. Japończyk czuje się nieswojo, gdy nie wie kto jest kim w hierarchii, kto pierwszy powinien zabrać głos itd.

Zasada, że ktoś niższy rangą właściwie nie ma prawa odezwać się do osoby starszej obowiązuje zarówno w rządzie, jak i w firmach prywatnych. Mam koleżanki, które są w pracy molestowane przez przełożonego i mimo że oficjalnie takie zachowanie jest zakazane, one nie mogą tego nawet nikomu zgłosić, bo zaraz stracą twarz i pracę. Nikt niższy rangą po prostu nie może powiedzieć osobie wyższej rangą, że coś jest źle albo nie działa. Ta reguła powoduje też, że ludzie ze strachu przed osobami wyższymi rangą na przykład fałszują dane. Tego rodzaju doniesienia z Japonii raz na jakiś czas obiegają świat. Zresztą pewnie pamięta pani słynne zatajenie informacji przez elektrownię TEPCO po trzęsieniu ziemi w Fukuszimie. Albo aferę w koncernie Mitsubishi z fałszowaniem danych nt. zużycia paliwa. I zawsze wtedy pojawia się pytanie: jak to możliwe w kraju, w którym kult uczciwości jest posunięty do tego stopnia, że w Starbucksie można wyjść do łazienki, zostawiając na stole iPada i nikt go nawet nie tknie? Albo gdzie znaleziony na ulicy bilet odsyła się do właściciela mieszkającego 600 km dalej. To zaskoczenie pewnie wynika z tego, że doniesienia prasowe na temat Japonii w polskich mediach utrwaliły pewien wizerunek tego kraju. Pisuje się na przykład o śmierciach z przepracowania...

fot. / / YAY Foto

Już ustaliłyśmy, że nie bez powodu. A mimo to, niektórzy chętnie zainwestowaliby w karierę w Japonii.

Kariera to zdecydowanie słowo na wyrost, gdy mowa o Japonii. Znam wielu Polaków, którzy tutaj pracują i na pewno nie są to osoby robiące karierę w naszym rozumieniu. Z tego powodu jedna z  moich polskich koleżanek właśnie myśli o założeniu działalności gospodarczej, a druga o podjęciu pracy w Chinach lub powrocie do Polski. Przyjeżdżając tutaj, człowiek po prostu musi być świadomy, że jest tylko trybikiem w maszynie. Ja pracuję na uczelni. Pierwsze skojarzenia? Wolność, akademicka autonomia, można robić co się chce itd. To prawda – mogę robić co chcę, ale tylko w ramach zajęć. Natomiast poza nimi życie akademickie jest obwarowane koszmarną biurokracją i mówię to świadomie, mając na koncie 10 lat pracy w sektorze publicznym w Polsce, gdzie też zawsze narzekałam. Czasami jedna pieczątka zależy od pięciu osób i wszystko musi być zrobione dokładnie tak, jak napisano i nie ma mowy, żeby stało się inaczej.

Japonia, ta nowoczesna.

Z tego powodu, że Japonia ma w Polsce dobrą prasę i często mówi się o niej w kontekście technologicznych ciekawostek, ludzie myślą, że to świetny kraj. I jest świetny, biorąc pod uwagę na przykład zarobki, które są cztery razy wyższe niż na porównywalnych stanowiskach w Polsce. Aspekt finansowy to chyba największa zachęta, dla której ktoś mógłby szukać pracy w Japonii.

Analizując znane mi historie Polaków w Japonii, dostrzegam dwa główne powody emigracji do tego kraju. Pierwszy to wyjazdy za lub z rodziną. Z reguły dotyczą kobiet, które realizowały się w Polsce, ale przeniosły się tutaj z powodu męża i próbują być dalej aktywne zawodowo. Jest to bardzo trudne, wielokrotnie są sfrustrowane, ale niektórym się to udaje. Znam na przykład Polkę, która prowadzi w Japonii własną szkołę tańca. Niesamowite, ponieważ w Japonii mało którą szkołę tańca prowadzi kobieta, a co dopiero pochodząca z innego kraju.

Druga duża grupa przyjeżdżających to osoby pracujące w tak wąskiej specjalizacji, że są rekrutowane przez Japończyków – zwykle w IT, geologii, przy rozwiązaniach nuklearnych, najczęściej po prostu w B+R. Jeżeli jakiś Polak prowadzi w Japonii badania, to prawdopodobnie jest to naprawdę wysoka półka. Dla niego to zawodowy awans i atrakcyjna szansa na samorealizację, bo w Polsce, a często i w Europie nie mamy nawet dostępu do tak zaawansowanych technologii. W ten sposób dostałam też pracę ja. Jeszcze studiując w Tokio, występowałam na wielu konferencjach poświęconych kwestii równouprawnienia. Kiedy w 2014 roku premier ogłosił politykę „Let women to shine”, po pierwsze mało kto rozumiał co ona w praktyce znaczy, a po drugie nie wiedziano, jak się do tego zabrać. Wtedy zaproponowano mi pracę na uczelni. Potraktowałam to jako przygodę, ale po roku wiem, że absolutnie nie jest to praca na mój temperament i że nie nadaję do tego, żeby być trybikiem w całym systemie. 

fot. / / Archiwum autora

Mówi pani o szansie na przygodę. Co jeszcze trzeba by zapisać Japonii w bilansie po stronie „Ma”?

Wyjątkowy komfort życia. Dużo podróżuję po Azji i z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że jest Azja i jest odizolowana od niej Japonia. Pociągi naprawdę się nie spóźniają, jest naprawdę czysto. Dzięki temu żyje się przyjemnie. Jedzenie jest pyszne, nikt nie oszukuje na składnikach i drinkach, nawet podczas happy hours. Wszędzie jest się bardzo miło i przyjaźnie obsłużonym, bo Japonia jest krajem bardzo egalitarnym - każdy wygląda tak samo, ubiera się i czesze tak samo, więc nigdy nie wiadomo, czy ktoś jest bogaty, czy nie. W Polsce dużo narzekamy, chociażby że wykonawcy usług są nierzetelni – na przykład widzę na Facebooku znajomych nieustannie walczących z kurierami. Tutaj wszystko jest zrobione na czas, perfekcyjnie zorganizowane i ma swoje logiczne uzasadnienie.

Przez to, że Japonia jest jednym z dziesięciu najbardziej zaludnionych krajów na świecie, rynek usług rozwinął się do takiego stopnia, o jakim nam się w Polsce nawet nie marzyło. To zresztą prowadzi do kuriozalnych sytuacji. Mimo że ciągle słyszymy, jak naród japoński buduje coraz inteligentniejsze roboty albo unowocześnia bezobsługowe recepcje hotelowe, to na każdym kroku można spotkać wiele osób wykonujących proste czynności. Jedna osoba otwiera drzwi i wita ludzi wchodzących do biurowca, inne są zatrudnione, żeby wskazywać drogę do parkingu albo sposób przejścia przez ulicę, gdy w okolicy prowadzone są prace drogowe. Takich dziwnych profesji jak tu nie widziałam nigdzie indziej na świecie. To minimalizuje poziom bezrobocia, chociaż wiele z tych prac z racjonalnego punktu widzenia jest bez sensu.

Fenomenem jest też to, że 1/3 osób pracujących w Japonii ma więcej niż 65 lat. I widać to szczególnie we wspomnianym sektorze usług – kiedy idę zjeść na mieście czy do sklepu po zakupy, to wszędzie widać starszych ludzi i to w wieku, w jakim w Polsce już od dawna jest się na emeryturze. Tutejszy kult pracy powoduje, że senior pracuje choćby na 1/10 etatu, żeby czuć się potrzebnym. Ma to swoje dobre i złe strony – politycy w Japonii mają przeciętnie 60-70 lat. To kraj starych mężczyzn, którzy mocno trzymają władzę i dopóki tak będzie, niewiele się tu zmieni.

A co powinno?

Mówiłyśmy dużo o kobietach, ale moim zdaniem system społeczny w Japonii jest opresyjny dla obydwu płci. Bo kiedy pomyślę o młodych chłopcach wychowywanych pod silną presją, wiedzących, że będą pracowali w systemie senioralnym, gdzie starsza osoba zawsze ma rację i że mimo to zawsze będą jedynym żywicielem rodziny, to im też nie ma czego zazdrościć.

Z drugiej strony w Japonii jest duże przyzwolenie na to, że mężczyzna ma kochankę. W japońskim społeczeństwie seks po ślubie służy głównie do prokreacji, kwitnie natomiast nielegalna prostytucja i liczne nieformalne związki na boku. Fenomenem jest też adopcja dorosłych osób. Jeżeli w rodzinie nie ma potomka męskiego, to żeby mógł dziedziczyć majątek, adoptuje się na przykład kuzyna. To wszystko wydaje się nie do pomyślenia w kraju, który wyrósł na symbol nowoczesności.

W XXI wieku dziwią też zresztą całkiem prozaiczne kwestie, jak chociażby przestarzały system bankowy, który powoduje, że w wielu miejscach – w tym w jednej z najpopularniejszych sieci sklepów - nie da się zapłacić kartą płatniczą. Polakom przyjeżdżającym do Japonii naprawdę trudno to wytłumaczyć.

Rozmawiała Malwina Wrotniak-Chałada

Źródło:
Tematy
Orange Nieruchomości
Orange Nieruchomości
Advertisement

Komentarze (178)

dodaj komentarz
~Anna
Muszę zgodzić się ze wcześniejszym komentarzem, ten artykuł jest trochę tendencyjny. Autorka ma swój pogląd na Japonię i nie chce przyjąć, że rzeczywistość jest bardziej złożona. Z drugiej strony lubimy się z mężem (Japończykiem) pośmiać przy tego typu artykułach.
~and
Tendencyjne to jakieś. Jak tam jest tak źle to czemu jest tak dobrze?
Pomimo że sam jestem feministą, lubię jak kobieta pracuje nie tylko w domu ale też w "normalnej" pracy i nie domaga się dziwnego traktowania w postaci jakiś kwiatów, przepuszczania przez drzwi czy pomocy przy noszeniu ciężkich zakupów.
~MonikaB
Bardzo ciekawy wywiad! Widać, że dziennikarka się przygotowała. "Polka w Japonii" zdobyla cenne doświadczenie i posiada wiedzę, któryrmi się z nami dzieli. Dobrze wiedzieć, że każdy kraj ma swoje wady i zalety. Nie można niczego idealizować. Należy jedynie dążyć do swoich ideałów.
~ffff
Jednak tradycja i wartości doprowadziły do tego, że sa krajem pracowitym i bogatym...hm co lepsze być trybikiem czy kowalem własnego losu...?
~Monika
Śmieszą mnie komentarze,że artykuł tendencyjny,że autorka pisze że swoje go femjnistycznego,zachodniego punktu wiedzenia A NIBY Z JAKIEGO MA PISAC?Ma tylko własny ,więc z takiego pisze.Wszystkim narzekającym radzę pojechać do Japonii,popracowac kilka lat i napisać własny artykuł:)Oczywiscie z każdego innego,tylko nie własnego punktu widzenia
~NiemoG
"Albo i tak tę pracę porzucą, jak tylko wyjdą za mąż – bycie profesjonalną panią domu to nadal marzenie ok. 20% dziewcząt."

A czemu NADAL? To mamy to zniwelowac do zera te 20% gdzies bladzi, cos robi zle? jprdle ale poryty berety.
Czemu nie mozna stwierdzic faktu i zostawic go w spokoju?
~NiemoG
Czy za awans spoleczny kobiet uwazamy sytuacje, w ktorej oboje rodzicow musi praacowac aby zapewnic byt rodzinie a dziecko jest wychowywane przez nianie/opiekunki etc.?

Czy rownosc plci nie moze w koncu polegac na wolnym wyborze? A opieka nad dzieckiem zacznie byc postrzegana jak cos czego przewartosciowac sie nie da?

Jasne
Czy za awans spoleczny kobiet uwazamy sytuacje, w ktorej oboje rodzicow musi praacowac aby zapewnic byt rodzinie a dziecko jest wychowywane przez nianie/opiekunki etc.?

Czy rownosc plci nie moze w koncu polegac na wolnym wyborze? A opieka nad dzieckiem zacznie byc postrzegana jak cos czego przewartosciowac sie nie da?

Jasne lepiej zagonic do roboty kazda pare rak za glodowe stawki - ot rownosc wersja PL...
~and
Lewica nie uznaje wolnego wyboru. Ma być postępowo, czyli kobiety na traktory a dzieci do żłobka.
~lipa
zdradzila polske , za pieniadze ta baba wszystko zrobi- zdrajczyni, tylko czasami niech stamtad nie wraca, bo jak zle to one wtedy nagle przy[pominaja sobie o polsce.
~ronald
Odezwal sie ten co od cyca mamy sie jeszcze nie odessal. Wystaw dziob poza swoje solectwo.

Powiązane: Tam mieszkam

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki