Zgodnie z założeniami Komisji Europejskiej od 2015 roku w zarządach spółek 30% składu mają stanowić kobiety, a od 2020 roku odsetek ten ma wzrosnąć do 40%. Obecnie w Polsce 12,2% członków rad nadzorczych stanowią przedstawicielki płci pięknej – to dokładnie taki sam procent jak w USA. Pod tym względem wyprzedzamy Niemcy (10,5%), Francję (9,5%) i Belgię (6,8%).
Zdaniem ekspertów popierających projekt Komisji Europejskiej, większy odsetek pań w radach nadzorczych to konieczność. Pozwoli to lepiej stymulować przedsiębiorczość kobiet. Ponadto zachęci je to do rozwijania kariery zawodowej. Niektórzy, bardziej radykalni ekonomiści jak, np. Dunka Benja Stig Fagerland twierdzili, że im więcej kobiet w gospodarce tym większe szanse na wyjście z kryzysu.
Wg Pracodawców RP sztuczne zwiększanie liczby kobiet w radach nadzorczych spółek to zły pomysł. O wiele ważniejsze są działania służące zwiększaniu aktywności zawodowej kobiet i umożliwienie im godzenia pracy z wychowywaniem dzieci. Bo cóż z tego, że sztucznie zwiększymy odsetek kobiet na najwyższych stanowiskach, skoro w żaden sposób nie zmieni to sytuacji większości pracujących pań, np. ekspedientek lub fryzjerek? Stąd propozycje KE można uznać za odwrócenie uwagi od o wiele ważniejszych problemów, które mogą doprowadzić do niebezpiecznych patologii.
Złote spódniczki w natarciu
W Norwegii 40% parytet dla pań w zarządach spółek wprowadzono już w 2008 roku. Wówczas wskaźnik zatrudnienia Norweżek wynosił 80%. Pomimo tego, odsetek pań w zarządach spółek oscylował w granicach 10%. Po wprowadzeniu parytetu doszło do bardzo dziwnej sytuacji – otóż jedna kobieta zasiadała w kilku zarządach jednocześnie. Fikcyjne zatrudnienie doprowadziło do powstania fenomenu tzw. „złotych spódniczek”.
Było za mało kobiet posiadających odpowiednie kwalifikacje do zasiadania w radach nadzorczych. Najwięcej na parytetach skorzystały te panie, które w momencie ich wprowadzenia posiadały odpowiednie wykształcenie i kompetencje – mogły liczyć na kilka pensji od firm, które bały się ukarania grzywną za niespełnienie ustawowych wymogów kwotowania płci w radach nadzorczych.
Niestety wprowadzenie parytetów, chociaż traktowane jest jako środek do przeciwdziałania dyskryminacji płciowej, tak naprawdę do tej dyskryminacji może prowadzić. Zdaniem większości ekonomistów o zajmowaniu danego stanowiska w firmie powinny decydować przede wszystkim kompetencje i kwalifikacje. Wprowadzenie parytetu może doprowadzić do tego, że osoby spełniające odpowiednie wymogi nie będą zatrudnianie, ponieważ nie będą kobietami lub mężczyznami.
Taka sytuacja miała już miejsce w Polsce po wprowadzeniu 35% parytetu kobiet na listach wyborczych. Okazało się, że większość partii miała problemy ze spełnieniem tych wymogów. Wiele pań wpisywano na listy tylko po to, by spełniać ustawowe wymagania, ale nie prowadziły one żadnej kampanii. Na 460 posłów mamy tylko 112 kobiet – stanowią one tylko 24% wszystkich posłów. Tendencja jest rosnąca, ale do poziomu wyznaczonego przez parytety na listach ciągle nam daleko.
Łukasz Piechowiak
Bankier.pl
l.piechowiak@bankier.pl
Zobacz też:
» Rozlicz PIT 2011 z Bankier.pl
» Jak się liczy wynagrodzenie na umowie o pracę?
» Jak długo będę czekać na zwrot z podatku?
» Rozlicz PIT 2011 z Bankier.pl
» Jak się liczy wynagrodzenie na umowie o pracę?
» Jak długo będę czekać na zwrot z podatku?





























































