Kryzys walutowy w Turcji wymusił na władzach zdecydowane decyzje. Pomimo "zakazu" prezydenta dotyczącego podnoszenia stóp procentowych, sytuację udało się nieco opanować. Pytanie brzmi, na jak długo te działania wystarczą.
Po tym, jak w poniedziałek 13 sierpnia Turcy obudzili się z kursem liry na poziomie 7 za dolara, jasne stało się, że dotychczasowe polityka w zwalczaniu kryzysu nie zdaje egzaminu. Podjęte wówczas wspólne działania rządu i tureckiego banku centralnego pozwoliły na zatrzymanie spirali spadków i względną stabilizację kursu liry na poziomie lekko poniżej 6 za dolara. Lira wciąż traci ok. 38 proc. wartości od początku roku, ale wygląda na to, że udało się opanować panikę. Przynajmniej na razie.
Bank bez zębów
Już w tydzień temu ze strony tureckiego banku centralnego przyszło wsparcie dla tonącej liry. Na jego stronie internetowej pojawiło się oświadczenie, że w razie potrzeby system bankowy zostanie wspomożony dowolną płynnością. Ponadto umożliwił on bankom zaciąganie miesięcznych pożyczek walutowych, a nie tylko tygodniowych, jak do tej pory. Zwiększono im także limity pożyczek dewizowych oraz poluzowano politykę zabezpieczeń i rezerw w transakcjach walutowych, uwalniając tym samym około 6 mld dolarów dodatkowej płynności w bankach.
Krótko mówiąc, rynki obawiające się, czy tureckie instytucje finansowe będą w stanie nadal obsługiwać swoje dolarowe zobowiązania, zostały nieco uspokojone. "Nieco", ponieważ analitycy są zgodni, że to, czego Turcja naprawdę dziś potrzebuje to znacząca podwyżka stóp procentowych. Na tę jednak nie ma co liczyć z dwóch powodów. Po pierwsze, kolejne posiedzenie tureckiego banku centralnego w tej sprawie odbędzie się dopiero 13 września. Po drugie, prezydent Turcji Recep Tayyip Erdğan ostro sprzeciwia się jakimkolwiek podwyżkom, co w pewien sposób wiąże ręce bankowi centralnemu coraz bardziej zależnemu od głowy państwa.
Bank Centralny Republiki Tureckiej jednak nie jest w tej sytuacji całkowicie bezbronny i odwołał się do sprawdzonych metod, czyli podnoszenia stóp procentowych tylnymi drzwiami. Po majowej podwyżce kosztu pieniądza w Turcji miało dojść do normalizacji polityki pieniężnej. Podstawową stopą procentową ustanowiono tygodniową stopę pożyczkową repo ustaloną na poziomie 17,75 proc. Uzupełniać miała ją stopa pożyczek overnight wynosząca 19,25 proc. Dzięki temu w razie potrzeby bank centralny mógłby manipulować średnim ważonym kosztem finansowania banków poprzez dobór odpowiednich proporcji rzucanych na rynek pożyczek -- im więcej pożyczek overnight, tym wyższy koszt pieniądza dla banków.
Tymczasem pod koniec minionego tygodnia bank centralny zupełnie zakręcił kurek z tygodniowymi pożyczkami repo, zmuszając banki do pożyczania po stopie overnight. Tym samym efektywny koszt pieniądza dla banków wzrósł o 1,5 pkt. proc. Oficjalnie polityka pieniężna się nie zmieniła, ale w rzeczywistości stopy wzrosły. I rynki zadowolone, i prezydent się nie wścieka.
Warto wspomnieć, że bank centralny ma w swoim arsenale jeszcze tzw. późne okno płynnościowe (Late Liquidity Window), czyli pożyczkę ostatniej szansy o stopie 20,75 proc. dla banków, które nie załapią się na pozostałe formy finansowania. Zakręcając kurek z pożyczkami overnight, bank centralny może zmusić banki do zaciągania pożyczek po stopie 20,75 proc., czyli około 5 pkt. proc. powyżej poziomu inflacji. Jednak nawet to może nie wystarczyć w obliczu tak drastycznie spadającej wartości waluty to wystarczy, by powstrzymać rozdmuchaną akcję kredytową w bankach, zachęcić Turków do oszczędzania i przywrócić stabilność w sektorze bankowym.
Odwrót od wzrostu za wszelką cenę
Wsparcie dla tureckiej liry w minionym tygodniu przyszło nie tylko ze strony tureckiego banku centralnego, ale także prezydenta Erdoğana i jego gabinetu, który nie ustaje w wysiłkach, by uspokoić panikę na stambulskim rynku finansowym.
W czwartek odbyła się wideokonferencja ministra skarbu i finansów Berata Albayraka, prywatnie zięcia prezydenta Erdoğana, z inwestorami. W jej trakcie zapewniał on, że jego kraj wyjdzie z okresu zawirowań silniejszy. Wykluczył też możliwość przyjęcia pomocy od Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz zaprzeczył, by miała zostać wprowadzona kontrola kapitału.
Najważniejsza jednak była deklaracja, o tym, że rząd wspomoże bank centralny w staraniach dotyczących obniżenia inflacji. W tym celu wprowadzi znaczące cięcia budżetowe, które obejmą wszystkie ministerstwa. Tym samym najpewniej zakończy się program wspierania gospodarki publicznymi pieniędzmi wprowadzony po nieudanej próbie wojskowego zamachu stanu sprzed dwóch lat. Jednocześnie obniżenie wydatków budżetowych pozwoli na redukcję deficytu i szybsze oddłużanie, co też powinno zadowolić inwestorów.
Nie wiadomo, na ile deklaracje ministra Albayraka uda się wprowadzić w rzeczywistość. Nie są także znane szczegóły dotyczące konkretnych programów oszczędnościowych. Widać jednak pewną zmianę w myśleniu w najwyższych kręgach władzy. Wydaje się, że turecki rząd odchodzi od polityki nieustannego pompowania wzrostu gospodarczego bez oglądania się na jego stabilność i zaakceptował, że musi zgodzić się na okres przejściowego spowolnienia, by uniknąć poważniejszych perturbacji
Pomoc z zagranicy
Prawdopodobnie najważniejszym wydarzeniem w tureckiej gospodarce minionego tygodnia jest deklaracja Kataru, bliskiego partnera Turcji, że zainwestuje on nad Bosforem 15 mld dolarów. Jest to kwota pozwalająca na finansowanie tureckiego deficytu na rachunku obrotów bieżących przez około 3 miesiące. Zakładając, że inwestycje z innych krajów pozostaną na obecnym poziomie, oznacza to, że Turcja może dzięki tej pomocy cieszyć się zrównoważonym bilansem płatniczym nawet przez 10 miesięcy. Zdejmuje to z tureckiej liry bardzo silne obciążenie i zmniejszy presję na osłabianie waluty. Dziś, 20 sierpnia, pojawiła się z kolei informacja o tym, że banki centralne Turcji i Kataru podpisały umowę na swap walutowy.
Wsparcie Kataru długookresowo nie rozwiązuje żadnych problemów, z którymi zmaga się turecka gospodarka, czyli wysokie zadłużenie zagraniczne, szczególnie w sektorze bankowym oraz wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących. Daje jednak istotne wsparcie doraźne, kupując cenny czas potrzebny na przeprowadzenie reform strukturalnych - jeżeli Turcja rzeczywiście zamierza je przeprowadzić.
Wyrazy wsparcia przesłał także najbliższy Turcji partner handlowy, czyli Niemcy. Kanclerz Angela Merkel zadeklarowała, że RFN chce widzieć Turcję prosperującą gospodarczo i w niczyim interesie nie leży jej ekonomiczna destabilizacja. Te słowa są całkowicie zrozumiałe, jeżeli wziąć pod uwagę, że w zeszłym roku kraj nad Bosforem kupił niemieckie towary warte 22 mld dolarów
W celu rozwiązania obecnych problemów Turcja coraz częściej spogląda na Państwo Środka. W lipcu chiński Industrial and Commercial Bank of China (ICBC) wsparł turecki sektor transportowy i energetyczny pożyczkami o łącznej kwocie 3,6 mld dolarów. Do końca roku Turcja ma także wyemitować denominowane w juanach obligacje, które ma odkupić Pekin. Choć są to raczej gesty symboliczne, to na pewno zwiększają obecność Chin w Azji Mniejszej i nie można ich przeoczyć.
Za wcześnie na zmianę sojuszy
Choć bezpośrednim powodem tureckiego kryzysu walutowego była niestabilność krajowej gospodarki, to jego wyzwalaczem i przyspieszaczem były nałożone przez USA cła i sankcje w związku z uwięzieniem przez Ankarę amerykańskiego pastora mieszkającego w Turcji Andrew Brunsona. Taki cios ze strony natowskiego sojusznika rodzi pytania o przeorientowanie tureckich sojuszy. Prezydent Erdoğan zadeklarował nawet, że chciałby uformować sojusz z Iranem, Chinami i Rosją, w celu wspólnego stawiania czoła ekonomicznej presji wywieranej przez administrację Donalda Trumpa.


Takie oświadczenia nie są w ustach tureckiej głowy państwa niczym nowym. Już przynajmniej od 2013 r. powtarza deklaracje o chęci zacieśnienia relacji w ramach Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Na znaczące przeorientowanie w ładzie światowym jednak nie ma na razie co liczyć, ponieważ związki z krajami zachodu są dla Turcji zbyt silne. Oprócz powiązań militarnych w ramach NATO są jeszcze powiązania gospodarcze. Na Europę (wyłączając Rosję) i Amerykę Północną przypada ponad 57 proc. tureckiego importu i eksportu. Tymczasem łącznie dla Rosji, Chin i Iranu jest to 6 proc. eksportu i 19 proc. importu.
Choć pod względem gospodarczym, a więc także politycznym, przeorientowanie Turcji na wschód zajmie lata, to obecne napięcia każą zadać pytanie, na ile na Ankarze mogą polegać natowscy sojusznicy w ramach sojuszu militarnego.
Lądowanie twarde czy miękkie?
Choć miniony tydzień przyniósł względną stabilizację kursu liry i tymczasowo zahamował falę spadków wartości waluty, to zakończył się wydarzeniem dla Turcji dość nieprzyjemnym, a mianowicie obniżeniem ratingu przez agencje S&P do poziomu B+ oraz Moody's do Ba3. Oznacza to, że zdaniem agencji Turcja aktualnie jest w stanie regulować zobowiązania, ale przeżywa problemy, które stawiają pod znakiem zapytania jej zdolność i wolę do obsługi długów w przyszłości. Prawdopodobieństwo bankructwa przy takiej ocenie jest szacowane na około 2 proc. w ciągu roku i 12 proc. w ciągu 5 lat.
Choć obniżka oceny zdolności kredytowej była spodziewana i już wcześniej uwzględniona w kursie liry, to jest to zarazem ważny sygnał ostrzegawczy. Żadne z działań podjętych przez turecki rząd i bank centralny w minionym tygodniu nie rozwiązuje fundamentalnych problemów tureckiej gospodarki, czyli nadmiernego zadłużenia zagranicznego, największego wśród krajów OECD deficytu na rachunku obrotów bieżących i niestabilności systemu bankowego wywołanego nadmierną ekspansją kredytową. Pewną zmianę w tym względzie może przynieść ujawnienie większej liczby szczegółów programu gospodarczego zapowiedzianego przez ministra Albayraka, ale wcale nie musi.
Przegrzana gospodarka turecka potrzebuje lądowania, czyli wzrostu krajowych oszczędności, odbudowania bazy depozytowej, oddłużenia, szczególnie zagranicznego i zahamowania rozdmuchanej tanim kredytem konsumpcji, szczególnie dóbr importowych. Niestety musi być to okupione okresem spowolnienia gospodarczego, co władze Turcji, jak się wydaje, zaczynają rozumieć.
Podstawowe pytanie teraz brzmi, czy spodziewana lądowanie będzie miękkie i kontrolowane, czy twarde i niekontrolowane, któremu będzie towarzyszył głęboki kryzys ekonomiczny. I czy na to pierwsze nie jest już przypadkiem za późno.