W Polsce byłaby to kwota rzędu 47 mld złotych, czyli ok. 10,8 mld euro. Węgierskie banki swoje maksymalne straty oceniają na 4,3 mld euro. Kredyt hipoteczny w walucie ma ok. 1,2 miliona Węgrów (na 10 mln mieszkańców) i co dziesiąty ich nie spłaca. W Polsce frankowiczów jest „tylko” 700 tysięcy, a spłacalność tych kredytów sięga 99%.
Z punktu widzenia politycznego posunięcie Orbana to majstersztyk. Premier chciałby ulżyć sporej grupie wyborców, poprawiając koniunkturę gospodarczą i znacząco redukując prywatne zadłużenie zagraniczne kraju. Za wszystko zapłacą banki: głównie austriackie oraz państwowy OTP.
Problem w tym, że taka bezpardonowa interwencja rządu w rynkowe umowy jest niedopuszczalna i nie mieści się w porządku prawnym żadnego państwa chroniącego podstawowe prawo człowieka, jakim jest prawo własności. Nawet nielubianych i „obcych” banków po prostu nie wolno rabować. Zwłaszcza że przy okazji podważa się zaufanie do sektora przechowującego oszczędności obywateli.
Propozycja Orbana może też zrodzić poważne uboczne skutki gospodarcze, których węgierski rząd raczej chciałby uniknąć. Banki we własnym interesie zapewne w ogóle przestałyby udzielać kredytów. Także tych w forintach, aby nie dostarczać gotówki kredytobiorcom chcących skorzystać z kredytowego przywileju. W dłuższej perspektywie znacząco ucierpi reputacja Węgier – kraj postawiłby się w sytuacji Rosji, gdzie władza może pod byle pretekstem wywłaszczyć każdego zagranicznego inwestora.
Krzysztof Kolany analityk Bankier.pl
Tekst jest komentarzem do artykułu Węgry: Spłata kredytu we frankach po kursie ustalonym przez rząd.



























































