Wart kiedyś blisko 50 miliardów dolarów "start-up" WeWork, który oferuje przestrzeń biurową na wynajem, to przykład, jak przepalić miliardy dolarów gotówki, a na końcu (?) ostrzec inwestorów przed bankructwem. Mimo to we wtorek akcje tej spółki podrożały o blisko 90 proc., bez żadnych nowych pozytywnych informacji. Czy to odbicie zdechłego kota?


Nasze straty i ujemne przepływy pieniężne z działalności operacyjnej budzą poważne wątpliwości co do zdolności kontynuowania działalności – oświadczył przy okazji wyników za drugi kwartał WeWork. Publikacja miała miejsce 8 sierpnia i pokazała wciąż ogromne straty generowane przez ten startup, który ze swoim modele biznesowym nie trafił w odpowiedni czas.
Co prawda kwartalną stratę netto udało się obniżyć do 349 mln dolarów z 577 mln sprzed roku, ale pierwsze półrocze przyniosło przepalenie 646 mln dolarów gotówki, które trzeba doliczyć do 2 mld dolarów strat w 2022 r., 4,4 mld w 2021 r., 3,1 mld w 2020 r., 3,3 mld w 2019 r. i tak dalej i tak dalej.


Akcje zatem nurkowały coraz niżej, stając się „groszówkami” i pogłębiając historyczne dno. Nieutrzymanie ceny akcji wynoszącej co najmniej 1 dolara przez 30 dni może spowodować wycofanie ich z nowojorskiej giełdy. Spółka zastosowały więc znany wybieg, który ostatnio wykorzystały m.in. AMC czy Wish i dokonała resplitu, czyli scaliła akcje akcjonariuszy w stosunku 40 do 1, i przez 40 pomnożyła ich cenę, aby znów kosztowały więcej niż 1 dolara.
Plan został ogłoszony w połowie sierpnia, a przeprowadzony na początku września. Akcje jednak traciły dalej i spadły w ubiegły piątek do 2,61 dol. (6,5 centa „po staremu”). Strata od debiutu wyniosła wtedy już ponad 99 proc. Jednak 12 września na sesji kurs niespodziewanie podskoczył o 87 proc., a w czasie sesji wzrosty przekraczały 100 proc. Warty zauważania był wolumen wynoszący 60 mln akcji, przy średniej na poziomie 1,35 mln.


Spółka nie podała nowych informacji, ale według obserwatorów, nagły wystrzał kursu może się wiązać z zamykaniem krótkich pozycji i podłączeniem się do wzrostów inwestorów detalicznych, bowiem ticker spółki zaczął w ostatnich dniach zyskiwać popularność na finansowych portalach w USA.
Jeden z nich investroplace ostrzega jednak, że dalszy rajd jest bardzo ryzykowny, bo wg dostępnych danych od Fintela nie ma już krótkich pozycji na akcjach WeWork. Chociaż autorzy wpisu zastrzegają, że raport, którym dysponują może nie odzwierciedlać w pełni wszystkich pozycji krótkich.
WeWork swego czasu był uważany za jednego z najlepszych startupów, którego planowane na 2019 r. IPO i debiut na giełdzie miały być sukcesem na miarę przeprowadzonej wtedy oferty Ubera. Po serii rund inwestycyjnych, kiedy SoftBank włożył 5 mld dol., spółkę wynajmującą powierzchnię biurową wyceniono na szokujące 47 mld dolarów.
Jednak gdy przed potencjalnym IPO inwestorzy zajrzeli w księgi, zobaczyli, z jaką skalą spalarni pieniędzy mają do czynienia, oferta w 2019 r. nie doszła do skutku, a założyciel i prezes Adam Neumann, musiał ustąpić ze stanowiska. Był to jeden z warunków SoftBanku, który był mocno zaangażowany w dotychczasowe finansowanie WeWork, w ratowanie firmy kolejną transzą (ok. 9 mld dol.) kapitału.
#Wework anatomia upadku pic.twitter.com/N6fLQujD46
— Doktor House (@Dr_nauk_House) August 29, 2023
Nastała jednak pandemia, ludzie poznali co to praca zdalna i model biznesowy WeWork całkowicie się wywrócił. Co prawda pod koniec 2021 r. udało się wejść na giełdę, po fuzji ze spółką specjalnego przeznaczenia BowX Acquisition tzw. SPAC (ang. Special Purpose Acquisition Company) notowaną od 2020 r., ale było to wejście tylnymi drzwiami.
Firma zamknęła biura i zredukowała zatrudnienie, próbując zmniejszyć koszty, ale odejście dyrektora generalnego i dyrektora finansowego na początku tego roku wstrząsnęło realizacją planu restrukturyzacji. Na dzień 30 czerwca spółka miała 205 mln dolarów w gotówce i ekwiwalentach, a przy tym 2,91 miliarda dolarów zadłużenia długoterminowego.
Trudno doszukiwać się więc jakichkolwiek pozytywów co do perspektyw firmy, która sama ostrzega akcjonariuszy przed możliwym bankructwem. Wygląda na to, że ostatni wzrost cen akcji (właściwe wzrosty, bo w poniedziałek akcje podrożały o 16 proc.) to klasyczne tzw. odbicie zdechłego kota. (ang. Dead Cat Bounce), które mówi, że nawet martwy kot może się odbić, jeśli spadnie z dużej wysokości.
Michał Kubicki