Absurdalna polityka pieniężna lansowana przez prezydenta Erdoğana prowadzi do załamania notowań liry i napędza galopującą inflację w Turcji. Sułtan brnie w zaparte.


"Ten rząd nie podniesie stóp procentowych, nikt nie powinien tego od nas oczekiwać. Wręcz przeciwnie, będzie nadal je obniżać" - powiedział w poniedziałkowym wystąpieniu telewizyjnym Recep Tayyip Erdoğan. Wypowiedź nie jest zbyt zaskakująca - prezydent Turcji nie pierwszy raz lansuje wizję ekonomii stojącej na głowie, w której to wysokie stopy procentowe są "matką wszelkiego zła" i powodują inflację. A że ceny galopują nad Bosforem w coraz szybszym, szaleńczym tempie - oficjalnie o ponad 70 proc. rocznie, a nieoficjalnie o przeszło 160 proc. - to, z punktu widzenia Erdoğana, koszt pieniądza należałoby obniżyć. Bazowa stopa procentowa banku centralnego wynosi obecnie 14 proc. po ścięciu jej z 19 proc. w drugiej połowie ubiegłego roku.
Mimo to słowa sułtana nieco dziwią. Efekty absurdalnej polityki pieniężnej są jaskrawo widoczne: nie tylko w sklepach, ale i na rynku walutowym. Po krótkim, kilkumiesięcznym okresie względnej stabilizacji od miesiąca lira znów szybko traci na wartości, a kurs USD/TRY zbliża się do szczytów z grudniowej paniki. Tylko od początku maja turecka waluta straciła do dolara ok. 12 proc. Ale to i tak pestka w zestawieniu za ostatnie 10 lat - w tym okresie lira osłabiła się wobec "zielonego" o 90 proc.! Recep Tayyip Erdoğan rządzi w Turcji od blisko dwóch dekad.
Tylko najwięksi optymiści mogli wierzyć, że grudniowe reformy przyniosą odwrócenie trendu. Rządowy program ochrony depozytów denominowanych w walucie krajowej wraz z bezpośrednimi interwencjami na rynku dokonywanymi przez bank centralny przyniósł wówczas szybkie umocnienie liry, ale niedługo potem znów zaczęła ona tracić na wartości.
Walutę ciągną na dno nie tylko absurdalne decyzje i wypowiedzi czołowych polityków. Turcy szczególnie boleśnie odczuwają konsekwencje zawirowań na globalnym rynku surowcowym - gwałtowne wzrosty cen surowców energetycznych i rolnych, które są sprowadzane nad Bosfor z zagranicy. Drożejąca ropa, gaz czy zboża wzmacniają popyt na dewizy i pogłębiają deficyt handlowy kraju. Ponadto szalejąca inflacja i deprecjacja liry powodują, że mieszkańcy starają się pozbyć waluty jak najszybciej, wymieniając ją na dolary czy euro. Z danych Capital Economics wynika, że ok. 60 proc. krajowych depozytów bankowych stanowią waluty zagraniczne.
Erdoğan uważa, że słabsza waluta wesprze eksport i inwestycje, doprowadzając w końcu do powstania nadwyżki handlowej. Ale są to płonne nadzieje. W świecie globalnych łańcuchów dostaw i dość swobodnych przepływów kapitału turecka destabilizacja, eufemistycznie mówiąc, nie ułatwia prowadzenia działalności gospodarczej.
W poniedziałkowym wystąpieniu prezydenta Turcji nie brakowało innych ciekawych wypowiedzi. Erdoğan stwierdził, że "istnieje rzeczywisty problem kosztów życia, a nie inflacji". Podkreślił, że wysokie stopy procentowe czynią "bogatszych jeszcze bogatszymi, a biedniejszych jeszcze biedniejszymi".