Premier Francji Michel Barnier złoży dymisję prezydentowi Emmanuelowi Macronowi w czwartek o godz. 10 rano - podała w środę agencja AFP. To następstwo przegłosowania w parlamencie wotum nieufności wobec gabinetu Barniera, działającego od 21 września. Rząd zachowa ograniczone kompetencje, by zarządzać sprawami bieżącymi. Zlożony przez niego projekt budżetu na 2025 rok zostanie "zamrożony", tak jak inne projekty złożone w parlamencie.


Rząd Barniera jest najkrócej działajacym gabinetem w dziejach V Republiki, czyli od 1958 roku. Wotum nieufności oznacza, że rząd ustępuje, po czym będzie zajmował się sprawami bieżącymi do czasu powołania nowego gabinetu.
Zaraz po głosowaniu w parlamencie skrajnie lewicowa partia Francja Nieujarzmiona (LFI) wezwała do rozpisania "przedterminowych wyborów prezydenckich". Liderka skrajnej prawicy Marine Le Pen - której stanowisko zadecydowało o losie rządu - nie dołączyła się do tych apeli. Oświadczyła, że "presja" na prezydenta Emmanuela Macrona "będzie coraz większa", jeśli zabraknie "szacunku dla wyborców".
"Pozwolimy pracować następnemu rządowi" - dodała Le Pen, żądając wspólnego tworzenia takiego budżetu na 2025 rok, który byłby "możliwy do zaakceptowania przez wszystkich". Upadek rządu Barniera oznacza, że przygotowany przez niego projekt budżetu zapewne nie zostanie uchwalony do końca roku.
Prezydent Emmanuel Macron zwróci się w czwartek wieczorem do obywateli w wystąpieniu telewizyjnym. Jak podał dziennik "Le Figaro", Macron spotkał się ze swymi współpracownikami w środę wieczorem, zaraz po powrocie z wizyty w Arabii Saudyjskiej.
Po dymisji rząd zarządza sprawami bieżącymi, budżet pod znakiem zapytania
Bezpośrednim powodem upadku rządu był projekt ustawy o wydatkach na opiekę społeczną - ważny element budzetu na 2025 rok. Projekt został przedłożony parlamentowi w wersji kompromisowej, opracowanej przez mieszaną komisję obu izb parlamentu. Wraz z przyjęciem wniosku o wotum nieufności projekt został odrzucony. Projekt całego budżetu na 2025 rok zostaje "zamrożony" ponieważ wcześniej został już przyjęty przez Senat.
Zdymisjonowany rząd kieruje sprawami bieżącymi aż do czasu powołania nowego gabinetu. Są to działania zapewniające ciągłość państwa i reagowanie na sprawy pilne. Rząd zajmujący się sprawami bieżącymi nie może jednak podejmować kroków o charakterze politycznym, które - jak mówi prawo - tworzyłyby nowe prawa i obowiązki obywateli. Zajmuje się wdrażaniem już istniejących ustaw i nie może wykraczać w swych działaniach poza ich zapisy.
Nie jest realne, by następca Barniera zdołał przygotować nowy projekt budżetu, tak aby przed 31 grudnia rozpatrzyły go obie izby parlamentu. Jednak paraliż finansów państwa na wzór amerykańskiego "shutdownu" nie jest możliwy. W konstytucji Francji przewidziano rozwiązanie polegające na tym, że rząd - nowy bądź zdymisjonowany - "zwraca się do parlamentu z wnioskiem o upoważnienie do pobierania podatków i otwiera, w drodze dekretu, kredyty będące przedmiotem uchwały parlamentu przyjętej w roku ubiegłym". W praktyce chodzi o możliwość zastosowania w nowym roku zapisów budżetu z roku poprzedniego.
Jest to jednak rozwiązanie tymczasowe i niewystarczające w czasie, gdy Francja boryka się z wysokim deficytem. Oznacza bowiem automatyczny wzrost wydatków w pewnych punktach budżetu (np. wynagrodzeń administacji publicznej). Ten "automatyczny" budżet oznacza też w praktyce wyższe podatki dla milionów podatników, ponieważ nie zostanie zrewidowana z uwzględnieniem inflacji skala podatku dochodowego.
Niepewność polityczna zniechęca inwestorów i rynki finansowe. W ostatnich dniach rośnie oprocentowanie francuskich obligacji, co oznacza mniejszą wiarygodność gospodarki. Proponowany przez Barniera budżet miał być krokiem w celu uzdrowienia finansów publicznych i zapewnić 60 mld euro oszczędności. Po upadku rządu Francja może mieć problemy z przekonaniu rynków, że jakikolwiek nowy projekt pojawi się szybko.
Prezydent Emmanuel Macron rozwiewał w ostatnich dniach obawy o kryzys finansowy i przekonywał, że Francja "ma silną gospodarkę". "Jesteśmy krajem bogatym, mocnym, który przeprowadził wiele reform i się ich trzyma, który ma stabilne instytucje" - powiedział Macron.
Prasa: Wszyscy aktorzy polityczni tracą na odwołaniu rządu
Francuski dziennik "L'Opinion" ocenia w czwartek, że wszyscy aktorzy polityczni we Francji okazują się przegranymi w wyniku odwołania rządu. Gazeta oskarża poszczególne stronnictwa polityczne o nieodpowiedzialność, cynizm i "obsesję na punkcie chaosu".
Przegraną poniósł - zdaniem dziennika - prezydent Emmanuel Macron, który, rozwiązując latem parlament, obiecał wyklarowanie sytuacji politycznej, aby dać krajowi nowy impuls. Oskarżając skrajną lewicę o "obsesję na punkcie chaosu", komentator "L'Opinion" dodaje, że inne partie lewicowe, w tym socjaliści, stały się jej "wspólnikami". Skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe, które poparło wniosek o wotum nieufności dla rządu, "znów stało się partią populistyczną", demonstrującą "pewną siebie demagogię".
"Nie wierzcie okrzykom zwycięstwa ani uspokajającym słowom: wraz z upadkiem (premiera) Michela Barniera Francja pogrąża się w kryzysie, którego wynik jest poza czyjąkolwiek kontrolą" - ostrzega "L'Opinion".
Katolicki dziennik "La Croix" również ocenia, że prezydent Francji "przegrał zakład", jakim było rozwiązanie parlamentu. "Nawet jeśli wydaje się, że Emmanuel Macron już szuka następcy Barniera (...), jest jasne, że będzie to żmudne zadanie. Nowy premier powinien kultywować sztukę dialogu i kompromisu; jest to wąska ścieżka, ale nie niemożliwa" - apeluje.
"Le Figaro" wzywa prezydenta, by nie zwlekał, lecz wyznaczył "w ciągu kilku dni" nowego premiera. Przy czym ocenia, że kandydat nie powinien wywodzić się z lewicy, bowiem "w sposób oczywisty" sympatie polityczne w kraju zwracają się na prawo. Gazeta wymienia nazwisko prawicowego polityka Bruno Retailleau, który w rządzie Barniera był szefem MSW; zdaniem dziennika przekonał on do siebie opinię publiczną.
Ekspert: Lewica i Le Pen mogą zapłacić cenę polityczną za obalenie rządu Barniera
Zdaniem politologa Pawła Zerki z paryskiego think tanku ECFR, nie jest wykluczone, że francuska lewica i skrajna prawica mogą zapłacić w przyszłości cenę polityczną za obalenie rządu Michela Barniera. Ich wyborcy mogą bowiem odczuć skutki nieprzyjęcia budżetu, który Barnier chciał realizować.
Ekspert podkreślił, że było oczywiste, że przeciwko rządowi głosować będzie skrajnie lewicowa Francja Nieujarzmiona (LFI) i Zieloni; z kolei socjaliści tworzą sojusz z tymi partiami, ale "część z nich jest bardzo proeuropejska i mainstreamowa". Tak więc, "wydawało się, że możliwe jest zbudowanie mostów" między socjalistami a prezydentem Emmanuelem Macronem i partiami centrum, wchodzącymi w skład rządu Barniera - powiedział Zerka.
Jednak socjaliści, jak wskazują wyniki głosowania, byli zdyscyplinowani w głosowaniu przeciwko rządowi. "Nie spodziewam się, żeby ich wyborcy byli z takiego zachowania zadowoleni, zwłaszcza, gdyby się okazało, że konsekwencje dla gospodarki francuskiej i dla sytuacji gospodarstw domowych w najbliższych tygodniach i miesiącach miałyby być niekoniecznie korzystne" - prognozuje ekspert.
Przypomniał, że głosowanie oznacza nie tylko "koniec rządu Barniera", ale i to, że nie zostanie uchwalony budżet na 2025 rok przygotowany przez ten gabinet. Co prawda, większość obserwatorów wypowiada się uspokajająco prognozując, że państwo będzie funkcjonować w roku 2025 w oparciu o budżet tegoroczny. "To jednak oznacza, że wiele inwestycji nie zostanie poczynionych. Niektóre zmiany w budżecie nie zostaną zrealizowane, a czasami były one bardzo ważne dla niektórych grup wyborców: na przykład rolnicy (...) liczyli na to, że będą mieli lepsze warunki wyliczania emerytury. W tej chwili, gdy upadł rząd Barniera, istnieje wśród środowisk rolniczych poczucie, że prawdopodobnie na tym stracą" - powiedział Zerka.
Jak ocenił, "bardzo zgrabnie rozgrywają sytuację" Republikanie (LR), czyli tradycyjna prawica, która obecnie nie ma wielu posłów w parlamencie. Republikanie wspierali rząd Barniera. Teraz grupa ta pokazuje się "jako partia, która ma na uwadze odpowiedzialne zarządzanie, która wskazuje na zagrożenia dla gospodarki francuskiej". Zatem "może się okazać, że ci, którzy dzisiaj głosowali przeciwko Barnierowi zapłacą jednak jakąś cenę polityczną, a niektórzy - niekoniecznie sam Macron i jego środowisko polityczne, a bardziej - tradycyjna prawica, mogą zyskać na tym kryzysie" - ocenił Zerka.
Zdaniem eksperta prezydent Macron ma teraz dwa warianty poszukiwania kandydata na następcę Barniera: może albo szukać kogoś, kto będzie do zaakceptowania przez liderkę skrajnej prawicy Marine Le Pen, albo kogoś, kto będzie miał poparcie lewicy. Jednak zdyscyplinowanie socjalistów w środowym głosowaniu pokazuje, że między lewicą i mniejszością prezydencką (partiami centrowymi) utrzymuje się "bardzo zła atmosfera". Tak więc, jak prognozuje rozmówca PAP, Macron "nie będzie chciał odbudowywać mostów z lewicą" i byłoby mu bardzo trudno to zrobić.
Partie lewicy są "dość mocno przekonane, że to one wygrały wybory parlamentarne i powinny móc dostać tekę premiera. Oni chcą rządzić, a nie tylko mieć kogoś, kto będzie uległy wobec ich postulatów" - dodał Zerka.
Łatwiejsze byłoby więc ponowne poszukiwanie kandydata wywodzącego się z tradycyjnej prawicy, który byłby do zaakceptowania dla Le Pen. "Wielką zagadką" jest jednak to, czy udałoby się to rozwiązanie powtórzyć (z prawicy wywodził się Barnier-PAP). "Wydawało się, że rząd (Barniera) wychodzi naprzeciw wielu żądaniom Marine Le Pen i jej środowiska politycznego", jednak poparła ona wotum nieufności - podkreślił ekspert.
"Wielu publicystów więc doszukuje się teraz jakichś innych motywów kierujących Marine Le Pen, takich jako to, że toczy się przeciwko niej postępowanie sądowe (ws. zarzutów o fikcyjne etaty asystentów europarlamentarzystów-PAP)" - wskaał Zerka. Le Pen grozi kilkuletni zakaz kandydowania w wyborach i gdyby w marcu 2025 roku zapadł taki wyrok, nie mogłaby ona brać udziału w wyborach prezydenckich w 2027 roku.
"Niektórzy publicyści doszukują się takiego scenariusza, według którego Le Pen na tyle chciałaby czym prędzej utrudnić życie Macronowi, żeby ten ostatecznie zrezygnował z funkcji prezydenta i rozpisał przedterminowe wybory, tak żeby ona zdążyła w nich wystartować" - wskazał ekspert, choć jak dodał, uważa to za "teorię spiskową".
Zarazem - dodał - gdyby wybory prezydenckie zostały rozpisane w tej chwili, to Le Pen nie miałaby klarownego kontrkandydata ze strony lewicy ani centrum. Z kolei nowe wybory parlamentarne nie są możliwe przed lipcem 2025 roku.
Zerka podkreślił, że zarówno lewica, jak i skrajna prawica zagłosowały przeciwko rządowi "w wyjątkowo zdyscyplinowany sposób". Można uznać więc, że "jeśli nie będą zadowolone z kandydatów przedłożonych przez Macrona na następnego premiera, to znów będą gotowe +utrącić+ taki rząd i zaproponowanego premiera".
"Gdyby lewica i skrajna prawica pozostały tak zdyscyplinowane, jak były dzisiaj i odrzucały każdego kandydata kompromisowego proponowanego przez Macrona przez najbliższe tygodnie i miesiące, i pogrążałoby to Francję w coraz większym kryzysie politycznym, a także ekonomicznym (...), wówczas może rzeczywiście wzrosnąć presja, w tym ze strony obywateli, aby Macron prędzej podał się do dymisji" - przyznał analityk ECFR.
Europejska Rada Spraw Zagranicznych (ECFR) to think tank o ogólnoeuropejskim zasięgu, wśród jego założycieli są byli premierzy, dyplomaci i naukowcy. ECFR ma biura w: Berlinie, Londynie, Madrycie, Paryżu, Rzymie, Sofii, Warszawie i Waszyngtonie.
Parlament uchwalił wniosek o wotum nieufności dla rządu Michela Barniera
Parlament Francji uchwalił w środę wniosek o wotum nieufności wobec rządu Michela Barniera zmuszając go do ustąpienia. Rząd premiera Barniera jest pierwszym od 1962 roku gabinetem ustępującym w wyniku wotum nieufności.
Za wnioskiem głosowało 331 posłów lewicy i skrajnej prawicy. Do jego przyjęcia niezbędnych było 289 głosów.
Wniosek o wotum nieufności złożył lewicowy Nowy Front Ludowy (NFP), a poparła go frakcja skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego kierowana przez Marine Le Pen.
Głosowanie poprzedziła burzliwa debata. Przeciwnicy rządu krytykowali zapisy zaproponowanego przez Barniera budżetu, które stały się bezpośrednim powodem zgłoszenia wotum nieufności; oskarżali również prezydenta Emmanuela Macrona. Poseł skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej (LFI) Eric Coquerel oświadczył, że głosowanie oznacza "podzwonne dla kadencji prezydenta".
Le Pen, której stanowisko było decydujące dla losu rządu, oznajmiła zaś, że prezydent sam powinien zadecydować, "czy jest w stanie pozostać" na stanowisku w obliczu "braku zaufania" ze strony obywateli.
Deputowany Republikanów (LR), partii tworzącej rząd, Laurent Wauquiez oskarżył partię Le Pen, że "wybrała nieodpowiedzialność" i "chaos". Ostrzegł, że wniosek przeciwko rządowi "pogrąży kraj w niestabilności". Były premier Gabriel Attal oznajmił, że skrajna prawica popełnia "błąd wobec historii" głosując za obaleniem rządu. "Francja potrzebuje stabilności, a świat potrzebuje stabilnej Francji" - apelował Attal.
Premier Barnier po raz ostatni przemawiając w parlamencie podkreślił, że trudna sytuacja finansów publicznych "nie zniknie za zaklęciem w postaci wniosku nieufności". Ostrzegł, że nieuchwalenie budżetu na rok 2025 przed końcem bieżącego roku oznaczać będzie wyższe opodatkowanie dla 18 mln rodzin, brak funduszy na zwiększenie etatów w policji i wojsku i niższe składki socjalne dla rolników.
Le Pen zapewniła podczas debaty, że RN poprze w przyszłości ustawę pozwalającą zastosować zapisy tegorocznego budżetu w roku następnym. Przyjęcie takiej specjalnej ustawy finansowej jest rozwiązaniem przewidzianym w systemie prawnym Francji, które ma zapobiec sytuacji porównywalnej do shutdownu w USA.
Po odejściu Barniera prezydent Macron powoła nowego premiera. Jest to jednak trudne zadanie: żadna partia nie ma w parlamencie tylu własnych posłów i sojuszników, by zapewnić nowemu rządowi większość, albo przynajmniej uchronić go przed następnym wotum nieufności.
Według doniesień medialnych wśród rozważanych kandydatów są: były lewicowy premier Bernard Cazeneuve, minister obrony Sebastien Lecornu, szef MSW Bruno Retailleau, szef centrowej partii MoDem Francois Bayrou i przewodniczący Senatu Gerard Larcher, a także polityk Republikanów Xavier Bertrand.
Agencja Reutera podała w środę powołując się na źródła, że Macron chciałby, aby kandydat był znany już w sobotę, gdy do Paryża przybędą przywódcy państw i rządów (w tym prezydent elekt USA Donald Trump) na uroczystość otwarcia wyremontowanej po pożarze katedry Notre Dame.
Z Paryża Anna Wróbel
awl/ jm/