

Duże doświadczenie zawodowe może być olbrzymią przeszkodą w znalezieniu pracy - zwłaszcza wtedy, gdy firma chce zatrudnić za grosze i na umowę śmieciową. Często barierą w dostaniu etatu jest także posiadanie małych dzieci, szczególnie w przypadku kobiet. Jak poradzić sobie w takiej sytuacji? Założyć własny biznes.

Marzena Jastrzębska z wykształcenia jest magistrem filologii angielskiej i nauczycielką nauczania początkowego. Jest też absolwentką małej szkoły biznesu, która dała jej uprawnienia do zarządzania szkołami językowymi na terenie Wielkiej Brytanii i poza nią (w Anglii mieszkała przez 8 lat). Ukończyła też menedżerski kurs dla dyrektorów szkół językowych w Wielkiej Brytanii, a w Polsce podyplomowe studia zarządzania oświatą.
To wszystko pozwoliło jej w małej miejscowości pod Poznaniem przez 10 lat prowadzić własną szkołę języków obcych, do której uczęszczało około 80 osób, a drugie tyle szkolonych było poza placówką. Języków angielskiego, niemieckiego, francuskiego i włoskiego uczyły się tam dzieci do lat 3, młodzież i dorośli.
Nie dostanę pracy, bo jestem młodą mamą
![]() |
Marzena Jastrzębska, właścicielka |
Mąż Marzeny pracował w Warszawie. W 2011 roku przeprowadziła się tam również Marzena – wtedy musiała zamknąć swoją szkołę językową. - Początkowo nie myślałam o własnej działalności. Wysłałam CV do kilku szkół międzynarodowych i przeszłam rozmowy kwalifikacyjne. Odniosłam jednak wrażenie, że największymi przeszkodami w zatrudnieniu mnie były: fakt, że jestem młodą mamą (córki miały niespełna 3 i niespełna 6 lat) oraz moje doświadczenie zawodowe. Takie rzeczy przeszkadzają w zatrudnieniu kogoś na umowę śmieciową, za grosze – opowiada Marzena.
Po kilku takich rozmowach doszła do wniosku, że nie chce pracować dla kogoś, jeśli może sama robić to, co lubi. W dodatku dla swoich córek nie mogła znaleźć żadnej szkoły językowej, która dałaby im dwujęzyczność. Postanowiła otworzyć taki biznes, który będzie łączył jej pasję z doświadczeniem zawodowym.
Rozpoczęłam działalność w niezbyt dobrym momencie
Marzena swoją nową szkołę językową (www.playandtell.pl) uruchomiła w styczniu tego roku, w połowie roku szkolnego, w czasie, gdy wiele dzieci już uczęszczało do innych tego typu szkół. W krótkim czasie jednak zgłosił się do niej pierwszy klient. Dochodzą też do niech słuchy, że we wrześniu wiele osób z chęcią się zapisze.
- Niektórzy ze swoimi szkołami są związani umowami terminowymi, których nie chcą zrywać w trakcie ich trwania, dlatego popyt na moje usługi wzrośnie pewnie w okolicach września. Na razie dopiero raczkujemy na warszawskim rynku. Świadomość rodziców, dotycząca nauki języków obcych ich dzieci, jest z roku na rok większa. Jest grono takich, którzy c wiedzą, że najlepsze rezultaty osiągają daje nauka od wczesnych lat– mówi Marzena.
Fot. Playandtell.pl
Potrzeba 50 tys. zł… i drugie tyle
Koszty założenia szkoły językowej w Warszawie są olbrzymie. Koszty najmu, reklama zewnętrzna (ulotki, bilboardy), utrzymanie strony internetowej, pozycjonowanie, wyposażenie sal – to wszystko pochłania ogromne sumy. - Na początek potrzebowałam 50 tys. zł - i drugie tyle, żeby zaistnieć na rynku i dzięki temu dotrzeć do potencjalnych klientów – opowiada Marzena.
Dodaje, że zwykłą szkołę językową może założyć każdy. - Tu wystarczy tylko działalność gospodarcza. Jednak przy staraniach o patronat Kuratorium Oświaty, wymogi są niebotyczne - podkreśla. Obecnie Marzena zatrudnia 5 pracowników – wszyscy są obcokrajowcami. To dlatego, że podczas jednego spotkania dzieci rozmawiają z dwoma nauczycielami, którzy mają różne pochodzenie i akcent. W ten sposób dziecko poznaje różne rodzaje języka.
Cena na razie nie może być niska
Marzena zdaje sobie sprawę, że im tańsza usługa, tym więcej znajdzie się klientów. Niestety, wysokie koszty utrzymania całego przedsięwzięcia uniemożliwiają jej zaproponowanie ceny przystępnej dla przeciętnego Kowalskiego.
Fot. Playandtell.pl
Za to robi wszystko, aby dzieci uczyły się na najwyższym poziomie, a dodatkowo dobrze się przy tym bawiły. - Chciałam stworzyć szkołę językową, gdzie język nie jest przedmiotem nauczania, a narzędziem zabawy i odkrywania świata. Chcę dać tym dzieciom jak najwięcej radości, uśmiechu i zadowolenia. Nie chcę sprawiać wrażenia, że to jeszcze jedna szkoła ze sztywnym siedzeniem w ławkach, ze stołami obłożonymi książkami – mówi Marzena.
Chce pokazać dzieciom, że język angielski może być używany w różnych okolicznościach. Można śpiewać, rysować i malować, ale i też dodawać, czy odejmować po angielsku.
Problemem nie jest konkurencja, ale…
Jeżeli chodzi o rynek tradycyjnych szkół językowych, to konkurencja jest ogromna. Marzena podkreśla jednak, że jej metoda nauczania języków jest innowacyjna i to ją wyróżnia spośród innych szkół (metoda immersji językowej to inaczej zanurzenie w języku - ten służy do porozumiewania się i jednocześnie jest narzędziem do nauki innych, interesujących dla odbiorcy treści).
- Problemem dla mnie nie jest konkurencja, ale raczej sposób myślenia rodziców. Dziś chcą, by dodatkowe zajęcia dzieci miały w szkołach, bo wtedy nie trzeba ich dowozić. Rozumiem to. Tylko czy dodatkowe zajęcia w tym samym budynku są dla nich ciekawe? Bez żadnej zmiany? Te same ściany, ławki, często słabo wyposażone sale. Wieje nudą – uważa Marzena.
Nie ukrywam – jest ciężko
Mimo to zapewnia, że jeżeli połączy się pasję z ciężką pracą i szacunkiem do ludzi, to odniesienie sukcesu jest bardzo prawdopodobne.
Jeżeli jesteś kobietą przedsiębiorczą i prowadzisz własną firmę - napisz do naszej redaktorki! Dołącz do ponad 130 kobiet, które już to zrobiły, zaprezentuj się w naszym cyklu i podziel się z czytelnikami swoim doświadczeniem.
Barbara Sielicka
Bankier.pl
b.sielicka@bankier.pl
Ponad 130 kobiecych pomysłów na biznes |
||
Kawiarnia dla dzieci |
Serwis dla rodziców |
Świetlica interaktywna dla dzieci |
![]() |
![]() |
![]() |