Japoński jen wyznaczył 20-letni rekord słabości względem dolara amerykańskiego. Waluta Kraju Kwitnącej Wiśni znalazła się w spadku swobodnym na początku marca, gdy doszło do „rozjazdu” stóp procentowych po obu stronach Pacyfiku.


Tylko przez ostatnie trzy miesiące jen stracił do dolara ponad 11%. Tak potężna i gwałtowna deprecjacja jednej z głównych walut świata to rzecz nieczęsto spotykana. Rzut oka na wykres kursu USD/JPY pozwala łatwo zlokalizować moment, w którym od kursu jena „odpadło denko” – był to 7 marca 2022 roku.
Od tamtego dnia kurs USD/JPY wzrósł z ok. 115 do niemal 130 jenów za jednego dolara. W nocy z wtorku na środę para dolar-jen była notowana na najwyższym poziomie od maja 2002 roku. Względem euro japońska waluta była najsłabsza od czerwca 2015 roku. Blisko historycznego rekordu ze stycznia ’15 znalazły się też notowania pary CHF/JPY.
W opinii analityków głównym źródłem słabości jena jest skrajnie ekspansywna polityka monetarna prowadzona przez Bank Japonii, który w dalszym ciągu masowo skupuje obligacje, aby utrzymać rentowność 10-letnich papierów skarbowych w pobliżu zera (a dokładnie na poziomie 0,25%). Oznacza to konieczność wykreowania z powietrza bilionów jenów, aby zatrzymać rynkową tendencję do wzrostu nominalnych stóp procentowych w obliczu coraz wyższej inflacji CPI.
Przeczytaj także
- Deprecjacja jena jest dużym problemem dla japońskiej gospodarki, ponieważ gospodarka – a zwłaszcza gospodarstwa domowe – stoją w obliczu rosnącej inflacji i deprecjacja jena może ją tylko przyspieszyć – skomentował Kentaro Koyama, główny ekonomista w tokijskim oddziale Deutsche Banku cytowany przez agencję Reuters.
Co prawda Japonia wciąż pozostaje krainą prawie nietkniętą przez inflację cenową (w lutym wyniosła ona tylko 0,9%), to jednak presja inflacyjna nasila się nawet w tak spetryfikowanej gospodarce jak japońska. Tym bardziej, że faktyczną skalę inflacji zaniża wymuszona przez rząd obniżka cen usług komunikacyjnych. Gdy efekt ten zniknie w kwietniu, to roczna dynamika japońskiego CPI może od razu podskoczyć o ok. 1,5 punktu procentowego.
Szalony jak Bank Japonii
Oficjalnie niska inflacja CPI daje alibi Bankowi Japonii, który od dekad próbuje pobudzić wzrost cen w i tak już jednym z najdroższych krajów świata. Tyle że „drukarze” z BoJ w ciągu ostatnich miesięcy znalazł się w mniejszości. Stopy procentowe poszły już w górę m.in. w USA, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Kanadzie, o miażdżącej większości krajów rozwijających się nawet nie wspominając. Fed oraz Bank Anglii zatrzymali też programy skupu obligacji (QE), a EBC powinien to uczynić za kilka miesięcy. Zatem skrajnie luźna polityka Banku Japonii zaczyna przypominać postawę ostatniego samuraja.
Doskonale widać to na rynku długu. Od 7 marca rentowność 10-letnich obligacji rządu USA poszła w górę z 1,75% do 2,9%. W przypadku analogicznych papierów niemieckich rentowność wzrosła z mniej niż zera do prawie 1%. Tymczasem japońskie 10-latki wciąż płaca tylko tyle, na ile pozwoli Bank Japonii, czyli aktualnie nie więcej niż 0,25%. W warunkach rozpędzającej się inflacji jest to w zasadzie inwestycja wolna od dochodu i całkowicie pozbawiona sensu.
Znani z uporu Japończycy zapewne nie zmienią szybko swojej polityki. Analitycy spekulują, że BoJ prędzej użyje swych pokaźnych rezerw walutowych, aby interweniować na rynku i zatrzymać deprecjację jena, aniżeli zdecyduje się porzucić politykę sztucznego zaniżania długoterminowych stóp procentowych.
- BoJ zrobił coś przeciwnego do normalizacji polityki. Okopał się na swoich pozycjach – przyznał Richard Benson z londyńskiego Millennium Global Investments.
Na razie mamy do czynienia jedynie z interwencjami werbalnymi. We wtorek minister finansów Japonii Shunichi Suzuki powiedział, że słabnący jen bardziej szkodzi, niż pomaga gospodarce. To wyraźny sygnał, że japońskie władze nie będą się bezczynnie przyglądały upadkowi własnej waluty.
Przypadek Japonii jest znamienny. Przez całą poprzednią dekadę na świecie trwały „wojny walutowe”, w ramach których rządzący robili, co tylko mogli, aby „zeszmacić” krajową walutę. Chodziło o uzyskanie nieuczciwej przewagi konkurencyjnej dla eksportu kosztem zmniejszenia siły nabywczej pracowników. Teraz gra się odwróciła. Rządy chcą teraz jak najmocniejszej waluty, aby okiełznać galopującą inflację i niższym kosztem wygrać globalną licytację o drożejące surowce.