Losy giełd polskiej i austriackiej mają sporo wspólnego z historią obu krajów. I choć był niedawno moment, gdy obie były siebie naprawdę bliskie, rynki te mocno się od siebie różnią. Przed meczem Austria-Polska zapraszamy na krótką podróż na Vienner Stock Exchange, czyli austriacką GPW. Patrząc na obecne statystyki, mały plus można zapisać na korzyść Polski.


Związki Polski z Austrią w historii kojarzą się przede wszystkim z Sobieskim pod Wiedniem i zaborami. Kibicowi piłkarskiemu zapewne do głowy od razu przyjdzie Howard Webb i słynny mecz Euro 2008. Tymczasem inwestorów przed laty rozgrzewał temat giełdowego mariażu Warszawy i Wiednia. Chemię było czuć przede wszystkim w 2013 roku, gdy zarówno prezes GPW, jak i prezes CEESEG - spółki prowadzącej rynek w Wiedniu - wychwalali korzyści z bliższej współpracy obu rynków.
- Kontynuujemy rozmowy z CEESEG. Oceniam je pozytywnie, ale trudno określić termin przejścia do negocjacji - mówił w październiku 2013 roku ówczesny członek zarządu giełdy Mirosław Szczepański. Zaznaczał, że średnio ok. 60 proc. obrotów na giełdach w regionie Europy Środkowo-Wschodniej odbywa się na GPW, wobec ok 40 proc. na CEESEG. - Stawia to nas w dobrej pozycji do negocjacji czy też przejęcia platformy CEESEG - dodawał.


Plan przejęcia CEESEG-u wpisywał się w szerszą koncepcję stworzenia z warszawskiej GPW giełdy nie tylko polskiej, ale i domyślnego rynku dla wszystkich firm z Europy Środkowo-Wschodniej. Warszawa miała się stać regionalnym centrum finansowym, a przejęcie CEESEG-u miało w tym wydatnie pomóc.
CEESEG, jak Habsburgowie, wykorzystał słabość sąsiadów
Warto dodać, że i Austriacy mieli podobny plan budowy giełdowej grupy, która zdominowałaby region. Sama nazwa CEESEG zresztą wyraźnie to sugerowała - skrót rozwijał się na Central and Eastern Europe Stock Exchange Group. Warunki do budowy lokalnego hegemona były sprzyjające, poza Wiedniem i Warszawą nie rozwinął się bowiem w Europie Środkowo-Wschodniej żaden istotny rynek. Nawet podawani jako przykład zdrowej gospodarki Czesi do dziś mają giełdę kadłubkową, szerzej opisywaliśmy ją w artykule z 2016 roku: "Czeska giełda, czyli pięć spółek na krzyż". Podobnie jest z Węgrami, których rynek opisywaliśmy w artykule "Bratanków raj odzyskany"
I to właśnie od Węgrów Austriacy rozpoczęli budowę swojego giełdowego imperium, w 2004 roku bowiem łupem Wiednia padła giełda w Budapeszcie. Następnie większościowe pakiety parkietów w Pradze i Lublanie w 2008 roku. Tak powstała grupa mająca pod sobą cztery istotne kraje regionu: Austrię, Czechy, Węgry i Słowenię. Stała się one realnym zagrożeniem dla GPW, Polacy zaś zamiast rywalizować, woleli pozbyć się konkurenta, przejmując go.
Polacy się wycofują. Austriacy także
Ostatecznie romans warszawsko-wiedeński zakończył się fiaskiem. Najpierw pojawił się problem z finansowaniem (konieczna byłaby emisja akcji GPW, która uderzyłaby w pozycję Skarbu Państwa w akcjonariacie), potem zaś w polski rynek kapitałowy uderzyła częściowa likwidacja OFE. Czerpiąca z historii Jagiellonów wizja upadła, a GPW skupiła się na pozyskiwaniu pojedynczych zagranicznych spółek, a nie całych giełd. - Zarząd GPW zdecydował, aby koncentrować się na polskim rynku kapitałowym i pełnym wykorzystaniu jego potencjałów. W związku z tym giełda dziś nie bierze pod uwagę aliansu kapitałowego z naszymi przyjaciółmi w Wiedniu - mówił we wrześniu 2014 roku ówczesny prezes GPW Paweł Tamborski.
Podobnie jak w historii Habsburgowie na tronie przetrwali dłużej od Jagiellonów, tak i wizja CEESEG-u okazała się trwalsza od wizji GPW. Ostatecznie jednak również nie przetrwała próby czasu. W listopadzie 2015 roku Węgierski Bank Centralny (MNB) potwierdził nabycie kontrolnego pakietu akcji BSE od CEESEG-u. Siedzący za sterami MNB György Matolcsy, bliski współpracownik premiera Viktora Orbana, stwierdził, że transakcja ma wesprzeć prowzrostową politykę rządu. Wcześniej, bo w lipcu 2015 roku właściciela zmienił parkiet w Lublanie, którego od Austriaków odkupili Chorwaci. Tym samym przy Wiedniu pozostała tylko Praga.
Wiedeńska wieża Babel
Wiedeńska grupa jednak - nawet mimo wyprzedania części aktywów - nadal stanowi realną konkurencję w regionie dla GPW. Wszystko przez słabość warszawskiej giełdy w ostatnich latach. Nasze indeksy odstają od europejskich odpowiedników, z GPW zaś spółki chętniej się wycofują niż na niej debiutować. To uderza w statystyki, nadal jednak posiadamy zapas nad Wiedniem, który nawet po połączeniu sił z Pragą jest od GPW mniejszy.


I tak na koniec lutego 2018 roku zgodnie ze statystykami Europejskiej Federacji Giełd w Wiedniu notowanych było 680 spółek, podczas gdy w Warszawie (rynek główny + New Connect) 850. Nawet po dodaniu Pragi (54 spółki) Wiedeń wyraźnie przegrywa na tym polu z GPW. Tym bardziej, że struktura spółek w Wiedniu zdecydowanie odbiega od tego, co znamy z polskiej giełdy. Aż 610 z 680 wspomnianych podmiotów to firmy zagraniczne (takie, które nie uznają Wiednia za rynek macierzysty). I nie są to nawet dual-listingi, ale w większości kwity depozytowe.
W ten oto sposób na giełdzie w Wiedniu notowane są firmy z USA, Niemiec, Chin i innych zakątków świata. Inwestorzy mogą handlować Microsoftem, Amazonem czy Gazpromem, ciężko jednak uznać te spółki za pełnoprawnie notowane w Wiedniu. Takich, które uznają Vienner Stock Exchange za swój rynek macierzysty, jest 70., podczas gdy w Europie średnio liczba zagranicznych spółek sięga 13,2 proc., w Wiedniu odsetek ten jest najwyższy na kontynencie i wynosi aż 89,7 proc. Dla porównania w Polsce udział spółek notowanych nie uznających GPW za macierzysty rynek sięga ledwie 3,3 proc.
Austriaccy giganci więksi od polskich
Największym podmiotem na wiedeńskiej giełdzie - nie licząc farbowanych lisów - jest OMV, czyli austriacki Orlen. Wyceniany jest on na 15,8 mld euro, a więc więcej zarówno od polskiego Orlenu (9,9 mld euro), jak i największej polskiej spółki: PKO BP (11,5 mld zł). Po piętach OMV drepczą wyceniani na ponad 14 mld euro Verbund (austriacki gigant energetyczny) oraz Erste Group Bank. Później jednak jest spora przepaść i czwarty na liście Raiffeisen Bank wyceniany jest na 6,8 mld euro, a granicę 5 mld euro przekracza jeszcze tylko Voestalpine (producent elementów stalowych z Linzu). W Polsce z kolei spółek wartych ponad 5 mld euro mamy zdecydowanie więcej, bo aż 8. Dużo dłuższy mamy jednak też ogon małych spółek.


W zestawieniu z Wiedniem wygrywamy także pod względem kapitalizacji oraz obrotów. Na koniec lutego 2019 roku na austriackiej giełdzie notowane były spółki warte 112,4 mld euro, licząc cały CEESEG (Wiedeń + Praga) było to zaś 137,4 mld euro. W Polsce zaś kapitalizacja rodzimych spółek wyniosła 145,5 mld euro. Podobnie ma się sytuacja z obrotami. W 2018 roku w Wiedniu wyniosły one 35,2 mld euro (na całym CEESEG-u 40,8 mld euro), podczas gdy na GPW 48,3 mld euro. Warto jednak przy obu tych wskaźnikach pamiętać, że w Wiedniu notowanych jest mniej spółek, w przeliczeniu "na spółkę" CEESEG wygrywałby więc z GPW (nasze statystyki mocno zaniża NewConnect). Dodatkowo w 2018 roku obroty w Wiedniu i Pradze były o ponad 5 proc. wyższe niż przed rokiem, tymczasem na GPW spadły aż o 13,5 proc.


Co ciekawe na wiedeńskiej giełdzie - z racji obecności sporej liczby spółek zagranicznych - powstały specjalne krajowe indeksy w tym np. rosyjski, gdzie znajdziemy 13 głównych spółek z moskiewskiej giełdy. Pozostałością po dawnych planach wielkiej ekspansji są zaś indeksy CEE przeznaczone dla spółek z regionu. Także tutaj należy więc zapisać mały plus Austriakom.
Wydaje się jednak, że póki co GPW zachowała tytuł najważniejszej giełdy w Europie Środkowo-Wschodniej, pytanie jednak brzmi, jak długo to potrwa. Wspominane problemy polskiej giełdy sprawiają, że w ostatnim czasie kurczy się ona zamiast rozwijać. Wracają także pomysły nowych przejęć. O GPW mówiło się zarówno w kontekście wspominanej Lublany, jak i później Izraela. Pomysł budowy poprzez przejęcia regionalnego hegemona umarł jednak zarówno w Wiedniu, jak i w Warszawie. Oba rynki obecnie skoncentrować się muszą przede wszystkim na własnych problemach.