Wenezuela zmaga się z hiperinflacją i depresją. Maduro z kolei zapowiada, że ma rozwiązanie na bolączki wenezuelskiej gospodarki i nie zawaha się ich użyć. Ku nieszczęściu obywateli kraju.


Ulżyć obywatelom miały podwyżka minimalnego wynagrodzenia o ponad 3000 proc. i dewaluacja. Od tego tygodnia Wenezuelczycy mogą liczyć na minimum 1800 boliwarów, wartych na czarnym rynku około 20 dolarów. 1800 boliwarów, bo w drodze dewaluacji z waluty odcięto pięć zer, a nowy, jak nazywa go sam Maduro, „suwerenny boliwar” powiązany został z wenezuelską kryptowalutą petro, która z kolei według deklaracji wenezuelskich władz jest zabezpieczona baryłką krajowych zasobów ropy naftowej (1 petro = 1 baryłka).
Miało to w teorii pomóc obywatelom w trudnej sytuacji życiowej, lecz rezultatem są zwolnienia, przedsiębiorcy nie są bowiem w stanie utrzymać pracowników na nowych warunkach płacowych. Według informacji „Miami Herald” prawie 40 proc. sklepów musiało zakończyć działalność z powodu rosnących kosztów. Nie pomaga im również fakt, że rząd Wenezueli „zdelegalizował” inflację – w przypadku gdy sprzedawcy podniosą ceny produktów, mogą trafić nawet do więzienia.
Wśród planów innych planów prezydenta Wenezueli są podwyżki podatków i zwiększenie cen paliwa dla niektórych kierowców.
Ponad 500 000 Wenezuelczyków uciekło w tym roku (a 1,6 mln ludzi od 2015 roku) z kraju z powodu wszechobecnego chaosu – biedy, wzrostu przestępczości i niedoboru podstawowych produktów. Do decyzji o ewentualnym powrocie do ojczyzny nie skłaniają prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, według którego inflacja może sięgnąć w tym roku 1 000 000 proc. rdr. Prawie 90 proc. Wenezuelczyków żyje obecnie w ubóstwie, a średnio obywatel kraju stracił w zeszłym roku 11 kilogramów na wadze.
Jakub Krześnicki