Euro pieniądzem rezerwowym?
Tydzień temu zwróciłem uwagę, iż sytuacja na naszym rynku walutowym jest niejasna i dlatego zalecałem, by przez jakiś czas przyglądać się sytuacji stojąc z boku. Tylko zawodowi traderzy oraz nałogowcy w ostatnich dniach próbowali zarobić coś, starając się odgadnąć kierunek trendu.
Dziś nie powiem nic nowego. Szum wokół NBP oraz RPP nadal trwa, co nie sprzyja racjonalnym decyzjom inwestycyjnym. Co prawda analiza techniczna wskazuje możliwość dalszego wzrostu kursu euro względem złotego (głównie za sprawą drożejącego euro na rynkach światowych, co przy stabilności notowań złotego powoduje większy wzrost euro niż dolara), to jednak cały koszyk (patrz również wykres tygodniowy) może zachowywać się mało przewidywalnie. Wspomniany sygnał kupna na euro jest szczególnie dobrze widoczny na wykresie tygodniowym.
Podobny sygnał zakupu euro na rynkach światowych może się pojawić w najbliższych dniach. Stanie się tak (na przykład na rynku eur/usd), gdy kurs euro względem dolara przebije się przez poziom oporu na wysokości 0,96 dolara. Jeszcze raz pragnę zauważyć, iż atak na poziom 0,96 może nie powieść się za pierwszym razem. Może nawet atak taki będzie ponawiany kilka razy. Jednak sądzę, iż to tylko kwestia czasu. Coraz więcej znaczących instytucji finansowych na świecie zaczyna wskazywać możliwość zmiany części swych rezerw dewizowych, dotychczas utrzymywanych w dolarach, na rezerwy nominowane w euro.
Zobacz także
Na bazie tego, co przed chwilą napisałem pokuszę się o napisanie wniosku. Jeśli ktoś ma długoterminowy kredyt zaciągnięty w euro, to nie powienien się zbytnio obawiać. Niskie stopy procentowe w strefie euro zachęcają do brania kredytów w tej walucie zamiast w złotówkach. Jednak jeszcze niżej oprocentowane są kredyty w dolarze (ja mam właśnie taki kredyt hipoteczny 25-letni). Na dodatek, po przekroczeniu poziomu 0,96 na rynku eur/usd, możliwy jest dalszy wzrost kursu euro. Przy stabilnym notowaniu koszyka walut względem złotego, to właśnie euro będzie wtedy zyskiwać na wartości o tyle samo procent, co traciłby dolar. Średnia z tych dwóch walut miałaby pozostać bez zmian. Gdyby natomiast złotówka miała zacząć tracić na wartości względem koszyka, to spadek wartości może się odbywać szybciej względem euro. Dolar w takiej sytuacji może przez długi okres utrzymywać się na poziomie 4 złotych. Oznacza, to, iż po przebiciu poziomu 0,96 na rynku eur/usd warto szybko przewalutować kredyty w euro na kredyty dolarowe. Jest bowiem szansa na podwójny zarobek - na niższym oprocentowaniu oraz na spadku wartości dolara.
Co ciekawe im dłuższy okres kredytowania, tym mniejsze ryzyko ponosi kredytobiorca. Znacznie większe ryzyko kursowe występuje przy kredytach zaciąganych na okres kilku lat. Kredyty 20-25 letnie są znacznie bezpieczniejsze. Zresztą w każdej chwili można wcześniej spłacić taki długoterminowy kredyt, lub go przewalutować na złotówki, gdyby stopy w Polsce za parę lat zrównały się ze stopami e Unii Europejskiej.
Przejdźmy teraz do spraw związanych z rynkiem pieniężnym. Jeden z czytelników zadał mi pytanie, czy fundusze inwestycyjne rynku pieniężnego (inwestujące głównie w obligacje oraz a bony skarbowe) mogły w maju osiągnąć stopę zwrotu z jednostki uczestnictwa na poziomie 4%. Odpowiedź brzmi - mogły. Zauważyłem to już przy pisaniu zeszłotygodniowego komentarza dotyczącego OFE. Już wtedy zauważyłem, że OFE musiały sporo zarobić na rynku obligacji i zarobek ten mógł wynieść nawet około 3,5%.
Jak to możliwe, skoro obecna rentowność obligacji wynosi mniej niż 9% w skali roku? Otóż dzieje się tak, gdy spada gwałtownie rentowność obligacji o stałej stopie procentowej na rynku wtórnym. Spadek rentowność oznacza bowiem wzrost ceny, po jakich zawierane są transakcje. Im drożej kupimy obligację o stałej stopie procentowej, tym mamy niższą rentowność - zgodzimy się z tym prawda? Im taniej kupimy obligację, tym mamy wyższa rentowność. Skoro obecnie rentowność obligacji oraz bonów skarbowych spada (i to znacznie), to oznacza to wzrost ceny rozliczeniowej na rynku. I właśnie na skutek takiej zwyżki cen obligacji, fundusze mogły wykazać w swych sprawozdaniach tak duży zarobek w maju.
Kiedyś w jednym z odległych komentarzy tygodniowych z rynku pieniężnego podawałem nawet przykład z obligacją pięcioletnia, której wzrost ceny przy spadku rentowności o 1 punkt procentowy, mógł wynieść nawet 10%. Polecam zapoznanie się ze wzorami wyceny obligacji o stałej stopie procentowej. Swoim studentom wpajałem to do głów przez cały semestr. Ale wtedy ich uwaga była skupiona raczej na rynku akcji, niż na nudnym rynku obligacji.
Na zakończenie dzisiejszego (krótszego niż zwykle) komentarza tradycyjnie coś, co rozsierdza niektórych czytelników, przysyłających mi prywatnie dość niemiłe e-maile. Pragnę w tym momencie zapewnić, iż wszystkie dane, na podstawie których dokonuje obliczeń są publicznie dostępne i każdy kto chce do nich sięgnąć może to zrobić ściągając odpowiednie pliki ze strony internetowej Ministerstwa Finansów. Nie dysponuję żadnymi informacjami poufnymi.
Spójrzmy. Po ostatnich (jakże udanych) aukcjach bonów skarbowych oraz obligacji, dług publiczny Polski powiększył się do ponad 71 miliardów dolarów - patrz tabela. Przypuszczam, iż do końca roku wartość ta wzrośnie do 80-85 miliardów dolarów i będzie to już bardzo niebezpieczny poziom. Miejmy nadzieję, iż pogłoski na temat przyszłorocznego wysokiego deficytu budżetowego nie sprowadzą naszego długo do poziomu ponad 100 miliardów dolarów, gdyż wtedy do nieszczęścia będzie już tylko krok.
Jeśli kto chce obejrzeć rozkład obsługi naszego długu na wykresie, to prezentuję go tutaj.
I jeszcze raz na zakończenie dodam, iż jedyną instytucją, jaka płaci mi za pisanie tego typu informacji jest Bankier.pl. Zresztą robi to oficjalnie za usługę, jaką wykonuję na rzecz tego portalu. Informacje na temat wielkości naszego zadłużenia publicznego, oraz związanych z tym niebezpieczeństw nie mają na celu "siania paniki" ani też jątrzenia problemów, lecz jedynie zwrócenia uwagę czytelnikom na faktyczne problemu naszej gospodarki, która usycha na skutek braku pieniądza na rynku. Tak jak każda roślina potrzebuje wody do życia (no podobno są takie, które nie potrzebują wody, by żyć) i uschnie, gdy ktoś odessie tę wodę z korzeni, tak gospodarka uschnie, gdy Rząd odessie większą cześć kapitału drzemiącego w bankach. Jak wiemy w pierwszym kwartale 2002 roku (o czym wspominała red. Zieliński na łamach tygodnika WPROST) 80% udzielonych kredytów przez banki przejął Rząd. I nawet gdyby stopy procentowe zostały obniżone do zera (tak jak w Japonii), to firmy i tak nie dostałyby żadnych kredytów od banków, gdyż musiałyby się zadowolić okruszkami spadającymi ze stołu, na którym ucztę robi sobie minister finansów.
Życzę wszystkim udanych inwestycji w nadchodzącym tygodniu. A sobie mniej tak nietrafnych prognoz, jak ta dotycząca wyniku meczu Polska:USA w piłce nożnej...
Jacek Maliszewski
e-mail:
Jacek.Maliszewski@waw.bankier.pl
























































