Walka komunistycznych władz w Pekinie z odpływem kapitału zza Muru skutkuje spadkiem wartości chińskich inwestycji na Zachodzie. Morgan Stanley szacuje, że tylko w tym roku Chińczycy wydadzą aż o 84 proc. mniej niż przed rokiem na nieruchomości komercyjne za granicą. Nowe regulacje mogą również dotknąć rynek mieszkań.


Ostatnie lata przebiegały pod znakiem ucieczki pieniędzy za Mur. Chińczycy, obawiający się rosnącej presji na osłabienie juana oraz borykający się z błyskawicznie rosnącymi cenami ziemi i mieszkań w Państwie Środka, szukali bezpiecznych przystani dla swoich oszczędności. Popularnym celem były nieruchomości nabywane za granicą. Od kwietnia 2015 r. do marca 2016 r. inwestorzy z Chin kontynentalnych, Hongkongu i Tajwanu odpowiadali za 27 proc. zakupów domów w USA - wynika z danych National Association of Realtors.
Napływ środków wywindował ceny mieszkań i domów w największych miastach w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Australii, szczególnie w dzielnicach gdzie skupiały się chińskie inwestycje. W skali całych krajów zmianę cen najwyraźniej widać w przypadku tych dwóch ostatnich państw.


Z kolei Hurun Report wykazał, że nieruchomości są najbardziej popularną formą zagranicznych inwestycji dla Chińczyków z majątkiem 1,5 miliona dolarów lub więcej. 60 proc. z nich zadeklarowało w zeszłym roku, że w ciągu najbliższych trzech lat planuje zakup nieruchomości za granicą. Daje to 800 000 potencjalnych nabywców.
Przeczytaj także
Chińskie firmy na zakupach
Chińskie firmy, które mają nieporównywalnie większy dostęp do kapitału niż zwykły obywatel, stawiały na nieruchomości komercyjne, których ceny błyskawicznie rosły. W ubiegłym roku przedsiębiorstwa zza Muru odpowiadały za jedną czwartą zakupów w londyńskim City, podczas gdy 10 lat wcześniej był to raptem jeden procent.
Z raportu Morgan Stanley wynika, że w 2016 r. łączna wartość inwestycji chińskich firm w nieruchomości komercyjne na całym świecie sięgnęła 10,6 mld dolarów. Inwestorzy zza Muru odpowiadają teraz za 30 proc. transakcji na Manhattanie, a w całych Stanach Zjednoczonych są drugim największym inwestorem na rynku nieruchomości komercyjnych.


Chińskie firmy bezapelacyjnie dominują za to w Hongkongu, gdzie w tym roku kupiły 80 proc. terenów mieszkalnych wystawionych na aukcje publiczne. Od 2012 r. nabyły także ok. połowę powierzchni biurowej.


Według szacunków analityków, w tym roku przedsiębiorstwa z Państwa Środka zainwestują w nieruchomości komercyjne za granicą zaledwie 1,8 mld dolarów, a w kolejnym 1,4 mld.
Liczby te jednak blado wyglądają w zestawieniu z danymi JLL Group. Z wyliczeń ekspertów tej firmy przytoczonych przez "Financial Times" wynika, że w 2016 r. chińscy inwestorzy instytucjonalni przeznaczyli na zakup nieruchomości mieszkalnych, komercyjnych i przemysłowych 33 mld dolarów, o ponad 50 proc. więcej niż rok wcześniej.


Pekin naciska hamulec
Promujący wizję "Pasa i Szlaku" politycy wolą, by teraz inwestorzy lokowali środki w inne sektory, np. gwarantujące dostęp do nowoczesnych technologii, w krajach leżących na trasie Nowego Jedwabnego Szlaku. Władze uderzyły ostatnio w kilku gigantów, m.in. Anbang, który ma w swoim portfelu hotel Waldorf Astoria w Nowym Jorku i liczne nieruchomości na całym świecie. Teraz firmy, w przypadku których inwestowanie w nieruchomości nie należy do działalności podstawowej, nie mają co liczyć na zgodę Pekinu na zakup takowej za granicą.
Regulacje wprowadzone od początku roku dotknęły również zwykłych obywateli, którzy muszą raportować, na jaki cel zamierzają przeznaczyć wywożone z kraju pieniądze i teoretycznie nie mają prawa wydać ich na zakup nieruchomości. Indywidualny limit wynosi 50 000 dolarów rocznie. Do tej pory Chińczykom udawało się omijać podobne ograniczenia nakładane przez państwo, ale w tym roku jest to już wyraźnie trudniejsze.
Odcięcie stałego i dużego strumienia środków napływających na rynek nieruchomości może spowodować pęknięcie bańki, która pojawiła się w niektórych, konkretnych lokalizacjach, gdzie Chińczycy lokowali najwięcej środków.