Stare powiedzenie głosi, że ekonomiści potrafią wycenić każde dobro, nie znają jednak wartości żadnego. Faktycznie w tym zarzucie kryje się sporo prawdy. Ekonomiści zajmują się głównie badaniem obiegu pieniądza oraz produkcji i konsumpcji dóbr, w związku z czym wychodzą często z domyślnego założenia, że poza pieniędzmi i dobrami nic innego się nie liczy.
Istnieje jednak specjalna gałąź ekonomii koncentrująca się na postrzeganych przez nas wskaźnikach dobrobytu, takich jak szczęście czy zadowolenie z życia, oraz na zależnościach między tymi czynnikami a innymi aspektami życia. Dziedzina ta zyskała sobie miano badań nad szczęściem. W 2010 roku wypowiadał się o niej sam Ben Bernanke w wystąpieniu zatytułowanym "The Economics of Happiness" ("Ekonomia szczęścia"). Badania te przynoszą bardzo ważne wnioski dotyczące trudnej sytuacji, w której się znaleźliśmy.
Informują nas mianowicie, że kiedy ludzi stać na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, pieniądze stają się dla nich mniej ważne. Wyższy poziom zamożności nie pozostaje oczywiście zupełnie bez znaczenia, mieszkańcy bogatszych krajów bowiem są przeciętnie nieco bardziej zadowoleni z życia niż obywatele krajów, którym wiedzie się gorzej. Dość istotne znaczenie okazuje się mieć również to, czy jesteśmy biedniejsi, czy zamożniejsi od ludzi, z którymi się porównujemy. Właśnie dlatego skrajnie duże nierówności mają tak destrukcyjny wpływ na społeczeństwo. W ostatecznym rozrachunku jednak pieniądze są mniej ważne, niż chcieliby wierzyć zatwardziali materialiści i liczni ekonomiści.
| Zestaw rzetelnych i miarodajnych informacji na temat obecnego kryzysu » |
Bynajmniej nie chcę w ten sposób sugerować, że realia gospodarcze nie mają znaczenia dla ogólnego obrazu sytuacji. Ogromne znaczenie dla dobrobytu człowieka ma pewien fakt ściśle związany z sytuacją ekonomiczną chodzi mianowicie o to, czy mamy pracę, czy nie. Ludzie, którzy chcą pracować, ale nie mogą znaleźć zatrudnienia, są narażeni na duże cierpienie związane nie tylko z brakiem dochodów, lecz również z mniejszym poczuciem własnej wartości. To główny powód, dla którego wysokie bezrobocie które w Stanach Zjednoczonych pozostaje faktem już od czterech lat urasta do rangi wielkiej tragedii.
Na ile dolegliwy jest problem bezrobocia?
Odpowiedź na to pytanie wymaga szerszego omówienia.
Oczywiście mamy tu na myśli bezrobocie dotykające osób, które chcą pracować. Nie uwzględniamy więc ludzi, którzy podjęli świadomą decyzję o powstrzymaniu się od pracy albo przynajmniej o powstrzymaniu się od pracy w gospodarce rynkowej (mam na myśli ludzi, którzy zgodnie z własnym życzeniem żyją z posiadanego majątku, oraz ludzi, którzy postanowili poświęcić się rodzinie i zajmować się domem). Poza obszarem naszych zainteresowań pozostają również osoby niepełnosprawne, które nie mogą wykonywać pracy. Ich sytuacja, jakkolwiek niefortunna, nie stanowi jednak skutku oddziaływania czynników gospodarczych.
Zawsze znajdą się zwolennicy twierdzenia, że coś takiego jak bezrobocie nie z własnej winy nie istnieje że dosłownie każdy może znaleźć zatrudnienie, jeżeli tylko naprawdę chce pracować i nie jest zbyt wybredny w kwestii wynagrodzenia i warunków pracy. Weźmy na przykład Sharron Angle, republikańską kandydatkę do Senatu, która w 2010 roku powiedziała publicznie, że bezrobotni są rozpuszczeni że wolą żyć z zasiłków, niż iść do pracy. W październiku 2011 roku członkowie Chicago Board of Trade postanowili zakpić sobie z demonstrujących przeciw nierównościom i zasypali ich formularzami podań o pracę w McDonaldzie. W tym gronie nie brakuje ekonomistów. Na przykład Casey Mulligan z University of Chicago jest autorem wielu artykułów publikowanych na stronach internetowych "New York Timesa", w których podkreśla, że wzrost bezrobocia po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku nie ma związku z brakiem miejsc pracy, lecz ze spadkiem gotowości do jej podejmowania.
Klasyczną odpowiedź na poglądy takich ludzi stanowi cytat z pierwszych fragmentów powieści The Treasure of the Sierra Madre (lepiej znanej z filmowej adaptacji z 1948 roku pod tytułem Skarb Sierra Madre, w której zagrali Humphrey Bogart i Walter Huston): "Każdy, kto naprawdę chce pracować, z pewnością znajdzie pracę. Nie powinien jej jednak szukać u kogoś, kto głosi ten pogląd, ponieważ ta osoba nie ma dla niego pracy ani też nie zna nikogo, kto by miał jakiś wakat. Ci ludzie właśnie dlatego dzielą się tego rodzaju dobrymi radami z umiłowania bliźniego oraz aby udowodnić, jak niewiele wiedzą o prawdziwym świecie".
To stwierdzenie dość dobrze podsumowuje wspomniany pogląd. Jeśli zaś chodzi o podania o pracę w McDonaldzie, to tak się akurat złożyło, że w kwietniu 2011 roku firma ogłosiła chęć zatrudnienia 50 tysięcy osób. Zgłosiło się wówczas około miliona chętnych.
Kto choć trochę zna otaczający go świat, ten wie, że bezrobocie nie z własnej winy stanowi najzupełniej realny problem. Obecnie problem ten osiąga bardzo istotną skalę.
Na ile poważny jest to problem i jak bardzo się nasilił?
Stopa bezrobocia w Stanach Zjednoczonych, którą zwykle podaje się w wiadomościach, opiera się na badaniach ankietowych, w których pyta się dorosłych obywateli, czy pracują lub czy aktywnie szukają pracy. Osoby, które szukają pracy, ale w danym momencie nie mają zatrudnienia, kwalifikuje się jako bezrobotne. W grudniu 2011 roku taki status przypisano ponad 11 milionom Amerykanów, podczas gdy w 2007 roku liczba ta wynosiła zaledwie 6,8 miliona.
Gdyby się jednak nad tym zastanowić, dojdziemy do wniosku, że ta standardowa definicja bezrobocia pomija cały szereg różnych niepokojących zjawisk. Co z osobami, które chcą pracować, ale nie szukają pracy, ponieważ tej po prostu nie ma albo dlatego, że po bezskutecznych poszukiwaniach straciły już wiarę w celowość tych zabiegów? Co z osobami, które chciałyby pracować na pełny etat, ale udało im się znaleźć zatrudnienie tylko w niepełnym wymiarze godzin? Cóż, Bureau of Labor Statistics stara się ujmować tych nieszczęśliwców w szerszym wskaźniku bezrobocia, znanym jako U6. Poziom tego wskaźnika informuje, że obecnie mamy około 24 milionów bezrobotnych Amerykanów (około 15% całego rynku pracy), czyli około dwa razy więcej niż przed kryzysem.
| Brakuje nam jedynie woli politycznej do podjęcia odpowiednich działań » |
Nawet ten wskaźnik nie oddaje jednak w pełni dramatyzmu sytuacji, w której się znaleźliśmy. Obecnie w Stanach Zjednoczonych w większości gospodarstw domowych pracuje oboje małżonków kiedy jedno z nich nie ma pracy, rodzina cierpi zarówno psychicznie, jak i finansowo. Część pracowników wiązała koniec z końcem dzięki drugiej pracy, a teraz musi sobie jakoś radzić z dochodami z jednej. Nie brakuje ludzi, dla których istotną rolę odgrywało wynagrodzenie za nadgodziny tych jednak obecnie nie wyrabiają. Ludzie prowadzący własną działalność gospodarczą obserwują spadek poziomu dochodów. Wykwalifikowani pracownicy, dotychczas wykonujący pracę na miarę swoich możliwości, zostali zmuszeni do podjęcia zatrudnienia w obszarach, w których w ogóle nie wykorzystują swoich umiejętności. Takie przykłady można by mnożyć.
Brakuje oficjalnych danych na temat liczby Amerykanów, którzy zostali w jakiś sposób dotknięci problemem formalnego bezrobocia. W czerwcu 2011 roku ośrodek badania opinii Democracy Corps przeprowadził ankietę wśród ludzi deklarujących gotowość udziału w wyborach (czyli prawdopodobnie w grupie, która znajduje się w ponadprzeciętnie dobrej sytuacji materialnej). Okazało się, że jedna trzecia badanych albo sama doświadczyła utraty pracy, albo stracił ją ktoś z ich rodziny. Kolejna jedna trzecia znała kogoś, kto stracił pracę. Z badań wynikało również, że niemal 40% rodzin ucierpiało z powodu zmniejszenia liczby godzin, niższych zarobków lub cięcia świadczeń socjalnych.
Problem okazuje się zatem powszechny i bardzo dotkliwy. Na tym jednak nie koniec w przypadku milionów ludzi szkody spowodowane kryzysem gospodarczym sięgają znacznie głębiej.
Zrujnowane życia
W złożonej i dynamicznej gospodarce, jaką jest współczesna gospodarka Stanów Zjednoczonych, bezrobocie w pewnym zakresie stanowi zjawisko naturalne. Codziennie upadają jakieś firmy, co skutkuje likwidacją miejsc pracy. Niemniej równocześnie inne przedsiębiorstwa się rozwijają i zatrudniają nowych ludzi. Pracownicy odchodzą z pracy lub tracą stanowisko z powodów indywidualnych, ale ich dotychczasowi pracodawcy zatrudniają na ich miejsce kogoś nowego. W 2007 roku, gdy sytuacja na rynku pracy wyglądała jeszcze całkiem nieźle, w Stanach Zjednoczonych odeszło z pracy lub zostało z niej zwolnionych 20 milionów pracowników jednak więcej osób zostało zatrudnionych.
W związku ze zjawiskiem rotacji pracowników bezrobocie występuje nawet w dobrych okresach, ponieważ potencjalni pracownicy potrzebuję trochę czasu na znalezienie nowej pracy i jej podjęcie. Jak już wspominałem, wiosną 2007 roku pomimo całkiem dobrze prosperującej gospodarki mieliśmy prawie 7 milionów bezrobotnych. Nawet w szczytowym okresie boomu z drugiej połowy lat 90. miliony Amerykanów przebywały na bezrobociu, choć wówczas żartowano, że pracę znajdzie każdy, kto przejdzie test lusterka (czyli każda osoba, której oddech pozostawi parę na lusterku każdy, kto żyje).
W okresach prosperity bezrobocie jest jednak doświadczeniem krótkim i przejściowym. Można mówić wtedy o pewnej równowadze między liczbą ludzi szukających pracy a liczbą dostępnych wakatów, przez co większość bezrobotnych dość szybko znajduje zatrudnienie. Z 7 milionów bezrobotnych Amerykanów przed kryzysem tylko niespełna jeden na pięciu pozostawał bez pracy dłużej niż sześć miesięcy, a mniej niż jeden na dziesięciu nie pracował dłużej niż rok.
Odkąd zawitał do nas kryzys, ta sytuacja uległa całkowitej zmianie. Dzisiaj na każdy wakat przypada czterech poszukujących pracy, a to oznacza, że znalezienie jej nastręcza poważnych trudności. 6 milionów Amerykanów, czyli niemal pięć razy więcej niż w 2007 roku, nie miało pracy pół roku lub dłużej, a 4 miliony nie pracowały już od ponad roku (przed kryzysem takich osób było tylko 700 tysięcy).
Dla Amerykanów to niemal zupełnie nowe doświadczenie piszę tu o niemal zupełnie nowym doświadczeniu, ponieważ długoterminowe bezrobocie doskwierało im oczywiście w czasach wielkiego kryzysu. Potem jednak problem bezrobocia już nigdy nie przybrał takich rozmiarów. Od lat 30. XX wieku nie zdarzyło się, aby tylu Amerykanów wpadło w pułapkę permanentnego braku pracy.
| Ty też jesteś częścią społeczeństwa i masz prawo głosu » |
Długoterminowe bezrobocie mocno demoralizuje pracowników na całym świecie. W Stanach Zjednoczonych, gdzie system zabezpieczenia socjalnego oferuje mniejsze wsparcie niż w którymkolwiek innym wysoko rozwiniętym kraju, bezrobocie może przerodzić się w prawdziwy koszmar. Utrata pracy bardzo często oznacza utratę ubezpieczenia zdrowotnego. Zasiłek dla bezrobotnych, który i tak zastępuje tylko około jednej trzeciej utraconego dochodu, prędzej czy później się kończy w latach 2010 - 2011 odnotowano lekki spadek stopy bezrobocia, natomiast liczba bezrobotnych Amerykanów nieotrzymujących zasiłku wzrosła dwukrotnie. Im dłużej trwa bezrobocie, tym gorzej wyglądają finanse gospodarstw domowych ludzie wydają oszczędności, nie płacą rachunków, tracą domy.
Na tym jednak nie koniec. Czynniki wywołujące długoterminowe bezrobocie wykazują oczywisty związek z sytuacją makroekonomiczną oraz nieskuteczną polityką. Czynniki te nie podlegają oczywiście kontroli, to jednak nie powoduje, że ludzie padający ofiarą bezrobocia cierpią mniej. Czy fakt pozostawania bez pracy przez dłuższy czas rzeczywiście skutkuje zanikiem kompetencji i powoduje, że taka osoba przestaje być dobrym kandydatem do pracy? Pewnie nie, tymczasem wielu pracodawców tak właśnie myśli a dla pracownika nic innego nie ma znaczenia. W dzisiejszej rzeczywistości gospodarczej trudno jest znaleźć nową pracę, jeśli się straciło poprzednią. Pozostawanie na bezrobociu przez dłuższy czas skutkuje otrzymaniem łatki osoby niezatrudnialnej.
Na to wszystko nakładają się szkody występujące w życiu osobistym. Kto zmaga się z problemem długoterminowego bezrobocia, ten z pewnością doskonale rozumie istotę sprawy. Nawet jeżeli takiemu bezrobotnemu uda się uniknąć kłopotów finansowych, jego sytuacja bardzo negatywnie odbija się na dumie osobistej i poczuciu własnej wartości. Ewentualne kłopoty finansowe tylko dolewają oliwy do ognia. Przemawiając na temat ekonomii szczęścia, Ben Bernanke podkreślał, że poczucie szczęścia zależy w dużej mierze od poczucia sprawowania kontroli nad swoim życiem. Można sobie łatwo wyobrazić, co dzieje się z tym poczuciem kontroli, gdy się chce pracować, ale od kilku miesięcy nie można znaleźć pracy, i gdy budowane dotąd życie rozpada się na kawałki, ponieważ najnormalniej w świecie zaczyna brakować pieniędzy. Nie ma się co dziwić, że długoterminowe bezrobocie rodzi lęki i depresję.
Nie zapominajmy o problemach ludzi młodych, którzy dotąd jeszcze nie pracowali i dopiero wchodzą na rynek pracy. Być młodym w dzisiejszych czasach jest naprawdę ciężko.
Na skutek wybuchu kryzysu bezrobocie wśród młodych mniej więcej się podwoiło (czyli zachowało się podobnie jak w przypadku prawie wszystkich innych grup demograficznych), a następnie lekko opadło. Trzeba jednak pamiętać, że nawet w sprzyjającej sytuacji gospodarczej stopa bezrobocia wśród ludzi młodych kształtuje się na znacznie wyższym poziomie niż wśród osób z doświadczeniem, dlatego dwukrotny wzrost bezrobocia wśród młodych przyniósł bardziej dotkliwe skutki niż w przypadku osób, które już pracowały.
Można by się spodziewać, że ludzie młodzi będą najlepiej przygotowani do walki ze skutkami kryzysu w końcu to świeżo upieczeni absolwenci różnych uczelni, powinni dysponować wiedzą i kompetencjami najlepiej dopasowanymi do wymagań współczesnej gospodarki. Tymczasem okazało się, że to ich wcale nie chroni przed kłopotami. Mniej więcej jeden na czterech absolwentów albo w ogóle nie pracuje, albo pracuje w niepełnym wymiarze godzin. Wśród młodych ludzi pracujących na pełny etat odnotowano natomiast znaczący spadek zarobków, co ma prawdopodobnie związek z tym, że zostali zmuszeni do podjęcia niskopłatnej pracy, w której nie wykorzystują swojej wiedzy i umiejętności.
Warto zwrócić uwagę na gwałtowny wzrost liczby Amerykanów w wieku 24 - 34 lat, którzy nadal mieszkają z rodzicami. Nie należy się w tym doszukiwać nagłego wzrostu znaczenia relacji rodzinnych, a raczej skutku wyraźnego ograniczenia możliwości opuszczenia rodzinnego gniazda.
Taka sytuacja bardzo frustruje młodych ludzi. Powinni się przecież rozwijać i budować swoje życie, a tymczasem drepczą w miejscu. Wielu z nich obawia się o swoją przyszłość, czemu skądinąd trudno się dziwić. Jak długo będą ponosić konsekwencje dzisiejszych problemów? Kiedy uda im się w końcu zapomnieć, że mieli wielkiego pecha, ponieważ ukończyli naukę w okresie kryzysu?
Prawdę powiedziawszy, nigdy. Lisa Kahn, ekonomistka z Yales School of Management, porównuje przebieg kariery zawodowej absolwentów kończących studia w okresach wysokiego bezrobocia z karierami młodych ludzi, którzy wchodzą na rynek pracy w okresie boomu gospodarczego. Okazuje się, że absolwenci, którzy mieli mniej szczęścia, jeśli chodzi o moment rozpoczęcia kariery zawodowej, osiągają wyraźnie gorsze wyniki nie tylko przez kilka pierwszych lat po kryzysie, lecz także przez cały czas aktywności zawodowej. Warto przy tym zauważyć, że wcześniejsze okresy wysokiego bezrobocia w porównaniu z obecną sytuacją trwały dość krótko, co może sugerować, że długoterminowe szkody wyrządzone w życiu młodych Amerykanów będą tym razem znacznie większe.























































