Posłowie chcą zakazać niedzielnego handlu w sklepach wielkopowierzchniowych. Pomysł wzbudził ogromne kontrowersje, ale głównie wśród klientów. Właściciele dużych sklepów śpią spokojnie.

Image licensed by Ingram Image
Powszechnie uważa się, że na zakazie handlu w niedziele najwięcej straciłyby sklepy wielkopowierzchniowe. To nie do końca prawda, ponieważ taki zakaz natychmiast przełoży się na wzrost obrotów w soboty. Dodatkowo markety zaoszczędzą około 1/7 kosztów na personelu, który będą mogły po prostu zwolnić.
Stracą zwykli ludzie
Tak naprawdę najwięcej stracą klienci i pracownicy. Osoby pracujące w tygodniu będą miały już tylko jeden dzień wolny na zrobienie większych zakupów. Do tego będą musiały poświęcić na to więcej czasu - skondensowany do jednego dnia weekend handlowy, zaowocuje w sklepach wzrostem tłoku i kolejek przy kasach.
Bezpośrednio przez nowe regulacje pracę może stracić ok. 100 tys. osób zatrudnionych w sklepach o powierzchni powyżej 150 mkw. W większości byłyby to osoby o najniższych kwalifikacjach zawodowych lub podejmujące pierwszą pracę. Dotkliwość zakazu odczuliby przyjezdni studenci dzienni, którzy dzięki weekendowej pracy w niepełnym wymiarze, mogą finansować swój pobyt w mieście uniwersyteckim.
Zobacz też: | |
Polityczny spór o handel w niedzielę |
Gorsze wskaźniki makro, lepsze zyski sklepikarzy
Zakaz bezpośrednio przełożyłby się na wzrost bezrobocia. Prawdopodobnie znacząco nie spadłaby konsumpcja, ponieważ ograniczenie dostępności dobra, nie ma wpływu na potrzeby konsumpcyjne. Wzrosłyby za to ogólne koszty życia gospodarstw domowych, ponieważ zakupy artykułów pierwszej potrzeby w małych sklepach osiedlowych i na stacjach benzynowych byłyby droższe. Spadłby również PKB, ale trudno oszacować o ile.
Na zmianach najwięcej zyskaliby właściciele małych sklepów i stacji benzynowych, które nie zostałyby objęte zakazem. Nie jest tajemnicą, że najwyższe obroty w sklepach generowane są właśnie w weekend.
Przekierowanie kupujących z marketów w niedziele, skutkowałoby dla sklepikarzy znaczącym zastrzykiem gotówki. Oczywiście nikt nie spodziewa się, że na całotygodniowe zakupy zamiast do marketu klienci pójdą do sklepu osiedlowego. Jednak gra toczy się głównie o sprzedaż alkoholu i produktów pierwszej potrzeby, na których marże są najwyższe.
Z butami w życie społeczne
Projekt posłów PiS, PO, PSL i SP stał się bardzo kontrowersyjny również przez swoje kulturowe i ideologiczne uzasadnienie. Odniesienia do szczególnej roli niedzieli oraz kontekst religijny przy regulowaniu ram dopuszczalnej działalności gospodarczej wywołują oburzenie. Dyskusyjne jest również uzasadnienie o podniesieniu jakości życia rodzinnego, które oburza obywateli uważających, że państwo ingeruje zbyt daleko.
Argumentem, który broni się bardzo mocno jest wskazywanie na standardy europejskie. W krajach takich jak Niemcy, Austria, Szwajcaria, Francja, Włochy i Hiszpania handel w niedzielę jest zakazany lub w istotny sposób ograniczony. Łącznie w 15 europejskich krajach istnieją regulacje dotyczące niedziel handlowych. Co ciekawe znacznie bardziej liberalne są tutaj kraje Nowej Europy, gdzie nie rozwinęła się na razie tak mocno sfera socjalnych praw pracowników.
Dość dzikiego kapitalizmu
Mówi się, że kraje bloku wschodniego zachłysnęły się kapitalizmem i dopiero od niedawna zmieniają nastawienie do wielkich zagranicznych koncernów. W latach 90-tych i na początku XXI w. zagraniczne sieci handlowe traktowane były z nabożną czcią. Oferowano im liczne zwolnienia podatkowe, preferencje przy zatrudnianiu załogi oraz niskie ceny zakupu lub dzierżawy atrakcyjnych działek pod inwestycje.
Zwrot w nastawieniu polityków nastąpił stosunkowo niedawno, gdy rynek nasycił się, a Polacy zauważyli, że ceny w marketach bywają wysokie, a jakość obsługi i kultura handlu wręcz przeciwnie.
Zemsta na koncernach
Obecnie wielkopowierzchniowe sklepy coraz mocniej atakowane są przez lokalny handel, który ponieważ nie może konkurować z nimi ceną, walczy na gruncie regulacyjnym. Obecna ustawa o zakazie handlu w dni świąteczne obowiązuje od 2007 r. i dopuszcza otwarcie wyłącznie sklepów, w których obsługi nie prowadzą osoby zatrudnione na umowę o pracę.
Nowa propozycja jest bardzo restrykcyjna i wywołała powszechne społeczne oburzenie. Dla wielu jednak rozwiązaniem kompromisowym wydaje się przyjęcie np. modelu brytyjskiego, gdzie sklepy mogą być otwarte w niedziele tylko przez kilka godzin.
Tymczasem interesy osób pracujących w marketach powinny być bronione przez inspekcję pracy. Jeżeli rzeczywiście dochodzi do łamania kodeksu pracy lub obchodzenia go przez zawieranie umów śmieciowych, przypadki takie powinny być wykrywane i karane. Należy przy tym unikać generalizowania, ponieważ istnieje grupa osób pracująca również w marketach, która uważa możliwość pracy w niedziele za korzystną.
Jarosław Ryba
Bankier.pl
Komentuje właścicielka sklepu z zabawkami w centrum handlowym | |
Popieram zakazObrót w sobotę i niedzielę równa się obrotowi we wszystkie pozostałe dni powszednie. Obrót w sobotę jest dwa razy większy niż w niedzielę. W przypadku świąt państwowych obroty w dniu poprzedzającym dzień niehandlowy wzrastają dwukrotnie, jak również w dniu po dniu niehandlowym.Sklep, który ma grono stałych klientów z punktu widzenia obrotów nic nie traci. Co klient ma wydać, to wyda w miesiącu, czy dni handlowych będzie 26 czy 30. Dla mnie zlikwidowanie niedzieli handlowej to dodatkowy zysk, bo zamiast 70 godzin w tygodniu przypadających na jedno stanowisko do obsadzenia, będzie trzeba obsadzić tylko 60 godzin. 15 proc. kosztów pensji zostanie w kieszeni. |