REKLAMA
TYDZIEŃ Z KRYPTO

W polski kurs walutowy może być odpalone 50 mld USD

2002-04-29 22:28
publikacja
2002-04-29 22:28
Czy napływ portfelowego kapitału zagranicznego i wzrost zadłużenia zagranicznego podmiotów krajowych może być zagrożeniem dla stabilności kursu złotego w najbliższej przyszłości? Dziwić może tak postawione pytanie, pachnące “kryzysem walutowym”, stworem, o którym zdążyliśmy już zapomnieć dzięki z górą rocznemu okresowi silnego i stabilnego złotego, spadającego deficytu w obrotach bieżących i napływu kapitału zagranicznego chętnie finansującego niedobór w krajowych oszczędnościach. Warto jednak porachować “amunicję” znajdującą się w posiadaniu inwestorów zagranicznych (a także po części krajowych) oraz to jak zmieniła się w ostatnim roku. Tak na wszelki wypadek. Dobry ku temu pretekst dają opublikowane niedawno przez NBP dane na temat polskiego zadłużenia zagranicznego w IV kw. ub.r.

Aby ocenić ryzyko destabilizującego dla kursu walutowego nagłego odpływu inwestorów z rynku, dobrze jest pogrupować sobie ową amunicję w postaci polskiego zadłużenia zagranicznego i zadłużenia podmiotów krajowych w walutach obcych ze względu na kaliber i pole rażenia. Najpierw więc wyróżniliśmy kapitał krótkoterminowy (pozostając w konwencji militarnej oznaczmy go V1), do którego zaliczyliśmy: instrumenty rynku pieniężnego w posiadaniu inwestorów zagranicznych, zagraniczne kredyty handlowe otrzymane przez polskie przedsiębiorstwa, rachunki bieżące i depozyty nierezydentów w polskich bankach oraz pozostałe pasywa krótkoterminowe. W efekcie na koniec ub.r. otrzymujemy V1 w wysokości ok. 9 mld USD ( podobnie było na koniec 2000 r). To jednak nie wszystko. Wyróżniając dodatkowo inwestycje podmiotów zagranicznych w papiery, które albo nie mają określonego terminu zapadalności (akcje) lub ich termin zapadalności wynosi ponad rok i zaliczane są one do kapitału długoterminowego (obligacje), ale łatwo je zbyć na rynku, otrzymujemy mobilny kapitał długoterminowy (V2). Łączna siła rażenia inwestorów zagranicznych w postaci V1 i V2 wzrosła na koniec 2001 r. do blisko 24 mld USD wobec 21,7 mld USD na koniec 2000 r., co stanowi ok. 95 proc. całości rezerw walutowych na koniec roku (wobec 80 proc. rok wcześniej). Pomimo wzrostu V1 i V2 w ostatnim roku wciąż nie jest źle. Przy obecnym poziomie rezerw walutowych w sytuacji kryzysowej NBP interweniując na rynku byłby w stanie w pełni zaspokoić potrzeby inwestorów zagranicznych i jeszcze parę groszy bo mu zostało.

Jednakże nie można zapomnieć o jeszcze jednej niebezpiecznej broni (tym razem w posiadaniu inwestorów krajowych) – W związku z tym, iż najprawdopodobniej większość z tych kredytów nie jest zabezpieczona przed ryzykiem kursowym, to w obliczu paniki na rynku, do gwałtownie opuszczających Polskę inwestorów zagranicznych sprzedających polską walutę dołączyć mogą także firmy i osoby prywatne usiłujące zabezpieczyć swe kredyty (mechanizm taki zadziałał np. podczas kryzysu w Czechach w 1997 r.). W kategorii V3 nastąpił największy wzrost w ub.r., bo aż o 5 mld USD, z 21 mld USD na koniec ub.r. do ponad 26 mld USD na koniec br. Z czego najwięcej (o 2,4 mld USD) wzrosło zadłużenie zagraniczne polskich przedsiębiorstw. Łącznie wartość amunicji (V1+V2+V3), która mogłaby zostać odpalona w polski kurs walutowy to prawie 50 mld USD na koniec ub.r., czyli 190 proc. walutowych aktywów rezerwowych, wobec 43 mld USD na koniec 2000 r. (wtedy 160 proc. rezerw). A to już niemało.

Jakie z powyższych rachunków płyną wnioski? Polska gospodarka znajduje się w sytuacji dość szybko rosnącego “gorącego” zadłużenia zagranicznego oraz zadłużenia denominowanego w walutach obcych w bankach krajowych i można oczekiwać kontynuacji tego trendu w najbliższych latach. Przyczyni się do tego m.in. wysoki dysparytet pomiędzy polskimi a “zachodnimi” stopami procentowymi, zachęcający do napływu zagraniczny kapitał portfelowy i do kredytowania się w walutach obcych przez podmioty krajowe, oraz perspektywa zawężenia tego dysparytetu wraz ze zbliżaniem się naszego członkostwa w UE i EMU, stymulująca “grę na konwergencję” zagranicznych inwestorów portfelowych. Dodajmy do tego możliwą stabilizację, a nawet spadek rocznej wartości zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce w związku ze zbliżającymi się ku końcowi prywatyzacjom. Dołóżmy jeszcze wysoce prawdopodobny wzrost deficytu w obrotach bieżących, stymulowany powracającym ożywieniem gospodarczym. W efekcie otrzymujemy zwiększenie udziału finansowania deficytu w obrotach bieżących przez inwestycje krótkoterminowe i zdanie się na łaskę kapryśnych inwestorów, aż do momentu wejścia do strefy euro. Czy mamy zatem obawiać się tego, że inwestorzy nacisną guzik i odpalą swą amunicję, fundując nam huśtawkę walutową a la Argentyna, jeszcze parę lat temu ulubieńca inwestorów zagranicznych?

Najpewniej nie. Ricardo Hausmann, znany ekonomista z Uniwersytetu Harvarda zauważył podczas konferencji “Polska droga do euro”, że Polska i inne kraje kandydackie tym różnią się od nawet największych prymusów wśród krajów latynoskich, że mają jasno określoną ścieżkę rozwoju, która wiedzie do członkostwa w UE i EMU i zapewnia utrzymanie na wodzy nerwów inwestorów zagranicznych i odporność na kryzys walutowy. Zgoda, kaprysy kapitału zagranicznego można osłodzić miodem oczekiwanej stabilizacji po wstąpieniu do UE i zyskami z. “gry na konwergencję”. O jednym jednak należy pamiętać: jeśli na tej ścieżce się potkniemy, nie mówiąc już o upadku, a parę wybojów na tej ścieżce łatwo zauważyć, to wtedy czeka nas ostre strzelanie. A jak widać jest czym strzelać...

Łukasz Tarnawa
Autor jest ekonomistą w PKO BP S.A.
Źródło:
Tematy
Wyjątkowa Wyprzedaż Forda. Hybrydowe SUVy już od 88 900 zł.
Wyjątkowa Wyprzedaż Forda. Hybrydowe SUVy już od 88 900 zł.

Komentarze (0)

dodaj komentarz

Powiązane: Waluty

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki