Ubisoft pochwalił się wynikami finansowymi po pierwszym półroczu 2017 roku. Francuski dystrybutor wypracował większy zysk z mikrotransakcji niż z samej sprzedaży cyfrowej gier. O ile płyną z tego pozytywne wnioski dla samej firmy, to być może graczom odbiją się w najbliższej przyszłości czkawką.


Przychody Ubisoftu skoczyły w relacji rok do roku o 69 proc. z czego największy w tym udział miał wzrost przychodów z mikropłatności za dodatkowe przedmioty i dodatki w grach (83 proc.). Było to także pierwsze półrocze w historii spółki, w którym przychody z dodatkowych transakcji przekroczyły przychody ze sprzedaży cyfrowych kopii gier (175 mln euro do 168 mln euro).
Największe studia deweloperskie i wydawcy podpatrzyli już model finansowania swoich produkcji i pompowania zysków od kolegów, tworzących głównie na smartfony. Kupowanie dodatkowych przedmiotów, przyspieszanie i ułatwianie rozgrywki za prawdziwą walutę – choć większość graczy uważa to za praktyki psujące rynek i całą przyjemność z gry, to są one coraz powszechniejsze i pojawiają się już nie tylko w grach darmowych, w których obowiązuje zasada free-to-play, ale pay-to-win. I na nic zdadzą się tu narzekania, bo wychodzi na to, że coraz większa liczba graczy decyduje się na skorzystanie z takich możliwości.
Należy jednak pamiętać, że mikrotransakcje w przypadku wyników finansowych Ubisoftu oznaczały także season passy (abonamenty umożliwiające darmowe pobieranie każdego dodatku, który powstanie w cyklu życia tytułu) oraz same DLC (dodatkowa zawartość do pobrania).
Pazerność branży gier przybiera coraz dosadniejszą postać. Pytanie tylko, czy gracze faktycznie będą szli na ten układ, pompując przychody deweloperów mikrotransakcjami, czy jednak w pewnym momencie stwierdzą, że czara goryczy już się przelała.
MG