REKLAMA

Tam mieszkam: Sudan Południowy

Malwina Wrotniak2013-02-22 06:00redaktor naczelna Bankier.pl
publikacja
2013-02-22 06:00

Najmłodsze państwo świata. Krów jest tu więcej niż ludzi, a mimo to brakuje nabiału - tak samo zresztą jak podstawowej żywności i wody. Rodziny liczą tu średnio 7 osób i wydają małe dziewczynki za mąż. Mimo że w stolicy kraju trwa prawdziwy boom budowlany, snuje się plany przeniesienia jej do miejsca, którego właściwie nie ma na mapie. W takim miejscu żyje Polka, Agnieszka Samolej.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Musimy uściślić – od lipca 2011 roku mamy dwa kraje, zawierające w nazwie Sudan. Większy (Sudan, stolica: Chartum) i – na południe od niego – mniejszy, Sudan Południowy (Republika Południowego Sudanu, stolica: Dżuba), w którym Pani mieszka. Jaka jest dziś zależność pomiędzy obydwoma państwami?

Agnieszka Samolej: Zgadza się, od 9 lipca 2011 r. mamy dwa kraje, do których powstania doprowadziło podpisanie CPA (Comprehensive Peace Agreement) w 2005 r. i referendum w 2011 r. Jednakże wiele spraw zapisanych w CPA nie zostało jeszcze rozwiązanych. Przykładem może być region Abyei, który leży na granicy tych państwa i o który toczą się walki - póki co, na szczęście częściej słowne niż fizyczne - ponieważ jest bogaty w zasoby ropy naftowej. W regionie tym, zgodnie z zapisami PCA, również miało się odbyć referendum, które miałoby określić, do którego kraju będzie przynależeć, jednak do tej pory do tego nie doszło.

Od pewnego czasu prowadzone są rozmowy pokojowe między Sudanem i Sudanem Południowym, ale kompromis nie został jeszcze znaleziony. Media informują, że porozumienie zostało podpisane, tworzy się strefę buforową w regionie, Sudan Południowy zaczyna wycofywać z niej swoje wojska, a w tym czasie Sudan przeprowadza bombardowanie.

Pokaż Tam mieszkam na większej mapie

Większość obszarów roponośnych znajduje się na terytorium Sudanu Południowego. Do zeszłego roku ropa była przesyłana rurociągiem na północ, jednak ze względu na zbyt wysokie opłaty przesyłowe Sudan Południowy zamknął produkcję i już ponad rok toczą się rozmowy na temat wznowienia, przesyłu itd. Do tego dochodzą sprawy ludności zamieszkującej tereny przygraniczne, uciekinierów, rebelii. Tak więc, jak Pani widzi, sytuacja między obydwoma państwami jest bardzo napięta.

Jak w XXI wieku rodzi się państwo? Jak wyglądają pierwsze chwile po proklamacji niepodległości?

Wszyscy byli przeszczęśliwi. Sama ceremonia ogłoszenia niepodległości była bardzo wzruszająca. Miałam okazję w niej uczestniczyć wraz z wielkimi tego świata i zwykłymi mieszkańcami Sudanu Południowego. Parę dni po ogłoszeniu niepodległości prezydent Salva Kiir wystosował orędzie, w którym wyznaczył sektory priorytetowe – w tym np. budowę dróg i infrastruktury – i to, co miało się zdarzyć w ciągu następnych 100 dni. Wszechogarniający entuzjazm panował wszędzie. Jak się jednak okazało po paru miesiącach, niewiele z tych zapowiedzi się spełniło. Dróg nadal nie ma (z wyjątkiem kilkunastu kilometrów asfaltu w Dżubie i jednej między Dżubą a granicą z Ugandą, która już właściwie wymaga porządnego remontu), ludzie wciąż nie mają dostępu do wody, edukacji, systemu zdrowia, podstawowej infrastruktury. Za to przybyło wielu powracających z emigracji lub przesiedlonych z zamieszkałych przy nich wcześniej części obecnego Sudanu.

"Sudan Południowy jest krajem z chyba największym odsetkiem analfabetyzmu na świecie", fot. ThinkStock

Zarówno pierwsi, jak i drudzy mieli nadzieję na lepsze życie w swojej ojczyźnie, lecz wielu z nich skończyło w obozach dla przesiedlonych, na ulicy lub postanowiło wrócić do USA, Australii czy Wielkiej Brytanii, skąd przyjechali - nie ma dla nich pracy. Zwykli ludzie stają się coraz bardziej sfrustrowani, stracili nadzieję na lepsze jutro. Politycy są skorumpowani. Powstają rebelie, które chcą obalić obecny rząd. Jedynym miejscem, które w jakiś sposób się rozwija, jest Dżuba – to jeden wielki plac budowy. Jednakże są plany przeniesienia stolicy do Ramciel - miejsca, którego właściwie nie ma na mapie.

Przed porozumieniem z 2011 roku oba terytoria toczyły najdłuższą w Afryce wojnę domową. W trakcie jej trwania Pani pobyt w tym miejscu byłby fizycznie w ogóle możliwy?

Tak - nawet w czasie wojny działały tu organizacje humanitarne, które dostarczały ludziom chociażby żywność.

Dzisiaj w Sudanie Płd. czuje się Pani bezpieczna? Obszary ewentualnych konfliktów są i tak niedostępne i nieuczęszczane przez przypadkowe osoby czy faktycznie niebezpieczeństwa należy spodziewać się wszędzie? Jak wygląda pod tym względem codzienność?

Region, w którym teraz mieszkam jest chyba jednym z najbezpieczniejszych w kraju, zamieszkałym przez pokojowo i przyjaźnie nastawione plemiona należące do większej grupy etnicznej Bari. Nie ma tutaj walk o krowy i pastwiska, jak w regionach zamieszkałych przez Dinka, Nuer i Murle. Do granicy z Sudanem jest dobrych kilkaset kilometrów, wiec nie należy się martwic, że zostanie się zbombardowanym, jeśli Sudan postanowi pokazać władzę. Kradzieże, włamania są na zdecydowanie mniejszą skalę niż w Dżubie. Należy zaznaczyć, że w całym kraju obcokrajowcy, szczególnie biali i do tego pracownicy organizacji pomocowych, nie są bezpośrednim celem ataku. Zdarzają się jednak sytuacje, że znajdą się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze i wtedy mogą stać się ofiarami. Przy zachowaniu zdrowego rozsądku nie ma się jednak czego obawiać.

To proszę teraz powiedzieć – co u licha robi Pani dzisiaj w takiej części świata?

(śmiech) Pracuję dla jednej z organizacji międzynarodowych zajmujących się pomocą rozwojową.

To Pani zdjęcie każe wierzyć, że Europejka może liczyć na przychylność miejscowych. Ale to tylko jedna fotografia. Jak traktują Panią na co dzień?

To, w jaki sposób ktoś jest traktowany zależy od postawy danej osoby. Pamiętam, jak w czasie uroczystości ogłoszenia niepodległości gdzieś na środku placu, na którym było kilka-kilkanaście tysięcy osób, przy upale ponad 40 stopni Celsjusza nagle poczułam, że robi mi się słabo i wiedziałam, że jeśli nie złapię świeżego powietrza, to zaraz zemdleję. W ciągu paru chwil, nie wiadomo jak, znalazłam się w strefie dla VIP-ów, choć tak naprawdę nie miałam prawa tam przebywać.

"Przy zachowaniu zdrowego rozsądku nie ma się tu czego obawiać", fot. ThinkStock

Wcześniej ponad rok spędziłam w Borze, w stanie Jonglei, gdzie mieszkają Dinkowie uznawani za bardzo trudnych we współpracy, upartych, dumnych, gburnych itd. Wielokrotnie słyszałam: Pracujesz w Borze? O matko! Jak Ty tam wytrzymujesz? Nie mówię, że było łatwo i zawsze miło, bo nie byłaby to prawda. Ale spędziłam tam wiele wspaniałych chwil i do dziś mam tam znajomych, z którymi utrzymuję kontakt.

Moim zdaniem najważniejsze to być otwartym i zdobyć zaufanie (co wcale nie jest łatwe i zajmuje sporo czasu) oraz dać coś z siebie, wykazać zainteresowanie kulturą, po prostu być z ludźmi. Myślę, że w relacjach zawodowych (szczególnie w Jonglei) pomaga również to, że jestem postrzegana jak swego rodzaju hybryda: nie jestem stuprocentową kobietą, bo jestem szefową, prowadzę samochód, jestem inżynierem, przyjechałam sama do obcego kraju itd., nie wykonuję więc zadań kulturowo przypisanych kobietom. Nie jestem jednak również mężczyzną – ze względów oczywistych - więc nie trzeba ze mną konkurować.

Jak widzę na zdjęciu, korzysta Pani z tej uprzywilejowanej sytuacji i dokumentuje afrykańską rzeczywistość z aparatem w ręku. Co najchętniej pada obiektem zdjęć?

Właściwie wszystko, bo kraj jest zdecydowanie inny, dziewiczy. Jest to taka Afryka, jaką wyobrażałam sobie będąc małą dziewczynką.

Jak na to reagują miejscowi? Dano Pani do zrozumienia, że z aparatem w ręku przekracza Pani jakąś granicę prywatności?

Jeśli chcę zrobić zdjęcia jakiejś osobie, to zazwyczaj pytam. Zdarzyło się parę razy, że ktoś nie chciał się zgodzić i ja to jak najbardziej szanuję. Lubię fotografować dzieci i potem pokazywać im zdjęcia – mamy przy tym zawsze sporo uciechy. Trzeba jednak być bardzo uważnym, bo czasem obiekt, który nam wydaje się jak najbardziej neutralny, przez tutejsze władze może być uznany za strategiczny. Kiedyś zostałam prawie aresztowana, bo robiłam zdjęcia Nilu w Dżubie, a dzielni policjanci byli przekonani, że fotografuję most. Sporo czasu zajęło mojemu kierowcy wytłumaczenie, że kawaja (biali) już tak mają, że robią zdjęcia nawet rzekom. (śmiech)

Wydaje się, że „opowiadanie zdjęciami” o Sudanie Płd. mogłoby mu tylko pomóc. Czego mieszkańcom tego kraju brakuje dziś najbardziej?

Właściwie wszystkiego, jeśli mówimy o podstawowych standardach życia w XXI wieku. A więc począwszy od dostępu do opieki zdrowotnej, edukacji, poprzez prawodawstwo, na infrastrukturze kończąc. Czasem na niektórych terenach ludziom brakuje również jedzenia, bo pora sucha była za długa i skończyły się zapasy, deszcze były zbyt intensywne lub drogi zablokowały przewrócone ciężarówki i dostawy żywności nie mogły dotrzeć (nota bene nawet żywność jest importowana z Kenii i Ugandy – od jajek, przez pomidory, na mleku kończąc).

"Brakuje też wody i to nie dlatego, że zasoby wodne są ubogie, ale dlatego, że jest za mało studni", fot. ThinkStock

Brakuje też wody i to nie dlatego, że zasoby wodne są ubogie, ale dlatego, że jest za mało studni, które mogłyby zaspokoić potrzeby ludności. Kobiety często muszą wstawać bardzo wcześnie rano, by przynieść do domu wodę ze studni oddalonej o kilka kilometrów. Często rodzinie (przeciętnie 7-osobowej) musi wystarczyć ok. 50l wody na dzień. Używana jest do picia, gotowania, prania, sprzątania, utrzymania higieny osobistej itd. Niemożliwe? No cóż – jak się okazuje, jest to możliwe.

Podobno 84% z tych kobiet, o których Pani opowiada, nie potrafi pisać. Czy komuś zależy na zmianie tego stanu?

Zgadza się – Sudan Południowy jest krajem z chyba największym odsetkiem analfabetyzmu na świecie, szczególnie wśród kobiet. Wynika to z wielu przyczyn: wieloletnia wojna, brak szkół i nauczycieli, raczkujący system edukacji, bieda, która nie pozwala na opłacenie szkoły i miejsce kobiet w społeczeństwie - dziewczynki już od małego muszą pomagać w domu, przynosić wodę często z oddalonych studni, wydawane są za mąż w wieku kilkunastu lat itd., do tego często rodzicom nie zależy na tym, żeby ich córki uzyskały odpowiednie wykształcenie.

Edukacja jest jednym z priorytetów działań wielu organizacji pomocowych: budują szkoły, szkolą nauczycieli, prowadzą zajęcia z pisania i czytania. Standardem jest, że rodzice, których na to stać, a więc pracują np. w organizacjach międzynarodowych, wysyłają swoje dzieci do szkół w Ugandzie lub Kenii, bo wiedzą, że tam uzyskają zdecydowanie lepsze wykształcenie.

W Sudanie Południowym żyją setki różnych grup etnicznych, co wiąże się też z mnogością dialektów. Czy te grupy są od siebie zupełnie uniezależnione i mimo przebywania obok siebie, nie komunikują się?

Swego rodzaju „odizolowanie” jednych grup etnicznych od innych nie wynika z braku możliwości komunikowania się, a raczej z trybalizmu, różnic kulturowych i historycznych zatargów, które wciąż pokutują wśród plemion, a nawet klanów. Lingua franca jest tzw. Juba Arabic, czyli specyficzna południowosudańska odmiana arabskiego. Językiem tym posługują się prawie wszyscy, choć są miejsca, gdzie dla niektórych jedynym znanym dialektem jest język plemienia. Obecnie angielski, który po odzyskaniu niepodległości został ogłoszony oficjalnym językiem, zaczyna przejmować rolę Juba Arabic, choć upłynie jeszcze sporo czasu zanim go zastąpi.

98 proc. PKB Sudanu Południowego opiera się na eksporcie ropy naftowej. Ale czym na co dzień zajmuje się większość tubylców, których Pani spotyka?

Użyłabym raczej czasu przeszłego: „opierało się”, bo, jak wspomniałam, w styczniu 2012 roku produkcja ropa została wstrzymana i do dziś nie została wznowiona.

Większość pracujących mieszkańców Sudanu Południowego zatrudniona jest przez organizacje pomocowe – zarówno lokalne, jak i międzynarodowe. Możliwość zatrudnienia istnieje również w urzędach państwowych, szkołach czy nielicznych szpitalach, ośrodkach zdrowia, choć tu trzeba posiadać odpowiednie kwalifikacje, a z tym jest ciężko. W kraju, który 7 lat temu zakończył wojnę trwającą z krótką przerwą 56 lat trudno jest znaleźć wykwalifikowanych pracowników. Ci bez kwalifikacji są często zatrudniani przez firmy budowlane do wykonywania prostych prac fizycznych lub otwierają własne sklepiki, w których sprzedają ubrania, produkty domowego użytku prosto z Chin lub podstawowe produkty żywnościowe.

fot. Agnieszka Samolej /

Część ludności, szczególnie w południowej części kraju, zajmuje się rolnictwem, jednak jest to wciąż mała skala, właściwie tylko na potrzeby domowe czy do sprzedania paru pomidorów na lokalnym targowisku. Północ kraju zdominowana jest przez plemiona zajmujące się głównie hodowlą bydła, lecz służy ono bardziej za symbol bogactwa niż źródło dochodów.

No, to życie chyba zupełnie inne niż w przypadku obcokrajowców. Zakładam, że część z nich przyjeżdża na misje humanitarne, ale pewnie są i tacy, którzy szukają na tej ziemi jakichś profitów?

Tak, zdecydowana większość obcokrajowców to tzw. pracownicy humanitarni (pomocowi) rozrzuceni po całym kraju. Ale jest również sporo osób prywatnych, które przyjeżdżają tu, żeby założyć własny biznes – głównie w Dżubie, bo poza Dżubą „nic nie ma”. W chwili obecnej trwa boom na rynku budowlanym, więc powstaje wiele firm budowlanych prowadzonych przez ludzi z różnych zakątków świata, w tym Polaków. Jest też sporo restauracji prowadzonych przez obcokrajowców – głównie Etiopczyków, Hindusów, Ugandyjczyków.

Zaopatrzenie dla przyjezdnych jest tu takie samo, jak dla miejscowych, czy za większe pieniądze bez problemu można dostać i należy szukać lepszych towarów?

W Dżubie są 3 sklepy, gdzie można kupić „europejskie” produkty spożywcze, tzn. ser żółty, jakąś wędlinę, jogurty, produkty w puszkach, czasem sałatę pekińską lub lodową, czekoladę. Są też miejsca, gdzie można zaopatrzyć się w najnowszy telewizor czy sprzęt grający. Są to jednak towary bardzo rzadkie i ich ceny są zdecydowanie wyższe niż w Europie, a tym samym nieosiągalne dla przeciętnego mieszkańca Sudanu Południowego. W Dżubie znajduje się też kilka restauracji, w których można dość dobrze i światowo zjeść – ceny oczywiście wysokie. Ostatnio za szklankę soku ze świeżych owoców zapłaciłam 7 USD. Poza Dżubą te towary (szczególnie spożywcze) są nieosiągalne.

Co - z rzeczy, bez których naprawdę trudno się obyć - szczególnie trudno zdobyć?

Jest to sprawa jak najbardziej indywidualna. Mnie najbardziej brakuje sera, a szczególnie białego. Może sobie Pani wyobrazić, że w kraju, w którym - jak się mówi - jest więcej krów niż ludzi, nie ma nabiału?

Brzmi abstrakcyjnie, podobnie jak to, że na malarię choruje się tu jak na grypę. Co jeszcze jest dziś dla Pani codziennością, w którą nadal trudno wierzyć?

O, wiele jest takich rzeczy i muszę przyznać, że sama co chwilę jestem czymś nowym zaskakiwana. Ciekawy - choć to raczej nie jest odpowiednie słowo - jest sposób, w jaki w Sudanie Południowym traktuje się kobiety w XXI wieku. Tak naprawdę nie mają tu żadnych praw: mężczyzna, by się ożenić, musi za kobietę zapłacić od 5 kóz do kilkuset krów (w zależności od regionu i plemienia) i tym samym kobieta staje się jego własnością.

Dżuba - stolica kraju, fot. ThinkStock

Ostatnio miałam okazję odwiedzić więzienie – warunki tragiczne, wszechogarniający smród moczu, około 100 mężczyzn, 14 kobiet, wszyscy mieszkają razem, celi nie ma. Rozmawiałam głównie z kobietami, gdyż w żadnym razie nie wyglądały na przestępczynie i okazało się, że część z nich została aresztowana, bo na przykład mąż ukradł komuś pieniądze i uciekł, a ukarać kogoś trzeba było, więc dlaczego by nie żonę? Jedna kobieta znalazła się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie i została posądzona o kradzież, chociaż świadkowie widzieli, że to nie ona popełniła przestępstwo. Więźniarkami były też trzy 15-letnie dziewczynki. Dlaczego się tam znalazły? Otóż poszły na dyskotekę i zostały na tym przyłapane przez policję. Takich historii są tysiące i nawet nie chcę sobie wyobrażać, na co te biedne kobiety są narażone, będąc zamkniętymi na jednej niewielkiej przestrzeni z setką mężczyzn. W Europie często narzekamy na prawodawstwo i jurysdykcję – tu one po prostu nie istnieją.

Przypuszczam, że pobyt w tym kraju z założenia jest raczej tymczasowy. Ile dała sobie Pani czasu?

Mój obecny kontrakt to 2,5 roku.

Co później?

Z dziką przyjemnością pomieszkałabym trochę w Europie i fajnie by było, gdyby europejski rynek pracy chciał mnie mieć u siebie. A jeśli nie, to świat jest przecież wielki i pełen możliwości, więc na pewno pojawi się coś interesującego.

Dziękuję za rozmowę.

Ceny w Sudanie Południowym*

Waluta: SSP (South Sudanese Pound) oficjalny bankowy przelicznik to 1 USD = ok. 3 SSP, w rzeczywistości na tzw. czarnym rynku 1 USD = 4,3 SSP
1l mleka to koszt:0,5l, bo z litrowymi opakowaniami się nie spotkałam to ok. 8 SSP
1l benzyny: 7 SSP
3-pokojowe mieszkanie średniej klasy: tu nie ma raczej niczego takiego jak rynek nieruchomości, a tym bardziej mieszkań średniej klasy w naszym rozumieniu. Zdecydowana większość ludności mieszka w lepiankach (tukul), tylko bardzo bogaci mogą pozwolić sobie na wybudowanie murowanego domu, jeśli mają działkę. Są i tacy, którzy budują domy na wynajem. Koszt wynajmu w Dżubie to minimum 2000 USD/miesiąc za 2 pokoje. W Yei ceny są nieco niższe.
* Na pytania odpowiada Agnieszka Samolej, bohaterka Tam mieszkam: Sudan Południowy
Źródło:
Tematy
Plan dla firm z nielimitowanym internetem i drugą kartą SIM za 0 zł. Sprawdź przez 3 miesiące za 0 zł z kodem FLEXBIZ.
Plan dla firm z nielimitowanym internetem i drugą kartą SIM za 0 zł. Sprawdź przez 3 miesiące za 0 zł z kodem FLEXBIZ.
Advertisement

Komentarze (2)

dodaj komentarz
~j23
żeniujacy i analfabetyczny artykuł ---- ani słowa o tym co najważniesze, że Sudan Pd. jest krajem chrześcijańskim - czyżby autorak w ramach ,,innej wiary?'' robiła tam jakiś gescheft? shalom towarzyszko, shalom!!!!
~ameryk@777
Geneza konfliktu xix w Sudan jest kolonią imperium brytyjskiego , kraj powstał w granicach w których stykały się rózne skrajnie odmienne grupy antropologiczne i religyjne , obrazowo ,,,,,to w polsce mieszlali na północy norwedzy a na południe włosi

Powiązane: Afryka

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki